środa, 24 sierpnia 2016

MOJE HOBBY - HAFT


    W serii postów posiadających wspólny tytuł „Moje hobby-...” opowiedziałam o moich „wprawkach” fortepianowych, filatelistyce, zmaganiach poetyckich i krawiectwie. Nie ono jednak było pierwsze w moich zapędach rękodzielniczych. Najpierw był haft.
   W czasie wakacji spędzanych jak zawsze w sanatorium, zapragnęłam nauczyć się haftować. Zrodziło się to nagle, bo nie miałam towarzystwa do rozmów czy spacerów. Musiałam być już pełnoletnia, bo mieszkałam w części przeznaczonej dla dorosłych. Chęć wykazania się w tej materii, była tak silna, że poszłam do sklepu,  kupiłam kawałek zwykłego białego płótna bawełnianego, dwa kolory muliny- różowy i zielony(jak groszek), bo tylko takie były i karnet z igłami.  Teraz  należało wymyślić wzór. Nie miałam żadnego pomysłu ani wprawy. Brakowało mi też białej kalki za pomocą, której mogłabym przerysować motyw z czasopisma i potem przenieść go na materiał. Niedostępna była także zwykła czarna kalka maszynowa. Dlatego jeden jedyny raz w życiu byłam rysownikiem. Na mojej podomce z kory, były wytłoczone duże kwiaty.Wzorując się na nich, narysowałam kilka takich na papierze, a następnie przeniosłam na materiał, rozmieszczając wzdłuż boków w określonej odległości od siebie i połączyłam łodygami z liśćmi. Ponieważ środek pozostał czysty, to umieściłam w nim moją ulubioną maksymę łacińską :”Per aspera ad astra”("Przez trudy do gwiazd"). W ten sposób określiłam czym po skończeniu może być ta robótka: mini serwetką lub makatką(po powrocie do domu, mama obrębiła brzegi robiąc dość szerokie zakłady, co przesądziło o jej losach). Nie za bardzo sprawa była przemyślana, bo jeżeli sentencja z gwiazdami, to bardziej pasowałyby one, a nie kwiatki.
    Nie spodziewałam się, że moja nowa pasja stanie się przedmiotem rywalizacji z matką. Co prawda z zadowoleniem przyjęła, że drugą moją pracą będzie obrus na rozkładany owalny stół jako prezent na Barbórkę, ale jednocześnie sama zaczęła haftować serwetki, bieżniki. Do dzisiaj ostał się tylko bieżnik 30 x 40cm, który  po wyhaftowaniu, obrobiła szydełkiem.
Tak wygląda róg owego bieżnika zrobionego przez mamę

   W tamtym czasie haftowałam przede wszystkim na kolorowym lnie( komplety:6 serwetek + bieżnik), bo była taka moda i ofiarowywałam je różnym ludziom w prezencie. Nie wyszywałam natomiast odzieży. Jedyne wyjątki stanowiła moja biała bluzka, uszyta parę lat wcześniej przez moją mamę(haft rozmieściłam na górze rękawa i na górze przodów) oraz strój sylwestrowy mojej siostry składający się ze spódnicy, krótkiej bluzeczki bez rękawów i chusty. Ponieważ było to uszyte z surówki w kolorze kawy z mlekiem, to parzenice na dole spódnicy i środku chusty były wyhaftowane ciemnobrązową tasiemką jedwabną o szerokości 3 mm, z której także były zrobione frędzle przy chuście.
Moja matka wiedziała jak nazywają się takie tasiemki, ja zapomniałam. To właśnie były "nici" do sukni tyle tylko , że w kolorze czekolady.

 Nigdy nie pokusiłam się o haft krzyżykowy, ani żeby haftować kupowane w pasmanteriach portrety osób, zwierząt czy pejzaże. Chociaż był okres kiedy bardzo lubiłam haftować, to sporadycznie używałam naparstka czy tamborka. Zazwyczaj zapełniałam wzór ściegiem atłaskowym pełnym lub cieniowanym, a do linii stosowałam częściej łańcuszek niż ścieg przed lub za igłą. Na kilku poszewkach umieściłam haft Richelieu.

Róg poszewki o wymiarach 80x80 cm




"Ażurnaja wysziwka", to 156 stronicowa książeczka , w której zamieszczono różne wzory ażurowe, w tym mereżki.






   

   Miałam taki moment, że bardzo podobały mi się mereżki, dlatego jeden biały bawełniany obrus zrobiłam w zazębiające się kwadraty i prostokąty, w których kontury były określone mereżką, a w środku nićmi białymi wyhaftowałam drobny motyw kwiatowy. Obrus pierwszy i biały mereżkowany trafiły do synowej, jako część wyprawy dla syna.(zdjęć mimo próśb nie zrobił, więc się nie wykażę prawdomównością). Upodobanie do tego rodzaju ażuru miałam od dzieciństwa, bo mama miała żółtą sukienkę, w której góra była przyozdobiona właśnie w ten sposób.
    

   Żadna z moich innych prac nie ostała się w domu, w związku z czym nie będzie zdjęć przedmiotów. Ponieważ jednak dbałam o podbudowę teoretyczną tak jak w przypadku szycia, to zdjęcia  książek prezentuję:
Pierwsza książka kupiona przeze mnie
Książka kupiona zanim w kiosku "Ruchu" upolowałam duże teczki z tym rodzajem haftu

Tę książkę pożyczyłam od kuzynki mojego ojca w roku 1974. Nigdy nie miałam później okazji jej zwrócić.

 





To są podobne teczki z motywami  haftów, każda poświęcona innemu jego rodzajowi

Pozycja poświęcona kolejnemu rodzajowi haftu.



Ostatni prezent imieninowy od niedoszłej synowej Oliwii, która była partnerką  syna przed obecną.
.
Jedna z pierwszych książek w kolekcji "hafciarskiej".

Nr 5 wydawnictwa "Uszyj sama"był poświęcony haftowi.




środa, 17 sierpnia 2016

JA KONTRA PANNA J

                                                         

   To o czym chcę dzisiaj napisać zaczęło się pod koniec sierpnia 2011 roku, kiedy wieczorową porą przekroczyłam próg własnego mieszkania, wracając z urlopu. Na powitanie obległy mnie obie suczki Vega i Masza ale nie wyłonił się ze swojego pokoju mój syn. Pomyślałam, że baluje gdzieś z koleżkami. Postanowiłam napić się herbaty, więc skierowałam kroki do kuchni. Zapalając światło automatycznie obejrzałam się na pokój syna. Najwyraźniej nie spodziewał się mojego powrotu, bo drzwi były otwarte na tyle, na ile pozwalała rozłożona kanapa.
   Obok mojego syna dostrzegłam czarne długie włosy i twarz kobiety z nozdrzami tak szeroko rozwartymi, że skojarzyły mi się ze  świńskim  ryjem. Po plecach przeszły zimne dreszcze jakbym miała febrę. Przeraziłam się nie na żarty taką swoją reakcją, bo nigdy wcześniej czegoś takiego nie doświadczyłam widząc panienkę w pościeli syna. Zaczęłam obawiać się, że z tą będą kłopoty i to nie małe.
Gdyby nie to moje skojarzenie z ryjkiem, to dziewczyna z kanapy wyglądałaby jak ta powyżej. * ilustracja zaczerpnięta z Google- grafika.
   Następnego ranka liczyłam, że syn wyjaśni mi kim jest dziewczyna, bo nie była to ta , z którą dwa tygodnie wcześniej był na urlopie i spędził 3 ostatnie lata. Młodzi wstali w chwili, gdy byłam w kuchni. Uchylili drzwi(ja je zamknęłam poprzedniego wieczoru) i dziewczyna podając rękę powiedziała „jestem J...”. Rumor z pokoju dochodził spory, więc domyśliłam się, że syn sprząta. Przez głowę przemknęła myśl „potrafi zagonić go do sprzątania, niebywałe”. Nakłoniłaś mojego syna, do sprzątania swojego pokoju powiedziałam. Ona na to, że „lubi sprzątać.” Jeśli mi powiesz, że lubisz też prasować, to Ci nie uwierzę, rzekłam. Jej odpowiedź była twierdząca. Przez trzy lata ta wymiana zdań była najdłuższą jaka nam się trafiła.
Panna J zamieszkała u nas na parę tygodni, które zamieniły się w 5 miesięcy. Mój syn był w niej zakochany, co ciągle powtarzał, ale ja nie wierzyłam w podobne uczucie z jej strony. Sporą zasługą panny J było to, że nakłoniła syna do poszukania pracy. Oboje przez kilka miesięcy pracowali w T-mobile. Pieniądze z tego były marne, więc cały ciężar utrzymania 3 osób spadł na mnie. Święta Bożego Narodzenia w 2011 były jednymi z najgorszych, bo milczenie przy stole ciążyło. Od początku tej historii denerwowało mnie to, że syn wyszedł z założenia, że do swojego pokoju może sprowadzać kogo chce i ja nie mam nic do powiedzenia. Gdyby  na wstępie uczciwie powiedzieli jak się sprawy mają, że została wyrzucona z mieszkania, w którym dotychczas mieszkała, a na pomoc swojej rodziny nie może liczyć i na dokładkę jest bez pracy, to nie czułabym się taka zignorowana we własnym domu. Sama zaproponowałabym kilka wariantów rozwiązania problemu.
   W styczniu dałam pannie J pieniądze na wynajęcie pokoju na dwa miesiące, by tylko pozbyć się (co tu dużo mówić )niechcianego gościa z domu. Przez miesiąc mój syn pakował plecak , tym co było w lodówce i jeździł do panny J, która wynajęła pokój w mieszkaniu, gdzie już była para również młodych ludzi, miałam nadzieję, że się dogadają. Pokoik był wąską klitką, gdzie mieściło się niewiele sprzętów, a o dwóch osobach nawet nie było co marzyć. W przeciwnym razie syn być może przeprowadziłby się razem z nią.Liczyłam na zbyt dużo. Pod pretekstem, że mężczyzna podgląda pannę J w łazience, wróciła do naszego domu.
   Dziewczyna była cicha ale stanowiła źródło konfliktów moich z synem. Na niego miała sposób -płacz na zawołanie kiedy tylko coś szło nie po jej myśli. Kiedyś K.J podsłuchał moją rozmowę z adwokatem, którego pytałam jak mogę dokonać eksmisji syna, bo byłam na to gotowa. Nie wprowadziłam swojego zamiaru w czyn, bo dość niespodziewanie acz szczęśliwie znaleźli oboje pracę w jednej firmie. Tyle tylko, że ona miała pracować na miejscu, on dojeżdżał do Ożarowa. Wynajęli sobie kawalerkę i mieszkali w niej rok.. W czasie gdy byłam w szpitalu zamienili dotychczasową kwaterę na inną. Ponieważ pierwszego mieszkania nie widziałam, bo mnie nie zaprosili.Drugiego też nie pokazali mi aż do lutego tego roku, kiedy zrobiłam im nalot. Kubaturowo mieszkanie tak samo duże jak moje ale przyznaję ma dobrą aurę, bo i mnie w nim było miło posiedzieć.
   Widuję pannę J tylko na Boże Narodzenie. Ona do mnie nie dzwoni, rzadko prześle sms, czy nie potrzebuję czegoś ze sklepu, gdy jest promocja.Moich telefonów z reguły nie odbiera i nie oddzwania. Ma też zwyczaj nie odpisywać na sms-y wykręcając się zmęczeniem, a to mnie wkurza maksymalnie, bo na wiadomość można odpisać załatwiając potrzebę fizjologiczną, bo robi się to w pozycji siedzącej.  W chwili obecnej, gdy już zaakceptowałam ją jako członka rodziny, wolałabym wiele spraw uzgadniać we trójkę, a nie tylko z moim synem. Poniekąd rozumiem dystans synowej do mnie, bo nie zapomniała jak wyglądały nasze relacje przez pierwsze 3 lata. Niemniej jednak biorąc pod uwagę charakter mojego syna „nic się nie zarabia, żyje się jak hrabia”, tylko stawiając twarde warunki możemy doprowadzić do zmiany Jego postępowania. W przeciwnym razie sam się będzie staczał i ciągnął nas za sobą. Przez te lata przeszłam z moim synem piekło na ziemi, bo ciągle im brakowało pieniędzy i on „poszukiwał” ich nie w pracy, a w mojej kieszeni, a ostatnio również w hazardzie, co przeraża mnie najbardziej, bo wiem jak kończą ludzie od niego uzależnieni. Panna J o wyczynach K.J wiedziała wcześniej, znosiła w milczeniu jego pijaństwo i inne ekscesy(ja jak się okazało wiedziałam tylko o namiastce, sam się do tego przyznał). Nie liczyłam na to, że związek przetrwa 3 lata. Kiedy stało się to faktem, składając im życzenia świąteczne w 2014, poprosiłam żeby nie mówiła do mnie „pani Iwono” tylko „mamo”. Po utracie pracy z końcem minionego roku, ona znalazła pracę już pod koniec lutego. Słabo płatna i ciężka praca ekspedientki nie jest spełnieniem jej marzeń, ma wyższe aspiracje o czym mówi. Pracuje jednak, bo nie chce być ode mnie zależna finansowo. Za to ją szanuję. Mój syn jest bardzo trudnym we współżyciu człowiekiem z czego doskonale zdaje sobie sprawę, bo sam mówi, że nie wie jak J z nim wytrzymuje. Ich związek jest dla mnie dziwny, gdy syn się skarżył, to mówiłam otwarcie, by go zakończył i nie wpędzał dziewczyny w lata. On jednak z jednej strony, nie wyobraża sobie życia bez Niej, a z drugiej potrafi sprawić przykrość w najmniej odpowiednim momencie. A Ona? Raz wszczyna awanturę z błahego powodu, innym razem reaguje płaczem  na kłopoty, albo (co jest według mnie najgorsze) pociesza go, że nic się nie stało, gdy ten narobi głupot.
   15 sierpnia była 5 rocznica ich poznania. Nie ukrywam, że wzruszyłam się, bo ja nie miałam tyle szczęścia, by być z kimś tyle czasu, a bardzo chciałam żeby życie osobiste syna było udane o wiele bardziej niż moje własne. Na dwa dni przed 5 rocznicą ich poznania omawiałam z moim ancymonem sposób w jaki powinni lub chcieliby ją uczcić. Po wyjściu ode mnie nawyczyniał tyle, że zmarnował doniosłość tego wydarzenia i kilka innych rzeczy.

   Kiedy zaczęli ze sobą sypiać i w późniejszych latach nie przypuszczałam, że dzisiaj będę pisała posta na cześć „synowej”( w Sylwestra K.J włożył jej na palec pierścionek).Nie ma już panny J, teraz jest Córka. W dniu 5 rocznicy, każdemu z osobna złożyłam stosowne życzenia, o dziwo oboje za nie podziękowali.

poniedziałek, 8 sierpnia 2016

PRZYGNĘBIENIE I NIESMAK

31.07.br

   Wizyta papieża w Polsce w związku ze Światowymi Dniami Młodzieży, wprowadziła taką podniosłą i uduchowioną atmosferę, że nie bardzo chciało mi się pisać o czymkolwiek. Jest niedziela godzina 10.00 rano, ja po mieszkaniu znowu jeżdżę, bo wczoraj wieczorem nogi przestały się ruszać. Zaczyna mnie to wnerwiać, ale jednocześnie intryguje, co jest powodem tego, że dwa dni nogi są lekkie i mogę przy pomocy chodzika się przemieszczać, a potem kolejne 2 czy 3 lewą noga ruszyć nie mogę i muszę wsiąść na wózek. Obawiam się, że może to mieć związek ze zmianami w mózgu, które oddziałują na system nerwowy stąd zbyt duże napięcie w nogach. Jeżeli tak, to konieczny byłby dobry neurolog, a do lekarzy tej specjalności od chwili przeprowadzki do Warszawy nie mam szczęścia. Raz tylko, krótko po śmierci mamy trafiłam w przychodni wojskowej, na młodego, fantastycznego lekarza, który nie tylko, że przebadał mnie bardzo wnikliwie, to dał kilka skierowań na różne badania. Niestety zanim udało mi się ustalić gdzie, które badanie mogłabym zrobić najszybciej, to ważność skierowań minęła, a lekarka pierwszego kontaktu nie mogła wystawić nowych. W tym czasie pan doktor zmienił miejsce pracy i choć udało mi się Go namierzyć w placówce prywatnej, to jednak okazało się, że owszem kiedyś pracował ale teraz już nie.

8.08.br
   Polecam post Leszka z bloga „Refleksje po 60” zatytułowany „P(odli)i S(kundleni)". Nagonka na gen. Zbigniewa Ścibor-Rylskiego, to najohydniejsza postawa jaką można było okazać wobec człowieka tak zasłużonego. Od 50 lat czyli od chwili, gdy zaczęłam sobie zadawać pytania w pewnych kwestiach(w tym wydarzeń historycznych), dwie daty 1 sierpnia i 1 września, rozkładają mnie emocjonalnie na łopatki. W tych dniach nie oglądam filmów fabularnych czy dokumentalnych, nie oglądam relacji z obchodów. Zapalam tylko znicz w podziękowaniu dla tych, którzy walcząc z okupantem ginęli, cierpieli, bym ja mogła teraz żyć w wolnym kraju. Nie rozgraniczam czy wolność dał mi żołnierz AK, Armii Radzieckiej, czy Batalionów Chłopskich. Dla mnie oni wszyscy walczyli o to w co wierzyli, zmierzając do jednego celu różnymi drogami. 
 Z tym co napisał Leszek w swoim poście zgadzam się w 100 procentach z małym zastrzeżeniem. Cytowaną przez niego wypowiedź wygłosiła nie pani Jakubowska ale pani Elżbieta Jakubiak, dawniejsza posłanka PiS-u, obecnie zjednoczona z tym ugrupowaniem jako współzałożycielka „Polska Razem” Jarosława Gowina. Kiedyś uważałam tę kobietę za jedną z niewielu zdroworozsądkowych. Podobne zdanie miałam także o Tadeuszu Cymańskim. W ostatnim jednak czasie ich wypowiedzi, bywają tak niedorzeczne, graniczące z bredniami najwyższego lotu, że musiałam zmienić nastawienie. Dzisiaj już powoli otrząsam się z niesmaku jaki wywołały u mnie tegoroczne obchody 72 rocznicy Powstania Warszawskiego. Bohaterom tych 63 krwawych dni nie potrzebne są wysyłane do nich pocztówki. Im potrzebny jest spokój, godziwej wysokości emerytura wraz z przynależnymi dodatkami kombatanckimi, by mogli godnie dożyć kresu swoich dni.
   Zdrowotnie u mnie nie najlepiej, nogi nadal bolą, szczególnie gdy deszczowo, pochmurnie i szaro. Dzisiaj miałam jechać na zakupy do Rossmanna, Biedronki i apteki. Zrezygnowałam i zasiadłam do tej notki. Przez te minione dni niewiele robiłam, a bezczynność wykańcza mnie z kolei psychicznie. Nie znalazłam sposobu jak połączyć moment, gdy nogi nie dają do wiwatu z działaniami praktycznymi. Są to bardzo krótkie chwile, dobrze jest, kiedy każdego dnia mogę godzinę posiedzieć przy laptopie, maszynie do szycia lub z szydełkiem w dłoni.