piątek, 26 maja 2017

MAJ

   Ten miesiąc od zawsze był moim ukochanym i to nie dlatego, że uważa się go powszechnie, za ten od miłości. Kojarzy mi się z konwaliami, których drobne białe dzwoneczki i upojny zapach wprost uwielbiam. Z niecierpliwością wyczekuję pierwszych truskawek, bo te mogłabym zjadać w każdej ilości. No i są moje imieniny, Dzień Matki oraz urodziny mojej rodzicielki. Zazwyczaj pogoda robi się ładniejsza i choć za mocnym słońcem nie przepadam, w mieszkaniu robi się duszniej, to jednak wpływa ona pozytywnie na samopoczucie.
   W tym roku kwiecień zaskakiwał nas deszczami, a nawet śniegiem, zachmurzonym niebem, a moje stare kości reagowały bólem stawów tak dużym, że nie byłam w stanie podnieść się z łóżka. Wyczekiwałam maja z utęsknieniem, także dlatego, że myszka komputerowa się zbiesiła i kiedy chciałam napisać chociaż krótki komentarz, to używałam tej w laptopie. Całkowicie odzwyczaiłam się od posługiwania nią, to zniechęcało do pisania postów.
Nadeszła renta, mogłam zakupić nowy sprzęt i wtedy okazało się, że winę za złe funkcjonowanie ponosi USB. Syn posiedział chwilę, zmienił jakieś sterowniki i możliwość pisania powróciła. Wtedy zdrowie zaczęło szwankować tak, iż nie mogę zmobilizować się do żadnej pracy. Duży wpływ na ten stan rzeczy miały - nieprzespanie ani jednej nocy od miesiąca i silny ból pleców.
   Ponieważ posłałam syna do przychodni z wnioskiem o przedłużenie leków, to nakazałam mu  by zapytał lekarkę czy z powodu moich  trudności w poruszaniu się, nie mogłaby skierować mnie do szpitala, gdzie wykonano by więcej badań niż tylko pobranie krwi i przebadanie moczu. Kiedy wreszcie został przyjęty, to usłyszał że:" pani doktor wie, iż z poprzedniej przychodni zrezygnowałam, gdyż tam się na mnie poznali, bo zdaniem lekarki jestem lekomanką. Do szpitala mnie nie skieruje, bo ból w plecach, to nie nerki, ponieważ sikam częściej niż raz dziennie i nie odczuwam bólu w czasie tej czynności. W szpitalu nie leczy się chorób przewlekłych, a choroba nerek takową jest. To kręgosłup. Pan jest wyrodnym synem, bo nie chce przywieźć matki do przychodni. Ona jeździ na wózku, więc sama może do lekarza przyjechać. Można też poprosić sąsiada, żeby ją przywiózł i wtedy nie będzie dodatkowych kosztów np. na taksówki. Lekarze chodzą na wizyty domowe, ale ona nie jest jedynym lekarzem w tej przychodni i to , że jestem do niej przypisana, nie oznacza, że musi przyjść. Pielęgniarka nie przyjdzie pobrać mi krwi w domu, bo za daleko mieszkam od przychodni". 
Z leków ,które wypisałam na wniosku, dostałam tylko na nadciśnienie i na odwodnienie(tego leku od momentu, gdy nogi nadmiernie nie puchną, nie biorę i o niego nie prosiłam. Wnioskuję, że pani doktor nie kierowała się wnioskiem tylko zapisem w karcie choroby, bo ilość przepisanych dawek też się nie pokrywa). Po dwóch godzinach K.J wyszedł maksymalnie zirytowany z przychodni, trzymając w ręku recepty i skierowanie na badanie krwi. Kiedy przyniósł mi wykupione leki i opowiedział przebieg spotkania z panią doktor, popłakałam się z bezradności.

    Znajomi dziwią się, że nie wzywam lekarza do domu, ani pogotowia, gdy sama nie jestem w stanie pojechać do przychodni. Z tego co napisałam powyżej, wezwanie lekarza do domu jest mało prawdopodobne, a pogotowia nie wzywam(choć ponoć tylko w ten sposób mogłabym trafić do szpitala), bo w tym samym czasie ta karetka mogłaby być potrzebna zawałowcowi, ofierze wypadku, gdzie zagrożone byłoby życie. Koleżanka poradziła mi, żebym na Żoliborzu poszukała prywatnej przychodni, realizującej kontrakt z NFZ-em. Tylko dlaczego ja(także będąca pacjentem jak inni) mam zmieniać lekarza w ramach tej samej przychodni lub wręcz przechodzić do innej, by móc dostać się na wizytę w dniu gdy źle się czuję, a nie wtedy gdy wypadnie termin wyznaczony miesiąc wcześniej. Incydent z lekarką tak rozstroił mnie psychicznie, że jeszcze dziś cała chodzę z nerwów.
  Rodzinnie też nie jest najlepiej, bo syn nadal nie znalazł pracy. Twierdzi, że składa CV do tych zakładów, które znajduje na portalach: pracuj.pl, gratka.pl, ale albo nie dostaje odpowiedzi, albo informują go, że jest 100,250 itp. Dwa dni temu zadzwoniła moja była sąsiadka,która stwierdziła, że CV są nie czytane albo wybiera się je losowo. Jej zdaniem, bez znajomości syn nie znajdzie pracy. Jeżeli miałoby to się okazać prawdą, to znaczyłoby, że ja go będę wspierała finansowo do końca swoich dni. Nie ukrywam, że coraz częściej awantury na tym tle przybierają na sile. Ja przypłacam to kołataniem serca, on frustracją. Nastały dla mnie ciężkie dni, nie chciało mi się nic robić, poza tępym gapieniem w sufit. Tylko co jakiś czas czytywałam wasze blogi, bo do reszty nie schamieć.Tegoroczny maj nie napawa mnie optymizmem.
  * Materiał ilustracyjny z Google.