wtorek, 29 marca 2016

FATALNY MIESIĄC

    Kilka dni po moich 61 urodzinach, na które dostałam piękny bukiet róż od siostry i Jej rodziny, zabrałam się za dzierganie kwiatów. Był to pomysł na prezent dla znajomej. Kiedy były już gotowe, chociaż w realu wyszły gorzej niż widziane oczami wyobraźni, poszukałam w internecie łodyg. Okazało się, że każdy rodzaj jest pakowany inaczej. Mogłam kupić 30, 45 lub 75 szt jednych gałązek. Gdybym planowała masowe wytwarzanie szydełkowych kwiatów, to pewnie zdecydowałabym się na kupno takiej ilości łodyg. Wysłałam syna do kwiaciarni w nadziei, że jak sprzedają sztuczne rośliny, to może kupię łodygi na sztuki. Moje nadzieje były daremne. Złość mnie ogarnęła okrutna i chyba dobrze, bo to pozwoliło mi spojrzeć trzeźwo na sprawę. Na wydzierganym liściu chciałam ułożyć bukiet i wysłać je osobie, która dzierga lepiej ode mnie, to tak jakbym „woziła drwa do lasu”. Dobrze, że opamiętałam się na czas, bo kompromitacja byłaby murowana. Spakowałam te moje „dzieła” w pudełko i schowałam z postanowieniem, że będę je mogła ofiarować komuś, dla kogo szydełko to czarna magia. Same kwiatki pokażę kiedyś w cyklu „moje hobby”, ale jak zapytałam syna do jakiego kwiatu podobny jest ten, który w moim mniemaniu miał być gerberą, to odpowiedział, że chyba do stokrotki. Droga Azalio Twoje Imieniny już w piątek, a ja nie mam nie tylko prezentu ale nawet pomysłu na niego. Będziesz musiała mi wybaczyć. Przy okazji dziękuję za e-mailową kartkę z życzeniami świątecznymi.
   Po kilku dniach lizania ran z powodu poniesionej porażki zabrałam się za dzierganie kurek i styropianowych jaj, które miałam ofiarować warszawskim znajomym w momencie składania im życzeń świątecznych. Miały być one umieszczone w wydzierganych koszyczkach. Zaczęłam więc od wzoru na taki niewielki koszyczek. Robiłam zgodnie ze wzorem pokazanym w „Robótkach ręcznych”. Dziwnym trafem zamiast niego wyszła mi sporej wielkości serwetka. Pomyślałam, że musiałam opuścić któryś rząd i dlatego tak spartaczyłam robotę. Zabrałam się za robienie kolejnego. Tym razem uzyskałam „coś” przestrzennego, choć nie było to podobne do zdjęcia zamieszczonego w czasopiśmie. Namoczone naciągnęłam na niewysoki pękaty wazon i uzyskałam jego „odzienie”. Zamiast rzucić wzór w kąt i zająć się innym, ja z uporem maniaka, rozpoczęłam robótkę po raz trzeci. Efekt był równie tragiczny jak przy dwóch poprzednich razach, tyle tylko że teraz zrobiłam siatkę na motyle. Nie spostrzegłam się jak zleciał mi pierwszy tydzień marca, byłam jednak pewna, że przez 3 tygodnie pozostałe do Wielkanocy wyrobię się z kurami i jajkami. Kiedy kury były zrobione, to doznałam kolejnego „olśnienia”, że głupio dawać dziergane kurki i dziergane jajka. Próby ozdobienia jaj innymi technikami:oklejanie materiałem, obwijanie wstążką, zakończyły się katastrofą. Powróciłam więc do pierwszego pomysłu zdobienia nićmi.
Prace zakończyłam we wtorek przedświąteczny. Cieszyłam się z tego tym bardziej, że od dwóch dni, walczyłam ze skaczącym ciśnieniem. Ból głowy i ciemne mroczki przed oczami sprawiały, że więcej leżałam niż cokolwiek robiłam. Z powodu tak fatalnego samopoczucia nie złożyłam życzeń nie tylko miejscowym znajomym ale także tym internetowym. Czułam się fatalnie nie tylko fizycznie ale i moralnie. Poprawa zdrowia nastąpiła w sobotnie południe, więc wykorzystałam moment i poszłam z synem na zakupy do sklepu oddalonego od domu o 100 m, bo na dalsze eskapady nie miałam siły. Po upieczeniu schabu, dopilnowaniu bigosu, bez którego mój syn nie wyobraża sobie ani wiosennych ani zimowych świąt i zrobieniu stroika na stół padłam na łóżko o 23.00. Podniosłam się z niego dopiero w lany poniedziałek. Miałam leżące święta nie tylko Bożego Narodzenia ale i Wielkanoc. Powiadają, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło i jest to chyba prawda. Okazało się bowiem, że robiąc kurki przymierzałam do ich wielkości inne jajo niż te które obrobiłam, w efekcie czego miałam trudności ze wsadzeniem obdzierganych jaj w środek kurek. Nie powinno się chwalić nieudanymi pracami, ja jednak zamieszczam zdjęcie jaj i kurek, żeby udowodnić, że to co powyżej opisałam jest prawdą.
Na końcu notki pokażę wam jajo zrobione przez mojego syna, jak twierdzi poświęcił na nie godzinę, a nie tak jak ja tygodnie. Zobaczycie w ten sposób różnicę między jego talentem, a moim wyuczeniem.Mam nadzieję, że Ci wszyscy, którym nie złożyłam życzeń na czas lub w ogóle, wybaczą mi ten nietakt i zechcą zaglądać na bloga w następnych dniach, tygodniach, a może miesiącach.

3 komentarze:

  1. Wesołego PO ŚWIĘTACH! :-))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Droga Zante ja Tobie też życzę radosnego Prima Aprillisu.

      Usuń
    2. Ostatnio mam wrażenie, że w moim życiu jest nieustanny Prima Aprillis, pomieszany z Halloween.

      Usuń