środa, 20 grudnia 2017

BOŻE NARODZENIE cz.2

Zauważyliście, że gałęzie żywego drzewka układają się
zupełnie inaczej niż naśladowcy? 


   O dobroczynnym wpływie drzew na nas możecie przeczytać u Gai http//plantacjamagicznych myśli.blogspot. com   z 9 listopada.
"W wielu krajach drzewo zwłaszcza iglaste, jest uważane za symbol życia, odradzania się, trwania i płodności. Wiecznie zielone drzewko przynoszono do domu, nie bez powodu-wiązała się z nim symbolika nieprzerwanego życia, nadzieja na dobrobyt w gospodarstwie oraz ochrona przed chorobami i złymi urokami. Chronić przed tym miały iglaste gałązki sosny, świerku lub jodły. Słowiańskie święta, oparte na kulcie solarnym, rozpoczynały się 21 grudnia w nocy, czyli w czasie przesilenia zimowego. Tego dnia obchodzono symboliczne zwycięstwo światła nad mrokiem, gdyż od tego momentu dni zaczynały się wydłużać, a noce skracać. Nazywano je Świętem Godowym, Szczodrymi Godami lub Świętem Zimowego Staniasłońca".

  " Choinka jako drzewko bożonarodzeniowe pojawiła się w XVI w, jej tradycja narodziła się w Alzacji. Wystawione drzewko ubierano ozdobami z papieru i jabłkami.Najpierw stały się popularne w protestanckich Niemczech. Nieco później zwyczaj przejął Kościół katolicki, rozpowszechniając go w krajach Europy. Do Polski zawitała za sprawą niemieckich protestantów w XVIII i XIX wieku, stając się najbardziej rozpoznawalnym symbolem Świąt Bożego Narodzenia. Na wsiach wyparła słowiański zwyczaj zdobienia snopów zboża, zwany Diduchem. Dawniej na wsiach przyniesienie z lasu choinki lub kradzionych gałęzi miało cechy kradzieży obrzędowej i miało zapewnić szczęście". Choinka symbolizuje źródło życia, umieszczona na jej czubku Gwiazda Betlejemska pomagać miała w powrotach do domu z dalekich stron. Łańcuchy symbolizowały zniewolenie grzechem, anioły chroniły dom przed chorobami, a  światełka przepędzały złe duchy. Pod jemiołą całowali się zakochani lub godziły zwaśnione pary. " 

   Pierwszą choinką jaką pamiętam była ta u dziadków, z roku poznania kolędników. W naszym wrocławskim mieszkaniu najpierw była choinka żywa, zawsze wysoka. Kiedy nałożyło się na nią czub, stykał się z sufitem. Była kupowana wcześniej i czekała na balkonie. W przeddzień wigilii ojciec ją ustawiał i zawieszał ozdoby przygotowane przez nas dzieci i mamę, która piekła pierniki i kruche ciasteczka. Ozdobione kolorowym lukrem pierniki znikały z drzewka najszybciej, nie było po nich śladu jeszcze przed nowym rokiem. W miarę upływu czasu, gdy my rosłyśmy, to choinkę kupowało się coraz mniejszą, aż nastał czas gdy została zastąpiona sztuczną. Przestało pachnieć igliwiem i żywicą, a magia świąt i dostojeństwo stało się mniej dostrzegalne.Najpiękniejszymi ozdobami były bombki, różnokolorowe, zdobione srebrnym brokatem. Zawsze się wydawało,że jest ich za mało, chociaż z roku na rok rodzice dokupywali nowe, o kształtach jakich nie mieliśmy.Pojawiły się podłużne sople, bałwanki, grzybki, aniołki, gwiazdki, mikołaje. Powiadają, że "potrzeba jest matką wynalazku", chyba podobnie myślał Hans Greiner, twórca szklanych wydmuszek. Jak głosi legenda wymyślił bombki, bo nie było go stać na tradycyjne w owym czasie ozdoby:jabłka, orzechy i cukierki. Ja z siostrą robiłyśmy łańcuch z kolorowego papieru, złożony z ogniw, gdzie każde było innego koloru i musiało się przeplatać z kontrastującym. Jeżeli łańcuch nie przerwał się w czasie roboty lub zawieszania, to świadczyło, że jest solidny. Drugim typem łańcucha był papierowo-słomiany, w którym złożone w harmonijkę bibułki przeplatane były krótkimi słomkami. Bardzo lubiłam taki łańcuch robić. 
Niektórzy orzechy owijali sreberkiem od czekolady,
żeby były lśniące
    Moją specjalnością były koszyczki z kolorowego brystolu lub papieru kolorowego, w które wkładaliśmy malowane "srebrolem" orzechy włoski lub brązowe laskowe. Z wydmuszek robiliśmy koty, psy, łabędzie lub pawie oraz ptaki. Któregoś razu ojciec przyniósł torbę podłużnych cukierków, owiniętych w kolorowe lśniące papierki i celofan. Miały udawać sople(tak się zresztą nazywały). Pod papierkami były białe z wąziutkim czerwonym paseczkiem na całej długości. Miały kwaskowaty smak. To je najbardziej lubiłam podkradać z gałązek. Kiedy z czubka choinki aż do dołu zwisał "anielski włos", był to sygnał, że strojenie drzewka dobiegło końca. Zanim nastał czas elektrycznych lampek choinkowych, na czubkach gałązek przypinało się świeczki, umieszczone w małych uchwytach "żabkach". 
Świeczki były zapalane tylko podczas łamania się opłatkiem, bo była obawa, że anielski włos lub papierowa dekoracja się zapali. Z tego też powodu, choć zimne ognie wieszało się na choince, to w moim domu  można je było zapalić po zdjęciu z niej i w pewnej odległości. Chociaż nazywa się to "zimnymi ogniami", to jednak kiedy taka iskierka z niego upadła na rękę, czuło się jakby ukłucie.  Uwielbiam "pstrokatą" choinkę, na której jest duża ilość różnorakich i wielobarwnych ozdób. Nie przemawiają do mnie drzewka obwieszone bombkami jednakowego kształtu czy wielkości w ściśle określonym np. złotym lub tylko srebrnym kolorze, z odpowiednio dobranym łańcuchami-girlandami zrobionymi z połyskującej folii. Są dla mnie za monotonne i nawet dodane czerwone jabłuszka i kokardki, nie przekonują mnie. Choinka jest moim ulubionym symbolem Bożego Narodzenia.
  W swoim i moim domu choinkę ubiera syn, bo ja nie mam szczęśliwej ręki. Ilekroć chciałam ją ubrać, to przewracała się, tłukły się bombki i psuły światełka. Był stres, płacz i niepotrzebna szczególnie w ten wieczór awantura. Na mojej 60 cm , niestety sztucznej choince jest kilka bombek pamiętających dzieciństwo syna. Młodzi przez kilka lat kupowali drzewko w doniczce,ale teraz mają wyższe sztuczne. Dali mi kilka nowych bombek, gdy dokupywali dla siebie. Syn rozkłada światełka tak fajnie, że często wieczorami siedzę tylko przy ich blasku. 

   








    Łamanie się opłatkiem jest najbardziej wzruszającym i najmilszym momentem wigilii. Głos mi więźnie w gardle, ręka drży, a przemyślane życzenia ulatują z głowy.
     Mam swoje ulubione potrawy wigilijne i świąteczne.
Wbrew temu, co napisała w swoim poście Maria Hayman-Frydrych
 http:/ jakajesteśmario.blogspot.com  , że powinno się popróbować wszystkich potraw, to mnie ta sztuka się nie udała.
Barszcz, smażona ryba (najbardziej wyczekiwana), kilka pierogów, to wszystko, co jestem w stanie zjeść. U rodziców królował karp, był smażony, w galarecie i po grecku. Ja zawsze połknęłam jakąś ość i musiałam ją przepychać chlebem, popijając znienawidzonym kompotem z suszu, który był jedynym napojem na wigilijnym stole. Matka wszystkie potrawy i ciasta przygotowywała sama, bo nie miała przekonania do rzeczy kupowanych, które już można było dostać w sklepie. Choć makowiec i sernik (ulubiony przez ojca) zawsze jej pękały, to były nieporównywalnie lepsze niż te z cukierni.Lubię drobne pierniczki z lukrem i w czekoladzie.  Te robione przez mamę, ozdobione kolorowym lukrem, znikały najszybciej zarówno z patery jak i z choinki. Jednak duży piernik przekładany marmoladą, z powodu przypraw piernikowych, które działają na mnie drażniąco, nie cieszył się moim uznaniem. Jest kilka takich przypraw, których zapachu nie lubię, choć inni ludzie go sobie cenią.
     Uwielbiam natomiast paszteciki, matka robiła ich dwa rodzaje. Te wigilijne do barszczu, gdy na talerzu zamiast uszek była duża fasola tzw. "Jasiek", były drożdżowe z farszem z kapusty i grzybów. W dni świąteczne zajadałam się pasztecikami z kruchego ciasta, wypełnionymi mięsem. Były o połowę mniejsze niż te z wieczerzy, dlatego mogłam ich zjeść nawet brytfankę za jednym razem, jeżeli wystarczająco przestygły. To za nimi tęsknię w święta najbardziej. Z dań świątecznych najmilej wspominam schab ze śliwką, pieczeń 
rzymską potocznie zwaną klopsem i pasztet. Najsmaczniejsze były święta, gdy trafiały do nas wyroby ze świniobicia, które zarządzał dziadek dwa razy do roku. Niezrównane były te kaszanki, wątrobianki, salcesony, kiełbasy i szynki. Nigdy więcej nie udało mi się kupić wędlin, które smakiem przypominałyby te dziadkowe. Tak jak nie dorównałam mamie w pieczeniu mięs, chociaż przez 14 lat piekłam schab(bez śliwki) i pieczeń rzymską oraz gotowałam bigos. Mój syn nie uczył się gotowania ani od babci, ani od mojej siostry, która także jest wyśmienitą kucharką. Ja jak wiecie, gotować ani piec nie potrafię. K.J ma jednak odwagę próbować przygotowania niektórych dań i o dziwo wychodzi mu to dobrze. Prawdziwy chrzest bojowy przejdzie w tym roku, bo całe święta przygotowuje sam. Mój wkład w święta ograniczę do listy słodyczy, bez których nie wyobrażam sobie Gwiazdki. Dawniej gdy posiadałam własne zęby najwięcej było orzechów włoskich i laskowych. Z wielką lubością je rozłupywałam i pochłaniałam, chociaż śmieciłam przy tym niemożliwie. Za pomarańczami nie przepadam ale mandarynki zjem w każdej ilości. Do tego migdały, rodzynki, czekolady i mieszanka wedlowska obowiązkowo. Jak na prawdziwego łasucha przystało.
     Na zakończenie podam kilka przepisów dań, które wyszukałam w książce "W staropolskiej kuchni".Naszła mnie ochota, by ich popróbować, więc może kiedyś namówię syna na ich zrobienie, wzbogacimy w ten sposób rodzinną tradycję i wigilijny stół.

 
          WIGILIJNA ZUPA MIGDAŁOWA
    15 dkg migdałów oparzonych wrzątkiem, obranych z łupek, dokładnie wysuszonych i następnie zmielonych zalewamy1,1/2 l wrzącego mleka i gotujemy na małym ogniu(na płytce azbestowej) przez 15 minut., do wazy wkładamy, licząc po łyżce na osobę, na sypko wypieczony ryż i zalewamy gorącym mlekiem migdałowym. Tuż przed podaniem można zupę zaprawić surowym żółtkiem.
    KROKIETY ORZECHOWE
    30 dkg świeżo ugotowanych gorących ziemniaków utłuc na miazgę, dodać 10 dkg zmielonych orzechów włoskich i całe jajo, czubatą łyżkę tartej bułki oraz łyżkę najdrobniej posiekanej naci pietruszki. Posolić do smaku i ręką wyrobić na jednolitą masę. Formować małe krokiety, panierować je w jajku, bułce tartej, następnie usmażyć na maśle na złoty kolor.
    ŁAMAŃCE Z MAKIEM
    2 szklanki maku zalewamy 2 szklankami wrzącego mleka i gotujemy na najmniejszym ogniu(najlepiej na azbestowej płytce) przez 15-20 minut. Dokładnie odsączony na sitku, mielimy 3-krotnie w maszynce od mięsa. Zmielony mak łączymy z 2/3 szklanki płynnego miodu pszczelego, dodajemy 1/3 laski utłuczonej wanilii, 10 dkg namoczonych w rumie lub koniaku rodzynków oraz 10 dkg obranych z łupek i posiekanych migdałów. Gdyby masa była zbyt gęsta, można ją rozrzedzić małą ilością słodkiej śmietanki.
    Jeśli łamańce są przeznaczone dla dorosłych mak można „uperfumować” kieliszkiem dobrego koniaku. Masę makową ochładzamy w lodówce. Bezpośrednio przed podaniem przekładamy ją do salaterki i „ szpikujemy” podłużnymi kruchymi ciasteczkami domowej roboty.
    ŁAMAŃCE
    wersja „chuda”: zagniatamy tęgie ciasto z 12 dkg mąki,12 dkg cukru pudru i1 jajka.
    wersja krucha: zagniatamy ciasto z 13 dkg mąki, 6 dkg masła, 3 dkg cukru pudru oraz 1 surowego żółtka.
    Dobrze wyrobione ciasto powinno „odpocząć” w lodówce przez 30 minut. Po tym czasie rozwałkowujemy je cienko i wycinamy wąskie prostokąty(2x7 cm) i pieczemy w piekarniku na natłuszczonej blasze na jasnozłocisty kolor.
    KARP W SZARYM SOSIE*
    1.Pięknego karpia o wadze ok. 1 kg zabijamy i skrzętnie zbieramy krew do filiżanki, do której uprzednio wcisnęliśmy sok z 1/2 cytryny. Po oczyszczeniu rybę kroimy poprzecznie na porcje i po nasoleniu pozostawiamy w chłodnym miejscu przez 20 minut. Następnie wkładamy rybę do płaskiego rondla i zalewamy wywarem(1/2 l wody, 1 średni seler pokrojony w paseczki, duża cebula, 1 kieliszek czerwonego wytrawnego wina,kawałek cieniutko obranej skórki cytrynowej, kilka ziarenek pieprzu, 1/3 łyżeczki zmielonego imbiru i sok z 1/2 cytryny). Ugotowanego karpia przekładamy na ogrzany półmisek i trzymamy w cieple.Wywar przecieramy przez gęste sito metalowe, dodajemy krew z karpia, szklankę ciemnego piwa, 2-3 kostki cukru, łyżkę powideł ze śliwek, 5 dkg ususzonego i utartego piernika(upieczonego na miodzie), 5 dkg obranych i posiekanych migdałów, 5 dkg rodzynek oraz czubatą łyżkę masła. Sos ten gotujemy 10-15 minut, a gdy nieco ostygnie doprawiamy solą do smaku i gorącym polewamy rybę ułożoną na półmisku.

     2.Karp gotowany z drobno posiekanymi warzywami(marchew, seler, pietruszka, cebula). Następnie krótko dogotowujemy(3 min.) go w szarym sosie. Sos przyrządzany jest na zasmażce z mąki i masła, rozprowadzonej wywarem i gotowanej z dodatkiem migdałów, rodzynków, czerwonego wina, korzeni(angielskie ziele, goździki, kawałek listka laurowego),soku cytrynowego, karmelu,i ewentualnie utartego piernika.
    *Przepis pierwszy(na karpia) zaczerpnięto z „W staropolskiej kuchni” s. 192-3, przepis drugi z Maciej. E. Halbański „Leksykon sztuki kulinarnej”. Warszawa 1983, Wydawnictwo „Watra” s.79,178. Pozostałe z książki Marii Lemnis, Henryka Vitry „W staropolskiej kuchni”.
       Z okazji Świąt Bożego Narodzenia, wszyscy mamy oczekiwania, marzenia, życzenia. Życzę Wam wszystkim, wchodzącym na tego bloga, aby spełniło się to, czego po tych szczególnych dniach się spodziewacie. Kiedy już wyśpiewacie ulubione kolędy, popróbujecie najsmaczniejszych dań, za którymi tęskniliście cały rok, zajrzyjcie do mnie.Opowiedzcie o swojej najpiękniejszej choince, najszczęśliwszych świętach. Będę na Was czekała jak zawsze z niecierpliwością, radością i przyjemnością.

    Niechaj prezenty będą piękne, trafione i sprawią radość

piątek, 15 grudnia 2017

BOŻE NARODZENIE cz.1




 Niektóre zwyczaje bożonarodzeniowe( wiele z nich wywodzi się z obrzędów słowiańskich)przetrwały po dziś dzień, świadcząc o tym, jak głęboko były zakorzenione w sercach naszych przodków, skoro i nasze pokolenie nawiązuje do nich jako do najbardziej swojskiej tradycji, która przekazała nam relikty słowiańskich obrzędów w postaci zwyczajów zachowanych nie tylko na wsi ale i w miastach.
Wieczerza wigilijna była posiłkiem postnym. Wszystkie potrawy przyrządzano na oleju, oliwie lub maśle. Nasi arcy katoliccy przodkowie,mimo iż tak skrupulatnie przestrzegali postu, który ograniczał się zasadniczo do wyłączenia mięsa i słoniny,potrafili uczynić z tego ograniczenia, prawdziwie wyrafinowaną rozkosz dla podniebienia. Wśród 12 dań(tylu ilu apostołów) dominowały dania rybne przyrządzane na najprzeróżniejsze sposoby, wśród których nie mogło zabraknąć karpia(szczupaka) w szarym sosie.
Wigilię otwierała jedna z tradycyjnych zup:barszcz czerwony z uszkami,zupa grzybowa lub rzadziej migdałowa. Podawano sławny staropolski groch z kapustą, potrawy z grzybów suszonych,kompoty z suszonych owoców, głównie śliwek, słynną kutię i ciasta..Słodkie ciasta były mniej urozmaicone niż te wielkanocne. Przodowały pierniki i makowce. Nie brakowało staropolskich bab i korzennych ciasteczek.”*
Potrawy zawsze powinny składać się ze wszystkich płodów, jakie rodzi hojna przyroda: pól(potrawy mączne), sadu(owoce suszone orzechy),ogrodu(kapusta, groch, mak), lasu(grzyby) i oczywiście wody(ryby).”**
   O Bożym Narodzeniu wszyscy myślimy serdecznie i ciepło. Przypisuje się mu magiczną moc, bo łamiąc się opłatkiem przy wigilijnym stole zapominamy o swarach, urazach i niepowodzeniach, jakie nas spotkały w ciągu kończącego się roku. Na uroczycie nakrytym stole pojawia się dodatkowe nakrycie dla niespodziewanego gościa, zbłąkanego wędrowca czy samotnego sąsiada.
   Większość Świąt spędzałam z rodzicami i siostrą w mieście. Pewnego roku byliśmy jednak u dziadków na wsi. Wtedy zetknęłam się z kolędnikami, potocznie zwanymi Gwiazdorami. Zapukali do domu, a kiedy dziadek otworzył drzwi, weszli do ciepłej, mocno oświetlonej kuchni. Siedziałam na krześle przy stole i byłam bardzo wystraszona.Nie miałam więcej niż 5 lat, bo jeszcze wtedy nie chodziłam. Moja siostra i o dwa lata od niej starsza, najmłodsza córka dziadków-Grażyna, uciekły do pokoju i stamtąd przez otwarte drzwi patrzyły co się dzieje. Nie rozumiałam dlaczego dziwnie ubrani ludzie śpiewają i składają rymowane życzenia, a dorośli domownicy śmieją się przy tym w najlepsze. Kiedy występ dobiegł końca, dziadek każdemu kolędnikowi dał w dłoń drobny pieniądz, a stojącemu na przedzie diabłu, dodatkowo butelkę gorzałki.  Babcia w jednej ręce trzymała tacę z jedzeniem, a w drugiej ścierkę do naczyń. Wywijała nią w powietrzu, mówiąc żeby sobie ci przebierańcy poszli, bo straszą dzieci. W następnych latach wyczekiwałam kolędników w naszym miejskim mieszkaniu, ale zamiast nich do drzwi pukały dzieci, które odśpiewywały kolędy. Nie było wielkiej gwiazdy na kiju i przebrań. Rodzice dawali pieniądze i upieczone przez matkę pierniki.
   Zawsze też pod obrus było włożone siano. Jako młode panienki nie wróżyliśmy z niego wyciągając pojedyncze źdźbła. A podobno kiedy młoda dziewczyna wyciągnęła "zielone źdźbło oznaczało ono powodzenie w miłości i rychły ślub. Sczerniałe -niepowodzenie,pokrzyżowanie planów małżeńskich, a nawet i staropanieństwo"
   Kto z nas nie uległ pokusie, by sprawdzić, czy w wigilijny wieczór zwierzęta przemawiają ludzkim głosem? Mój syn, który zwierzęta kocha bardziej niż ludzi, każdego roku pytał żartobliwie swoje psy, czy się odezwą. „ Po wigilii tu i ówdzie utrzymywał się zwyczaj dawania zwierzętom domowym po kawałeczku opłatka dla zapewnienia im zdrowia i pięknego przychówku. Wierzono iż o północy, zwierzęta rozmawiają ludzką mową, lecz podsłuchiwanie takiej rozmowy nie przynosiło szczęścia. W okolicach szczególnie nawiedzanych przez wilki, wynoszono przed zagrodę resztki jadła wigilijnego. Tak ugoszczone nie wyrządzały gospodarzowi szkód.”*
 W miastach nie praktykuje się zwyczaju stawiania snopów niewymłóconego zboża w czterech kątach izby(lub tylko w jednym od wschodniej strony), w której spożywa się wieczerzę wigilijną. Na wsiach ten zwyczaj jest jeszcze kultywowany. W „Encyklopedii Staropolskiej” Zygmunta Glogera znajdujemy taki opis:” Stawianie snopów zboża po rogach izby, w której zasiadają do uczty wigilijnej, dotąd napotykane u ludu, było zwyczajem niegdyś we wszystkich warstwach powszechnym. U pani podwojewodzyny Dobrzyckiej w Pęsach na Mazowszu, jeszcze w pierwszej połowie XIX w. nie siadano do wilii bez snopów żyta po rogach komnaty stołowej ustawionych. Lud wiejski, po uczcie wiglijnej, ze słomy tych snopów kręci małe powrósła i wybiegłszy do sadu owiązuje niemi drzewa owocowe w przekonaniu, że będą lepiej rodziły. **
   Ilu z nas pielęgnuje inne stare zwyczaje związane z Bożym Narodzeniem, tak by najmłodsze pokolenia zdobywały o nich wiedzę i przekazywały je swoim dzieciom i wnukom, gdy przyjdzie na to czas?
Dla przypomnienia oto kilka z nich:**
  1. "Z duszami zmarłych dzielono się także symbolicznie opłatkiem, składając go na dodatkowym talerzu, stawianym na wigilijnym stole”. Niekiedy dla „nieobecnych” dokładano do tegoż opłatka odrobinę każdej potrawy."
  2. Jeśli chciało się zapewnić powodzenie domowi, to przy wigilijnym stole winna zasiąść parzysta liczba biesiadników. Dobrze było położyć pod stół wigilijny coś żelaznego(sierp, siekierę a nawet pług) i oprzeć na nim na chwilę nogi by nogi twarde jak żelazo mieli i nie kaleczyli ich sobie na cierniach.”
  3. Otóż dawniej należało zachować:pospolicie uroczysty spokój, tak, że oprócz gospodarza nikt głośno nie mówi, lub że tyko starsze osoby rozmawiają, a inni migami się porozumiewają, co komu trzeba. Czynią tak dlatego, aby w roku nie było kłótni w domu, lub żeby w przyszłym roku nie byli gadułami... Strzegą się jeść łakomie. Uważają, żeby nikomu nie upadła łyżka, ten bowiem umiera w ciągu roku.
    Dopiero po tak odbytej wieczerzy można było iść na pasterkę i rozpocząć bożonarodzeniowe biesiady przy śpiewie kolęd.”
*( z książki M.Lemnis, H.Vitry „W staropolskiej kuchni").
**( z „Boże Narodzenie w staropolskiej tradycji” Radosława Lolo).

sobota, 9 grudnia 2017

NIE MÓW

Gwałcąc
nie zdobyłeś władzy nade mną
posiadłeś tylko moje ciało.
Dusza została czysta,
a resztę pochłonęła niepamięć.
Pozostała pogarda.

Nie mów, że mnie kochasz
nie mów, że już nie będziesz
nie mów, że to dla mojego dobra.

Siniaki zbledną,
rozcięta warga przestanie krwawić,
połamane kości się zrosną.
Pozostanie nienawiść.

Nie mów, że nie chciałeś,
nie mów, że to z nerwów,
nie mów, że mnie kochasz,

Ty nie wiesz co to miłość.