Kilka dni po moich 61 urodzinach, na
które dostałam piękny bukiet róż od siostry i Jej
rodziny, zabrałam się za dzierganie kwiatów. Był to pomysł
na prezent dla znajomej. Kiedy były już gotowe, chociaż w realu
wyszły gorzej niż widziane oczami wyobraźni, poszukałam w
internecie łodyg. Okazało się, że każdy rodzaj jest pakowany
inaczej. Mogłam kupić 30, 45 lub 75 szt jednych gałązek. Gdybym
planowała masowe wytwarzanie szydełkowych kwiatów, to pewnie
zdecydowałabym się na kupno takiej ilości łodyg. Wysłałam syna
do kwiaciarni w nadziei, że jak sprzedają sztuczne rośliny, to
może kupię łodygi na sztuki. Moje nadzieje były daremne. Złość
mnie ogarnęła okrutna i chyba dobrze, bo to pozwoliło mi spojrzeć
trzeźwo na sprawę. Na wydzierganym liściu chciałam ułożyć
bukiet i wysłać je osobie, która dzierga lepiej ode mnie, to
tak jakbym „woziła drwa do lasu”. Dobrze, że opamiętałam się
na czas, bo kompromitacja byłaby murowana. Spakowałam te moje
„dzieła” w pudełko i schowałam z postanowieniem, że będę je
mogła ofiarować komuś, dla kogo szydełko to czarna magia. Same
kwiatki pokażę kiedyś w cyklu „moje hobby”, ale jak zapytałam
syna do jakiego kwiatu podobny jest ten, który w moim
mniemaniu miał być gerberą, to odpowiedział, że chyba do
stokrotki. Droga Azalio Twoje Imieniny już w piątek, a ja nie mam
nie tylko prezentu ale nawet pomysłu na niego. Będziesz musiała mi
wybaczyć. Przy okazji dziękuję za e-mailową kartkę z życzeniami
świątecznymi.
Po kilku dniach lizania ran z
powodu poniesionej porażki zabrałam się za dzierganie kurek i
styropianowych jaj, które miałam ofiarować warszawskim
znajomym w momencie składania im życzeń świątecznych. Miały być
one umieszczone w wydzierganych koszyczkach. Zaczęłam więc od
wzoru na taki niewielki koszyczek. Robiłam zgodnie ze wzorem
pokazanym w „Robótkach ręcznych”. Dziwnym trafem zamiast
niego wyszła mi sporej wielkości serwetka. Pomyślałam, że
musiałam opuścić któryś rząd i dlatego tak spartaczyłam
robotę. Zabrałam się za robienie kolejnego. Tym razem uzyskałam
„coś” przestrzennego, choć nie było to podobne do zdjęcia
zamieszczonego w czasopiśmie. Namoczone naciągnęłam na niewysoki
pękaty wazon i uzyskałam jego „odzienie”. Zamiast rzucić wzór
w kąt i zająć się innym, ja z uporem maniaka, rozpoczęłam
robótkę po raz trzeci. Efekt był równie tragiczny jak
przy dwóch poprzednich razach, tyle tylko że teraz zrobiłam
siatkę na motyle. Nie spostrzegłam się jak zleciał mi pierwszy
tydzień marca, byłam jednak pewna, że przez 3 tygodnie pozostałe
do Wielkanocy wyrobię się z kurami i jajkami. Kiedy kury były
zrobione, to doznałam kolejnego „olśnienia”, że głupio dawać
dziergane kurki i dziergane jajka. Próby ozdobienia jaj innymi
technikami:oklejanie materiałem, obwijanie wstążką, zakończyły
się katastrofą. Powróciłam więc do pierwszego pomysłu
zdobienia nićmi.
Prace zakończyłam we wtorek przedświąteczny.
Cieszyłam się z tego tym bardziej, że od dwóch dni,
walczyłam ze skaczącym ciśnieniem. Ból głowy i ciemne
mroczki przed oczami sprawiały, że więcej leżałam niż cokolwiek
robiłam. Z powodu tak fatalnego samopoczucia nie złożyłam życzeń
nie tylko miejscowym znajomym ale także tym internetowym. Czułam
się fatalnie nie tylko fizycznie ale i moralnie. Poprawa zdrowia
nastąpiła w sobotnie południe, więc wykorzystałam moment i
poszłam z synem na zakupy do sklepu oddalonego od domu o 100 m, bo na
dalsze eskapady nie miałam siły. Po upieczeniu schabu, dopilnowaniu
bigosu, bez którego mój syn nie wyobraża sobie ani
wiosennych ani zimowych świąt i zrobieniu stroika na stół
padłam na łóżko o 23.00. Podniosłam się z niego dopiero w
lany poniedziałek. Miałam leżące święta nie tylko Bożego
Narodzenia ale i Wielkanoc. Powiadają, że nie ma tego złego, co by
na dobre nie wyszło i jest to chyba prawda. Okazało się bowiem, że
robiąc kurki przymierzałam do ich wielkości inne jajo niż te
które obrobiłam, w efekcie czego miałam trudności ze
wsadzeniem obdzierganych jaj w środek kurek. Nie powinno się
chwalić nieudanymi pracami, ja jednak zamieszczam zdjęcie jaj i
kurek, żeby udowodnić, że to co powyżej opisałam jest prawdą.Na końcu notki pokażę wam jajo zrobione przez mojego syna, jak twierdzi poświęcił na nie godzinę, a nie tak jak ja tygodnie. Zobaczycie w ten sposób różnicę między jego talentem, a moim wyuczeniem.Mam nadzieję, że Ci wszyscy, którym nie złożyłam życzeń na czas lub w ogóle, wybaczą mi ten nietakt i zechcą zaglądać na bloga w następnych dniach, tygodniach, a może miesiącach.
Wesołego PO ŚWIĘTACH! :-))
OdpowiedzUsuńDroga Zante ja Tobie też życzę radosnego Prima Aprillisu.
UsuńOstatnio mam wrażenie, że w moim życiu jest nieustanny Prima Aprillis, pomieszany z Halloween.
Usuń