sobota, 24 grudnia 2016

BOŻE NARODZENIE



GWIAZDKA NA NIEBIE ŚWIECI, 
NA NIĄ CIESZĄ SIĘ DZIECI.
CHOINKA MIENI SIĘ BOMBKAMI, 
DOM PACHNIE POTRAWAMI.
ŻYCZENIA SOBIE SKŁADAMY, 
KOLĘDY PIĘKNE ŚPIEWAMY, 
BOŻEGO NARODZENIA NADSZEDŁ CZAS.

Zdrowia, radości, nadziei, dostatku wszelakiego
Przyjaciołom, Znajomym i wszystkim Internautom
życzy 
Iwona Zmyślona.    

wtorek, 13 grudnia 2016

CZAS NA ELEGANCKI WYGLĄD I BOGATE WNĘTRZE

                                                          

   Dzisiaj powiem parę słów o kobiecie, która jest bardzo aktywna, nie tylko w ramach swojego bloga ale także jako komentator. Pomimo krótkiego stażu w blogowaniu, już znalazła wierną liczbę fanów, a ja mam nadzieję, że post ten zwiększy jeszcze ich liczebność.
    Na stronie głównej możecie przeczyta政ona, matka, redaktorka.”. Kobieta 50+, sądząc po zdjęciu drobna blondynka z uśmiechem „Mona Lisy”.

"„Czas na wnętrze”, jako pierwsze w Polsce czasopismo o stylowych wnętrzach, jest absolutnym liderem w swojej kategorii pism, osiągając setki tysięcy wizyt i tysiące pobrań. W każdym numerze znaleźć można setki dodatkowych produktów w stylu projektowanych wnętrz, dziesiątki zdjęć najwyższej jakości. Jest dostępny w interaktywnym wydaniu internetowym."(opis i ilustracje zaczerpnięte z Google, tekst lekko zmieniony co do szyku zdań). W jednym z wcześniejszych postów palnęłam gafę, pisząc, że miesięcznik ten będzie miał inaugurację 18 grudnia, kiedy tymczasem on już jest na polskim rynku wydawniczym. Mam nadzieję, że błąd ten zostanie mi wybaczony.

Iwona Kmita 
redaktorka naczelna
tego wydawnictwa, to właśnie autorka bloga "Blog dla dojrzałych kobiet" (http://iwonakmita.pl/).    
Czasopismo w e-prenumeracie możecie podobno dostać gratis, więc o nim nie będę pisała.









   
Skupię się na blogu, bo ten interesuje mnie bardziej. Moja imienniczka, nie boi się poruszania tematów trudnych czy kontrowersyjnych. Dotyczą one tak wielu spraw, że aż trudno uwierzyć, iż jedna osoba może się interesować tyloma różnymi rzeczami. Na blogu znajdziemy rozważania na temat stosunków między ludzkich „5 warunków kobiecej przyjaźni”, naszego stosunku do zwierząt „Im bardziej poznaję ludzi, tym bardziej lubię zwierzęta”, porady z zakresu zdrowia, urody i właściwego odżywiania „Cudowne ziarenka kontra menopauza”,”Pięć sposobów na poprawienie samopoczucia”. Jako kobieta bardzo inteligentna autorka bloga recenzuje książki (Jakub Żulczyk „Instytut”) i filmy („Niewinne”, polecając je tym, którzy do niej zaglądają.

   Cenię ten blog nie tylko za wielorakość tematyczną ale również za piękną polszczyznę, prosty styl i bardzo wnikliwe „wgryzienie” się w temat, czego przykładem może być post „Wszędzie pachnie”. Osobiście najbardziej lubię te posty, które co nieco mówią o samej autorce „Luksus mój codzienny”, „Ania i anioły”, czy „Plotka plotce nierówna”. Iwona Kmita udziela się na wielu blogach, wpisując swoje komentarze i to też uważam za Jej wielki walor, bo tym daje znać, że nie interesuje się pisaniem dla pisania ale drugim człowiekiem, z którym obcuje na co dzień.
 
 Jeżeli coś mogłabym zarzucić autorce bloga, to brak zadziorności w komentarzach. Przykład z mojego własnego „podwórka”- w poście poświęconym nominacji bloga do „Libster award”, w komentarzach napisałam: twoje odpowiedzi na pytania niezbyt błyskotliwe. Jeżeli chodzi o Twój dobór pytań, to nie zauważyłaś, że sporo jest bardzo podobnych w sensie do tych, zadanych Tobie? Czytając liczyłam na większą oryginalność. Zamieszczona odpowiedź:” Z pokorą przyjmuję krytykę, chyba zbyt szybko formułowałam swoje pytania, miałam w głowie te, które mi zadano”. Gdyby Jej odpowiedź brzmiała: może twoja krytyka wynika z tego, że nie lubisz tego rodzaju zabaw? Ale to już Twój problem, to byłoby i grzecznie i „szklanką po łapkach. Ja czasami lubię wsadzić „szpileczkę w szpareczkę”, lub zażartować w swoim stylu, na zasadzie „kto się lubi ten się czubi”, nie obrażę się, gdy riposta będzie cięta. Nie oznacza to wrogości w stosunku do autora bloga, a taką okazał ktoś o nicku „Kloszard” w komentarzach do postu „Pierwsze damy III RP”. Oj Iwonko czym sobie zaskarbiłaś nieżyczliwość owego blogera(blogerki) i dlaczego nie odpowiedziałaś mu na jego poziomie?
   Polubiłam autorkę i Jej bloga i to nie dlatego, że jest moją imienniczką i mieszka w tym samym mieście, ale dlatego że porusza tematy, które interesują nie tylko dojrzałe kobiety.
   Tym, którzy jeszcze nie czytali bloga, gorąco polecam, a sama mam nadzieję, że może kiedyś spotkam się z autorką, by zgłębić Jej osobowość nie tylko poprzez bloga.
 
   Na zakończenie zamiast pokazać Wam stylowość wnętrz, które pokazuje redagowane przez Iwonę K czasopismo, dla żartu i przez przekorę zamieszczam fragment swojego wnętrza.
Fragment ściany w moim pokoju, autorstwa mojego syna. 
Vis a vis ściany znajduje się wbudowana szafa z drzwiami posiadającymi trójkąty w kolorach: miętowym i biały.




























Mam nadzieję, że z Wami i moją dzisiejszą bohaterką spotkam się na blogu przed świętami, by złożyć życzenia świąteczne i noworoczne.  

piątek, 9 grudnia 2016

ZAKŁADKA

    Zakładka w pierwszej kolejności kojarzy nam się albo z książką albo z krawiectwem. Mój post dotyczyć będzie tej pierwszej. Pięćdziesiąt lat temu używałam jako zakładki wszystkiego, co nie niszczyło książki, a było pod ręką: papierek po cukierku, zerwany kwiatek, linijka, strzęp materiału. Zaginanie rogów lub pozostawianie książki otwartej, odwróconej do góry grzbietem, niszczy ją. Dlatego też zakładka jest ważnym elementem procesu czytania.
  Wtedy książka była moim najlepszym, bo zawsze dostępnym przyjacielem. Matka często zabraniała mi pójścia do mojej przyjaciółki Eli B., bo uważała to za stratę czasu ale nigdy nie sprzeciwiała się wizytom w bibliotece.Nie pamiętam dokładnie momentu, w którym dostałam od kogoś zakładkę, która składała się ze zdjęć warszawskich pomników, zamkniętych w folii obszytej lasetą. Na tej podstawie zaczęłam na „masową” skalę robić takie zakładki. Na brystolu naklejałam to, co udało mi się wyciąć z gazety(o pieniądze na naklejki musiałabym prosić rodziców, a oni uznaliby, że można tę forsę spożytkować lepiej), czyściłam z czarnego koloru stare klisze fotograficzne i później obszywałam tak złożoną z tych dwóch części zakładkę, wełną, kordonkiem, rzadziej muliną czy atłaskiem, robiąc na jednym z krótszych boków(miały one kształt prostokąta) ozdobnego chwosta. O tym jakie kształty mogą przybierać zakładki, decyduje wyobraźnia autora. W grafice Google pomysłów są setki. Właśnie wczoraj wieczorem zakończyłam projekt wykonywania zakładek książkowych dla uczniów Jotki. Kiedy w gronie komentujących pojawiła się autorka bloga http://paniodbiblioteki.blogspot.com/ bardzo się ucieszyłam, gdyż była to pierwsza bibliotekarka z jaką zetknęłam się w sieci. Powróciły wspomnienia lat młodości, kiedy to po studiach marzyłam o pracy z dziećmi, by móc za pomocą książki uczestniczyć w ich życiu. Złożyłam Jotce propozycję wykonania zakładek dla Jej ferajny, by w ten sposób uznać ich wspaniałą prace na polu czytelnictwa( na prawym marginesie Jej bloga są odnośniki do szkolnego bloga, który pokazuje działalność miłośników książek). Byłam pod wrażeniem, stąd mój pomysł. W chwili  jego składania, miałam już w głowie obmyślony plan. Gdy został przyjęty, przystąpiłam do opisania wszystkich: zakładki patchworkowe, zakładki dziergane, haftowane, papierowe.
   Z zakładek papierowych zrezygnowałam kilka dni temu, kiedy pomimo licznych próśb, nie udało mi się nakłonić syna do podłączenia drukarki. Byłaby ona pomocna, bo kartonik ozdobiony naklejkami, miały wzbogacać ciekawe cytaty lub autorzy i tytuły moich ulubionych pozycji. Doszłam do wniosku, że papierowe są najłatwiejsze do wykonania i młodzież może zrobić je sama, wykazując przy tym inwencję o wiele większą niż moja własna. Już na początku popełniłam błędy zakładając, że przeważać będą zakładki prostokątne, a różnić się będą rodzajem materiału i sposobem wykonania. Często prezentując swoje „dzieła” mówię o tym co źle zrobiłam, a nawet pokazuję takie „knoty”. Tym razem będzie podobnie, zilustruję posta zakładkami z pudełka" źle zrobione(do użytku własnego)". Gdy zakładki „możliwe do przyjęcia” trafią do adresata, a Jotka niektóre zechce pokazać, to będzie wyglądało, że to mnie chwalą, a nie ja sama siebie.:-)

 Zakładki patchworkowe miały być wykonane z materiałów, jakie miałam w domu, bo gdybym sama jechała do sklepu po nowe materiały, to nie warta byłaby skórka za wyprawkę. Nacięłam się prostokątów, kwadratów, trójkątów , kół i wszystko obrobiłam zygzakiem żeby się nie siepało. Przy zrobieniu jednej z pierwszych, kiedy okazało się, że szew, który miał być na lewej stronie, pokazał się na prawej, zniechęciłam się. Uznałam, że elementy do zszywania są za małe w porównaniu z umiejętnością posługiwania się maszyną i sprawnością rąk. Zaczęłam robić zakładki prostokątne, gdzie jedna strona była z danego materiału, druga z innego. Wydawało mi się to wystarczające. Przyszedł mój syn i powiedział: ”one są za mało kolorowe, nie ciekawe, beznadziejne". Zaczęłam na gwałt te już uszyte przyozdabiać tym, czym dysponowałam: frędzlami, taśmą ozdobną, wstążką, a nawet rzepami. Przyszywając frędzle do usztywnionej zakładki, zdeformowałam ją i zakończenie obszycia wyszło nieładnie.
Najbardziej synowi spodobały się zakładki obszyte ozdobną taśmą ale w tym przypadku odrzut nastąpił z powodu krzywego przeszycia jednego z boków.Inna tego typu zakładka odpadła już na końcowym etapie, bo albo kolor czerwony z taśmy pofarbował ją i inne, albo były to czerwone nici użyte do dziergania. Mam jednak nadzieję, że niewielkie zabarwienia na niektórych zakładkach znikną po kilkukrotnym wypraniu.





To przykład zakładki szydełkowej, gdzie obie strony różnią się kolorami motywów. Jednak po połączeniu obu i obramowaniu wyglądało to nierówno i nieciekawie. Rozprułam, teraz mam dwie zakładki tyle, że nie wykrochmalone.





Przedstawicielką zakładek dzierganych jest ta, zrobiona z grubej włóczki. Użyty materiał miał zagwarantować sztywność. Zakładka wyszła toporna i ewentualnie można byłoby jej użyć do bardzo dużych, grubych książek typu encyklopedia czy słownik. W dobie internetu nawet mole książkowe rzadko korzystają z tego typu wydawnictw, więc zakładka jest raczej nietrafiona. 



Zdjęcie przedstawia zakładki, które wydawały mi się ciekawe, choć wyglądają niepozornie. Czerwona została wykonana z resztek ekologicznej torby na zakupy, jakie są sprzedawane w naszych sklepach. Obciągnęłam ją żółtą siateczką, w jakiej kupujemy warzywa. Ostatnim elementem miały być czerwono-żółte chwosty na krótszych bokach. Kiedy po odwróceniu zakładki na prawą stronę okazało się, że oba końce są różnej szerokości, została odrzucona i niedokończona, stąd jej mizerny wygląd. Robiąc tę zakładkę chciałam pokazać, że można ją wykonać praktycznie z każdego „odpadu”. Biało-niebieska(tzw.składana), faktycznie jest przeszyta w dwóch miejscach, tak, że „osiąga wielkość 1/3 długości. Trzecia była wykonana z bardzo kolorowego, lśniącego materiału i to miała być cała jej ozdoba.Zostały odrzucone ze względu na różną szerokość na obu końcach.
     Mnie najbardziej podobały się te ozdabiane satynową wstążką. Jednak w czasie przyszywania jej do zakładki często zdarzały się zaciągnięcia przez ząbki, a te wraz z krzywymi szwami były powodem odrzucenia. Zresztą krzywe szwy przydarzyły się zakładkom okrągłym, co po zszyciu dwóch kół po lewej stronie, po ich odwróceniu,czyniło je nieforemnymi figurami. Dlatego też do paczki wysłanej dzieciom, trafiło tylko 5 zakładek. Motywem ważniejszym od kształtu był umieszczony tam haft, który choć niewielki jednak zabrał trochę czasu i było mi po prostu szkoda je wyrzucić.
 Zakładki haftowane miały stać się "przebojem" tego projektu. Ponieważ pomimo wielogodzinnych przemyśleń, szkiców i zaangażowania w wykonanie i przy nich nie ustrzegłam się błędów.Są one po prostu przeciętne. Wysłałam jednak wszystkie 5, bo może jednak znajdą uznanie.




    Kiedy napisałam Jotce, że obawiam się,  iż moje prace rozczarują Ją i jej podopiecznych, odpisała: ”zupełnie nie martw się jakością, jak piszesz - każdy taki dar prosto z serca jest cenny, a ja będę dumna, że mogę dzieciom zaprezentować Twoje prace.”
Były to bardzo miłe i motywujące do dalszej pracy słowa. Przystępując do robienia zakładek, myślałam, że uporam się z nimi do końca wakacji i zrobię prezent na rozpoczęcie roku. Pogorszenie stanu zdrowia oraz inne względy natury rodzinnej znacznie wydłużyły ten okres. Kiedy trafią do adresatki, to bardziej będą mogły być upominkami pod choinkę. Chociaż długość ich „tworzenia” denerwowała mnie, bo świadczyła o mojej niesolidności, to z drugiej strony, praca ta trzymała mnie „przy życiu”, motywowała do wstania z łóżka.     W dniu wczorajszym paczka wyruszyła do adresatów, a post ten po miesiącu leżenia w "zamrażarce" publikuję. Ocenę mojego wysiłku przez dzieciaki poznacie z pewnością w przyszłym tygodniu, bo wtedy  zakładki dotrą na miejsce. Znając serdeczność "Jotki" wobec innych ludzi, w tym blogerów, jestem pewna, że poświęci temu post, ilustrując go zdjęciami  najlepszych Jej zdaniem.
   Moja blogowa mentorka- Zante w jednym z komentarzy napisała:” Twoja determinacja w robótkach ręcznych mnie powala”. Zawsze wychodziłam z założenia, że lepiej robić „coś”, niż nie robić nic. Od kilku dni, gdy paczka czekała, by ktoś z rodziny zabrał ją na pocztę, rozpoczęłam prace nad upominkiem dla Jagi, bo Jej, takowy obiecałam. Jeżeli zdrowie i "czarne chmury", jakie zebrały się nad moją rodzina pozwolą, to oczywiście pochwalę się i tym wyczynem.
   Choć może zabrzmi to górnolotnie, ale robienie tych zakładek było kołem ratunkowym, gdy chorowałam, rzucałam palenie i rozpaczałam, że muszę chodzik zamienić na wózek. Powiecie, że przy dzisiejszych możliwościach technicznych drukarek, maszyn do szycia i haftu, moje zakładki wyglądają jak z ery kamienia łupanego. No cóż jaka autorka, takie zakładki.