niedziela, 14 października 2018

FATALNY WRZESIEŃ




Początek miesiąca
   Są ludzie wierzący w pecha, moja sąsiadka uważa, że dla niej lata zawierające 7-kę takimi są. Czy uznam, że wrzesień będzie dla mnie takim szczególnym miesiącem? W pierwszych jego dniach zaczęłam się źle czuć: bóle mięśni, gardła, katar, ogólne osłabienie. Ponieważ pójście do lekarza, to w obecnej chwili dla mnie ogromny wysiłek fizyczny i psychiczny, postanowiłam walczyć z niedomaganiem sama. Sprawdzony w czasie wcześniejszych przeziębień syrop, walczył z kaszlem. „Amol” wcierany w bolące mięśnie i wdychany w postaci inhalacji pomógł na gardło i obolałe ciało.Do tego gorące mleko z miodem, masłem i czosnkiem.  Po tygodniu zaczęłam czuć się lepiej, ale wtedy na dłoniach pojawiły się pęcherzyki wypełnione płynem i bardzo swędzące. W ciągu ostatnich dwóch lat takie wykwity pojawiły się trzeci raz. Przy poprzednich dwóch poradziłam sobie używając mydła siarkowego i maści. Sadziłam, że tym razem też mi się uda. Po kilku dniach, gdy pęcherzyki zaczęły przysychać pojawiło się rozległe zaczerwienienie na lewym przedramieniu. Niestety po dalszym tygodniu takie samo wystąpiło na udzie. Dopiero jednak spuchnięcie lewej ręki uświadomiło mi, że bez lekarza się nie obędzie.
   25 września, gdy syn wrócił z pracy zażądałam, by zawiózł mnie na SOR Szpitala Bielańskiego,który znajduje się najbliżej miejsca zamieszkania. Pierwszy raz miał mnie zwieźć na wózku po schodach wiodących od windy do wyjścia z klatki. Sprowadzał mnie tyłem po deskach, które matkom z małymi dziećmi pomagają zjechać. Poszło całkiem sprawnie. Nawet moje wejście do taksówki odbyło się bez większego stresu. Co prawda wieziono nas do szpitala okrężną drogą, co wprawiło mojego syna we wściekłość, ale ja byłam szczęśliwa, że dotarliśmy na miejsce. Jak na złość okazało się, że lewe małe kółko wózka się blokuje i prowadzenie wózka było bardzo trudne. Po wypełnieniu wniosku i złożeniu go w rejestracji, urzędująca w okienku pielęgniarka zaprowadziła  nas pod gabinet. Okazało się jednak, że rozpoczęła się zmiana lekarzy i musimy czekać, aż nocny personel zacznie przyjmować. Po kolejnych dwóch godzinach, zniecierpliwiony syn poszedł zapytać kiedy będzie nasza kolej. Powiedziano mu, że lekarz odmówił przyjęcia, ale o powód mieliśmy zapytać chirurga. Podjechaliśmy pod gabinet, a lekarz ledwo spojrzał na spuchniętą i zaczerwienioną dłoń i zawyrokował:”dermatologia MSW lub Koszykowa". Syn próbował coś wskórać, by nas nie odsyłano,ale pan doktor odwrócił się na pięcie i tyle go widziano.
   K.J był wściekły na maksa, a ja czułam się bezradna. Nie wiedziałam czy 70 zł,które mieliśmy w portfelu wystarczy na taxi do szpitala i powrót gdyby się okazało, że hospitalizacja jest niepotrzebna. Zadecydowałam się jechać do domu, bo było późno, ciemno. Gdy podjechaliśmy pod nasz blok (tym razem najkrótszą trasą),wysiadając z taksówki nie trafiłam w wózek i upadłam na chodnik. Chcąc pomóc synowi w podniesieniu mnie , oparłam się na bardziej chorej nodze. Udało się posadzić mnie na wózku i wjechaliśmy do klatki. Transportowanie na górę okazało się trudniejsze niż zwożenie. Nie powiodło się wciąganie, a wpychanie przodem zakończyło się w połowie schodów. Zmęczony i poirytowany syn wykrzykiwał, że nie jest Pudzianem. Ja bałam się, że za chwilę wylegną na klatkę sąsiadki, przy czym żadna nie byłaby w stanie pomóc synowi, bo obie mikrej budowy. Przytrzymując się poręczy, wstałam wierząc, że pozostałe schody pokonam na nogach. Gdy postawiłam prawą nogę na stopniu, poczułam przeszywający ból od ścięgna Achillesa aż po kolano. Syn na siłę podniósł mi lewą nogę i postawił na wyższym stopniu. Jednak na prawą nogę nie mogłam przenieść ciężaru ciała, by zrobić kolejny krok. Pomyślałam, że rzucę się do przodu, uchwycę wózek i w ten sposób syn zawlecze mnie do windy. Zamiast na wózku, wylądowałam na kolanach co spowodowało wściekłość mojej latorośli, bo wiedział, że nie ma siły by mnie znów sadzać.  A ja chciałam jak najszybciej uciec, więc na czworakach dowlokłam się do winy, z której na naszym pietrze syn wyciągnął mnie za nogi, a do domu  trzymając pod pachy. Tak zakończył się ten dzień. Dzięki tym wydarzeniom zrozumiałam niechęć syna do wyprowadzania mnie na spacer. Z drugiej jednak strony zastanawiałam się jak z tym problemem radzą sobie inni, którzy mają w rodzinie osobę na wózku. 

Dwa dni później

   Środę spędziłam na ustalaniu czy do dermatologa trzeba mieć skierowanie i gdzie znajduje się najbliższy specjalista. Regenerowałam też nadszarpnięte siły fizyczne. Opuchnięta ręka i zaczerwienienia okazały się niczym przy bolącym Achillesie. Podejrzewałam, że przy upadku przy wysiadaniu z taksówki,mogłam skręcić stopę i stąd ta niespodziewana dolegliwość. Moja siostra uważała, że powinnam pojechać wieczorem na Koszykową, gdzie odsyłał mnie lekarz z SOR-u. Nie dał skierowania,  więc obawiałam się, że mogę zostać odesłana z kwitkiem. Zgodziłam się na propozycję syna, by pojechać do przychodni. Było to o tyle logiczne, że skończyły mi się leki na nadciśnienie, mogłam przy okazji załatwić dodatkową receptę.  O szóstej rano w czwartek synowa wystała numerek do lekarza. Tym razem zwożenie mnie było nieudane. Zaczęłam lecieć na łeb na szyję, bo syn mnie nie utrzymał. Nie chcąc go przygnieść sobą i wózkiem, chwyciłam się poręczy. Dobrnęłam do końca schodów z krwawiącą ręką, bo metalowa poręcz pozbawiona była plastikowej osłony.
   W przychodni okazało się, że lekarka na którą trafiłam jest pediatrą. W tym momencie umarła we mnie nadzieja, że będę mogła się do niej przepisać na stałe jako lekarza pierwszego kontaktu, bo z dotychczasową nie dogadywałam się od pierwszej chwili. Sympatyczna pani doktor obejrzała dłonie i inne objęte chorobą części ciała. Podejrzewając podobnie jak ja, że zaczerwienienia mogą oznaczać różę, wypisała skierowanie do szpitala zakaźnego na ulicę Wolską.
   Gdy wyjeżdżałam z domu do przychodni była godzina 14.00 i syn powiedział żebym nie brała kurtki, bo jest ciepło. Po dojechaniu do szpitala byłam pewna, że mnie w nim zatrzymają, więc gdy czekanie na badanie lekarskie się przedłużało, a syn zaczął się niecierpliwić, odesłałam go do domu.
O godzinie 17.00 wypisano mnie ze szpitala i skierowano do Szpitala Dzieciątka Jezus na konsultację dermatologiczną. Po kilku godzinach czekania stanęło przede mną dwóch sanitariuszy Pogotowia. Jeden wysoki i bardzo chudy, drugi o głowę mniejszy i też nie będący okazem wielkiej krzepy, chociaż był sprytny i wygadany. Gdy okazało się, że sama nie wsiądę do karetki, a nóg też nie podniosę tak wysoko, by znalazły się wewnątrz samochodu, przechylono wózek tak, że głowa znalazła się bardzo nisko, a ja omal nie nakryłam się nogami. Było to działanie tak zaskakujące, że żołądek i serce podskoczyły mi do gardła. Znajdujący się wewnątrz samochodu chłopak chwycił mnie pod pachy, postawił w pion i przechylając bezwładnym ciałem raz w prawo raz w lewo dotransportował na najbliższe siedzenie. Gdy znaleźliśmy się przed szpitalem i otworzyli boczne wejście, zobaczyłam że wózek znów znajduje się w dziwnym pochyleniu. Bałam się,że ten mniejszy sanitariusz nie podniesie mnie, a już na pewno nie utrzyma by posadzić na wózek. Oczami wyobraźni widziałam jak nie mogąc się niczego złapać rękoma i nie potrafiąc zaprzeć się nogami, lecę do tyłu siłą bezwładu, a wózek nieutrzymany przez drugiego młodzieńca ląduje na chodniku. Byłam zesztywniała z przerażenia. Powiedziałam, że na tak ustawiony wózek nie wsiądę. Wtedy chłopak znajdujący się w środku powiedział „to proszę wstać i wysiąść”. Oboje wiedzieliśmy, że żądanie jest absurdalne. On pewnie uważał, że w tych okolicznościach zgodzę się na ich rozwiązanie. Ja tymczasem odparłam „nie ma sprawy”, zdjęłam torebkę przewieszoną przez tors i rzuciłam na podłogę, po czym zsunęłam się z siedzenia. Nie mogłam poranionymi rękami wesprzeć się, by przesunąć ciało jak najbliżej wyjścia. Poprosiłam tego stojącego na ulicy, by postawił wózek na chodniku, a mnie pociągnął za zdrowszą nogę jak najbardziej do siebie. Gdy moje pośladki znajdowały się na krawędzi wyjścia, złapałam się lewą ręką wózka i zaczęłam się zsuwać tak, by stanąć na chodniku jedną nogą. W momencie, gdy to się udało, sanitariusz chwycił mnie w pasie i pomógł usiąść na wózku.Nie zaobserwowałam reakcji sanitariusza stojącego wewnątrz samochodu, bo byłam do niego tyłem. Natomiast wyraz twarzy tego drugiego -bezcenny.  Akcja „wstań i wyjdź” została pomyślnie zakończona.
 Zanim trafiłam do gabinetu lekarki, pokonać musieliśmy kilka schodów, ale we dwóch dali sobie radę:jeden wciągał, a drugi podnosząc przód pomagał pokonać stopnie. Piszę o tym, bo każde spostrzeżenie poczynione w czasie tych opisywanych dni pozwoliło mi zrozumieć parę spraw,których nie uświadamiałam sobie wcześniej.
Konsultacja trwała krótko, ale na szczęście dla mnie lekarka była bystra i zapytała czy sanitariusze odwiozą mnie do domu. Ponieważ okazało się,że ich zlecenie było tylko w jedną stronę, to na kolejny transport musiałam czekać dwie godziny. Były to bardzo trudne chwile. Zaczynało mi być zimno, nie miałam ze sobą picia ani jedzenia. Siostra chciała żebym informowała ją o wynikach poczynań, nalegała że przyjedzie po mnie taksówką.  Ja wiedziałam, że nie pokona w pojedynkę schodów w szpitalu ani u mnie w klatce. Przykro mi było, gdy wyzłośliwiała się na mojego syna, że " nie jest taka jak on i sobie poradzi". Postanowiłam, że jeżeli karetka jest już zamówiona, to będę czekała aż do skutku. Tym razem stanęło przede mną dwóch blondynów średniego wzrostu i słusznej postury. Karetka okazała się samochodem osobowym, ale wsadzenie mnie do niego na wózku też było niemożliwe. Panowie, z których jeden był małomówny i miał na imię Gerard okazali się super sympatyczni. Położyli mnie na noszach, a później wsunęli je ze mną do karetki. Po drodze ten drugi, nieznany z imienia, zabawiał mnie rozmową i nawet trochę żartowaliśmy.  Po przyjeździe pod dom, odprowadzili pod same drzwi. Moja wycieczka po szpitalach dobiegła końca.
   Zażywałam przepisane leki, smarowałam się zaleconą maścią. Opuchlizna zeszła, dłonie się wygoiły. Co prawda zaczerwienienia zbladły ale jeszcze nie zniknęły. Co powoduje takie zmiany skórne wyjaśnią pewnie badania, bo dostałam skierowanie do Poradni alergologicznej. Na dłuższy czas mam dosyć atrakcji. Siostra i jej rodzina obraziła się  na mnie i na mojego syna. O powodzie takiego stanu rzeczy opowiem we wpisie „Darowanemu koniowi...”.
   Jestem jeszcze nie w pełni sił, ale wzmacniam się jak mogę i mam nadzieję, że już niedługo powrócę do czytania ulubionych blogów. Póki co pozdrawiam.