wtorek, 28 stycznia 2020

SEZAMIE OTWÓRZ SIĘ!


autoportret z lustra
ze wszystkich znajomych wierszy
najmniej pamiętam własne
wciąż mi wersy
żyją osobno
może ich nie brać
do siebie
nieraz jednak
kołacze we mnie
takie czy owakie
ale
jakieś moje tylko
myśli
gdy je zgubię
znaczy że mnie nie ma
nie ma mnie
więc
nie zniknę
(Lena Sadowska- "Sprawy bieżące)

                                            ***

Jak oddać zapach w poezji...
na pewno nie przez proste nazwanie
ale cały wiersz musi pachnieć
i rym
i rytm
muszą mieć temperatury miodowej polany
a każdy przeskok rytmiczny
coś z powiewu róży
przerzuconej nad ogrodem...”

(Andrzej Bursa - "Dyskurs z poetą")

                                         
magnolia1



Pisaniem faramuszek param się od dawna. Są jak plamki słońca na nosku miłej dziewczyny. Mam nadzieję, że wywołają cień uśmiechu. Czasem gorzkiego, czasem frywolnego, czasem czułego, ale... nie przejdą bez echa”.(Lena Sadowska- „Faramuszki”) 

                                                                        
  Męczennik

 - Cierpię za miliony
   Płakał, siedząc w celi.
 -Jakbym nie dość ucierpiał
  Od watah wierzycieli

                                                                      
                                                                  
                                                    ***

 Miara miłości 

 Wyśpiewywał peany,

 Hymny godne aniołów,
 Po uszy w niej zakochany
(  Mierząc - rzecz jasna - od dołu)

                                                    ***

Czym chata bogata


Dostał niestrawności

Od nadmiaru gości

                                                     ***
Niezłomna

Gdy któryś jest w jej typie

Szybko się bastion cnoty sypie

                                                                   ***


Twarze

Nasze twarze
Witraże.
Lustra rozbite.
W uśmiechy skąpe i w łzy obfite.

                                               ***

Haiku (hai-kai)- krótki, kunsztowny utwór liryczny w poezji japońskiej(od XVII w.), składa się z trójwersów o rozmiarze 5,7,5 sylab; forma epigramatu lub fraszki.
(Stanisław Sierotwiński- „Słownik terminów literackich.”)



pastelowe czwarte

koszyczek ostu

wiedzie spór o lepsze z lnem
waśń turkusowa 

                                              ***

ażurowe trzecie

drabina do nieba 

z powyłamywanymi
szczeblami

                                               ***

spod palców drugie

niżej i niżej

mkną tasiemki rozmowy
nożem ucięte

                                               ***
spod palców pierwsze

wykute myśli

pąkiem tiulowej róży
palce porżnięte


(Lena Sadowska-”Haiku i ciut więcej”)


uciekłam
obraz zamieszczony w "Sztuka latania"


Obrazki. Mamusia.

 "Zanim wszedł do pokoju, zajrzał do kuchni i wyjął z lodówki piwo. Z puszką w ręce wkroczył do pomieszczenia, które nazywali szumnie salonem, chociaż był to zwykły duży pokój.
Nim jeszcze zapadł się w swoim ulubionym fotelu, wyczuł ten specyficzny zapach – mieszankę kamfory i naftaliny. Spojrzał na Alicję, która udawała, że ogląda jakiś ogłupiający talk-show.
Jego fotel okupowała mamusia.
Jak się masz, Karolku! – zawołała i uśmiechnęła się pomarszczoną twarzą.
Któregoś dnia Alicja wyszła do miasta, a mamusia do kościoła. Dzwonek do drzwi trochę go zdziwił, a kiedy w drzwiach zobaczył smarkulę, nie był zbyt zadowolony. Miał nadzieję, że uda mu się załatwić wszystko, nim wrócą Alicja i mamusia.
Praca szła im dobrze i właściwie skończyli, kiedy usłyszał trzask wejściowych drzwi.
Chytry wzrok mamusi powiedział mu, że nie szykuje się nic dobrego.
Rzeczywiście.
Ledwo współpracownica znikła, mamusia oznajmiła:
Widziałam.
Co mamusia widziała? – spytał naiwnie Karol, ale zadrżał.
Widziałam, jak gziłeś się z tą smarkulą – oznajmiła.
No co mamusia? – próbował protestować Karol, chociaż czuł, że to beznadziejne. Może umiałby wszystko wyjaśnić Alicji, gdyby nie była zazdrosna o tę właśnie dziewczynę. A tak…
Mamusia popatrzyła na niego wymownie, a on potulnie podał jej pilota, podniósł się z fotela i z rezygnacją pokuśtykał w kierunku dizajnerskiego krzesełka”

(Lena Sadowska- "Obrazki II")


Szczęściarz 

"Uf - sapnął, kiedy w drzwiach stanęła przysadzista czterdziestolatka w żarówkowo-zielonej sukience.
Żółtawaondulacja nadawała jej okrągłej twarzy wygląd pyzatego księżyca z kreskówek. Miała bardzo jasną karnację, więc głęboki dekolt upstrzyły czerwone plamki. Obfity biust falował,sprawiając wrażenie,że przyciasna sukienka lada chwila rozlezie się w szwach.W miejscu talii kurczyły się i rozkurczały pierścienie, opadając na biodra niczym trzy plażowe kółka.jej ręce wyglądały jak wyrastające z ramion przecenione serdelki, a odsłonięte do kolan nogi sprawiały równie nieapetyczne wrażenie.
Tylko nie tu- zagrało w nim, ale było już za późno. Po chwili rozległo się plaśnięcie wydatnych pośladków. Jęknął.

(Lena Sadowska- "Twórczość radosna")
                                                                ***


Pogromca  

"Zacisnął powieki. Pamięć rozklekotała się korowodem kadrów z własnego, nie tak długiego przecież jeszcze życia. Wydał zduszony jęk i ponownie znieruchomiał. Postanowił dzielnie stawić czoła przeznaczeniu. Nastawił się na bohaterską, męczeńską śmierć. A kiedy już pogodził się z nieuniknionym – uspokoił się. Jego oszalałe serce zwolniło, a burząca się krew przestała bulgotać. W zaległej nagle ciszy dobiegł go dziwny dźwięk. Coś jakby… sapanie…
Desperacko przytworzył jedno oko. Tuż nad nim tkwiła potężna, zębiasta paszczęka.Była zamknięta.
Pod jego uchylona powiekę wdarła się smużka piekącego dymu. Wstrzymał oddech,zbyt przerażony, by ponownie zamknąć rozwarte oko. 
Jak na zwolnionym filmie zobaczył cofającą się o dwa kroki,wyraźnie poirytowana gadzinę. Zatrzymała się na wprost niego i popukała się w łuskowate czoło. Następnie zadarła ogon, wzięła krótki rozbieg i, rozpościerając skrzydła, wzbiła się w przestworza. 
-Pora- mruknęła,obrzucając okolicę smętnym spojrzeniem i odleciała z godnością w siną dal."

(Lena Sadowska - "Twórczość radosna")



nigdy nie...
Obraz zamieszczony w kategorii "Sztuka latania"


Niedyskrecja

pod osłoną nocy
granatowej czarnej
kochają najpierwsi
na świecie jedyni
ona
go uwodzi
pocałunkiem wonnym
on jej
półszeptami
muśnięcia oddaje
w kruchej aureoli
ftalowego pyłu
słowik na czeremsze

(Pierwszy wiersz nagrodzony w konkursie)



strzępek myśli 

dwadzieścia cztery kręgi
pacierza
na twardym łóżku
odciśnięte
wszystkie grzechy świata
byłam
twoim oknem na
prawdę


...

w oszukiwaniu
nie posunęłam
się ani o krok
straconego nie potrafię
strącić w przeszłość
czasu nie cofnę tak to
się mówi nie myśli
(...)


Psiunia

jest …
parokilowa
kupka strachu
odcięta od drzewa
drzwi spacer samochód
wszystko wróg
miska woda dłoń
jej płochliwy świat
naznaczany
szaleńczym biciem serca
przerażona czujna
szorstko-różowa
wdzięczność



powiedz po co jesteś

no powiedz
kto wrzuca do szuflady
poduszkę do igieł
i przysypuje ją
stertą niepotrzebnych słów
i po co
żeby jakaś idiotka
szukała po omacku świec
bo jest awaria życia
tu jesteś
z gotowym opatrunkiem
to stąd ten rumor w kuchni
nie dmuchaj nie całuj
zepsute zaklęcia
nie zatamują milczenia

                                          ***


Życie nam nie daje żyć...(taki sobie protest song)

Upłynęło lat niemało…
Co się dzisiaj z nami stało?
Gdzie dziewczyny roześmiane?
Gdzie chłopaki malowane?

W lustrach nagle chłopy, baby…
Do pierwszego aby aby…

Życie nam nie daje żyć…
Wódka nam nie daje pić…
Żarcie nam nie daje jeść…
Tylko forma.
A gdzie treść…

A my ciągle zagubieni…
Jacyś tacy bez polotu.
A my ciągle zagonieni…
Od kłopotu do kłopotu.

Przeleciało czasu wiele…
Co się stało, do cholery?
Gdzie marzenia najtajniejsze?
Gdzie przyjaźnie najwierniejsze?
Stare znikło. Nic nowego.
Żeby… żeby do pierwszego…


Życie nam nie daje żyć…
Sadło nam nie daje tyć…
Kłamstwo się nie daje zwieść…
Tylko forma.
A gdzie treść?

A my wiecznie na paluszkach.
Jacyś tacy… jakby w cieniu.
A my wiecznie krętą dróżką.
Od problemu do problemu.

Ściekły dni niepostrzeżenie
W lata, wiosny i jesienie.
Gdzie to szczęście wymodlone?
Gdzie sukcesy wywróżone?
Nigdy prosto… Raczej chyłkiem…
Do pierwszego tylko tylko…

Życie nam nie daje żyć.
Ciało nam nie daje gnić.
Bieda się nie daje gnieść.
Tylko forma.
A gdzie treść?

A my znowu o pół kroku.
Jacyś tacy bez znaczenia.
A my znowu milczkiem, z boku.
Od zmartwienia do zmartwienia.


cisza4
obraz zamieszczony w kategorii "Sztuka latania"
   Na koniec za zgodą autorki zamieszczam w całości tekst, który czytałam śmiejąc się i płacząc na przemian, oczywiście z rozbawienia.

Wpadła wczoraj do mnie Gobunia. Znamy się już jakieś… pięćset lat? No, coś koło tego.
W przypływie weny rodzice nazwali ją Boguchwałą. Imię piękne, tylko nieco, hmm, kłopotliwe i Gobunia bardzo się przez nie nacierpiała. Głównie za sprawą skretyniałych przedszkolanek, które, objawiając zwyrodniałe poczucie humoru, wołały do niej: „Chwała Bogu, chodź tu!”. Dzieciaki, jak to dzieciaki, zmałpowały, i Gobunia wiele nocy przepłakała, nie chcąc być „Chwałą Bogu”. Sama imienia wymówić nie umiała, bo i długie, i zlepek spółgłosek trudny, a na dodatek Gobunia się jąka. Nie, żeby jakoś strasznie, ale Boguchwała była nie do przebrnięcia. Przechrzciła się zatem na Gobunię. I tak już zostało. Nawet jej facet do dnia ślubu myślał, że żeni się z Gobunią, a nie z Boguchwałą.
Nie o tym jednak chciałam.
Gobunia to fajna, ciepła kobietka, przeważnie pogodna i uśmiechnięta, kiedy więc pojawiła się u mnie zielona jak młody jarmuż na wiosnę, wiedziałam, że coś się święci.
Pierwsza myśl – może coś z jej mamą, bo młoda już nie jest i jakieś problemy z serduchem ma.
Nie.
Gobunia wpadła do kuchni, klapnęła na krześle, sapnęła z irytacją, podparła brodę rękoma i zastygła.
– Kawy? – spytałam, bo jestem gościnna.
Cisza.
– Hej! Gobunia, kawy chcesz? – zagaiłam głośniej i bardziej natrętnie.
– Wódki chyba… – ocknęła się.
– Mogę dać ci i wódki – oznajmiłam i poczułam mrowienie w okolicach lędźwi.
Gobunia jeśli już coś pijała, to piwo. Po wódce zaraz ją gotowało i resztę imprezy spędzała samotnie, blokując toaletę.
Skoro „wódki”, zrozumiałam, że sprawa jest poważna.
Zrobiłam kawę, do ręki wcisnęłam jej obranego batona i czekałam.
„Wódki dać zawsze zdążę…” – myślałam.
Gabunia żuła w milczeniu, z cierpiętniczą miną popijając kawę. Tak wyglądała, że zaczęłam się martwić, czy nie kupiłam jakiejś trefnej paczki. Dyskretnie wstałam od stołu i zajrzałam do pojemnika. Nie. Pachniało jak zwykle.
Po batonie Gobunia zjadła pół miski krówek. Przy mlecznej z orzechami trochę mnie zemdliło. Od patrzenia.
Ale chyba jej ta słodyczowa terapia pomogła, bo zmełła opakowanie od czekolady, rzuciła ze złością w okolice kubła i spojrzała przytomniej.
Ale syf! – poinformowała dobitnie.
Milczałam. Gobunia podłubała w zębie, dożuła coś, przełknęła i skrzywiła się.
To zrobisz tej kawy?
Zrobiłam.
Coś ci pokażę – warknęła i zerwała się od stołu. Po chwili wróciła z reklamówką. Poszeleściła i rzuciła na stół coś czerwonego. Nie wiedziałam, czy mogę dotknąć i zawahałam się. – A zobacz sobie, zobacz! – sarknęła.
Zobaczyłam.
Bielizna. Piękna, koronkowa bielizna – majteczki, biustonosz i haleczka.
Kupiłaś? – spytałam niepewnie, bo Gobunia to typ sportowy: bawełna na dzień i na noc.
Gdyby spojrzenia mogły zabijać, pewnie bym już tego nie pisała.
Nasrałaś! – oznajmiła mało elegancko i dodała: – Paczkę dostałam…
Nie zrozumiałam, więc westchnęła nade mną i kontynuowała mętnie:
Nie ja, Grzesiek…
Po długim wyciąganiu z niej końmi każdej informacji, zyskałam z grubsza obraz sytuacji.
Grzesiek ma firmę i wszelkie służbowe pakunki przychodzą na tamten adres. Gobunia pracuje w domu i co dostanie, otwiera, jak leci. Tak było i tym razem: podpisała i otworzyła.
A tu jakby kto w mordę dał! Jakaś kurewska bielizna!
Tyle rozpaczy było w jej głosie, że zrobiło mi się jej żal.
Myślisz, że mnie zdradza? – zapytała cienkim głosikiem i pociągnęła nosem.
Nie myślałam. Grzesiek to porządny facet i kocha swoją Gobunię na zabój. Ale… jak powiedzieć jej, że po tylu latach małżeństwa mogły mu się już opatrzeć bawełniane piżamki w miśki ze ściągaczem przy szyi i na kostkach u rąk i nóg.
A może to dla ciebie? – bąknęłam nieśmiało.
-Dla mnie? W paczce na niego?
No… Wiesz… – brnęłam, choć nie znoszę wtrącać się w takie sprawy. – Może chciał ci zrobić niespodziankę?
Piękna niespodzianka! – zabulgotała ze złością. – Że niby co? – załapała nagle – Że ja miałabym w tym… – pogardliwym ruchem ręki trzepnęła w czerwony tłumoczek. – W tym… paskudztwie?
To nie jest paskudztwo. Zobacz! – Wzięłam do ręki biustonosz. – Bielizna jest elegancka, dobrze wykończona, nie żaden chłam.
Gobunia zamilkła. Coś przetrawiała, zerkając od czasu do czasu na bieliznę. Już jakby z mniejszym wstrętem.
Nie odzywałam się. Rozumiałam, że na moich oczach dokonuje się przemiana.
Słuchaj… A… może byś go zapytała? – spojrzała nagle na mnie z nadzieją.
Co za idiotka!” – pomyślałam z lekkim niesmakiem, ale głośno odparłam:
Zwariowałaś? Jak to sobie wyobrażasz? Że co? Że idę do Grześka, rzucam mu to na biurko i walę „To dla Gobuni, czy masz kochankę?”.
Nno nie… Może nie tak ostro…
Mowy nie ma! – pokręciłam głową.
To co ja mam zrobić? -zawołała płaczliwie.
Ja bym się w to wieczorem odstroiła i poparadowała po sypialni.
A jak to nie dla mnie?
Przecież się nie przyzna! – stwierdziłam złośliwie, bo już mnie diabli brali na tę jej tępotę.
A ja jeszcze, głupia, z tej złości opakowanie porwałam. – biadoliła.
Znowu milczałyśmy. Długo. Bardzo długo.
To mówisz, żeby włożyć? – odezwała się wreszcie. Pokiwałam twierdząco głową.Hmm… Tylko kiedy, cholera? – przerwała ciszę po kolejnym kwadransie. – Może… w sobotę, jak dzieciaki pójdą do teściów? A w sumie to mógł mi powiedzieć, a nie tak… z przyczajki…
Dyplomatycznie zapatrzyłam się w okno.
Ale to nawet ładne jest, nie? – wzięła do ręki haleczkę i oglądała z uwagą.
Bardzo ładne.
I ten haft taki delikatny… Nie jakaś tandeta, nie? I mój rozmiar… I miła w dotyku…
Gobunia pomyślała jeszcze chwilę, spakowała bieliznę i pieszczotliwie pogłaskała reklamówkę. Sapnęła, wstała od stołu i dopiła zimną kawę. Ze wstrętem popatrzyła na stertę papierków po cukierkach.
To lecę.
Odprowadziłam ją do wyjścia.
Dzięki. A ty nie jedz tyle tego słodkiego, bo ci jeszcze kiedy zaszkodzi – dodała już w drzwiach z zatroskaną miną.
Taktownie milczałam. Co jej będę wypominać. I tak pewnie spali te krówkowe kalorie w najbliższy sobotni wieczór.”


pianino
obraz zamieszczony w kategorii "Sztuka latania"
   Dzisiejszy post rozpoczęłam od zaprezentowania twórczości Leny Sadowskiej, bo o Jej blogu myślałam od dawna. Najpierw zwróciła moją uwagę jako komentująca-Jej spostrzeżenia były wyważone i mądre. Później zaglądałam parę razy na https://kartkazbrulionu.wordpress.com/,a Gdy wykorzystałam Jej
Lena Sadowska-absolwentka Filologii polskiej na UW. Dumna mama, pracująca zawodowo. Poza pisaniem uwielbia haftowanie, szydełkowanie, malowanie, makramy i wytwarzanie biżuterii ekologicznej. Od dwóch miesięcy zamieszcza swoje utwory na http://madagaskar08.pl/. Bierze udział w konkursach poetyckich, niektóre utwory można znaleźć w almanachach pokonkursowych. Wydała trzy tomiki wierszy(debiutancki nosi tytuł „Bez adresu”), ale jak sama mówi „były to bardzo smarkate wiersze”. Chociaż w swojej twórczości „obnaża się emocjonalnie”, to informacje o Niej czy rodzinie nie są potrzebne czytelnikowi, bo zazwyczaj nie mają wpływu na to „co i jak pisze”.
   Nie wiem jak udaje się tej Niezwykłej Kobiecie, łączyć pracę zawodową, życie rodzinne i pisarstwo. Dla Niej doba ma chyba podwójną liczbę godzin.
   Gdy wykorzystałam Jej wiersze w poście o jesieni, obiecałam sobie, że wrócę do autorki i jej pisarstwa. Już po trzech dniach, wiedziałam że lektury tego pięknego literackiego bloga, nie da się zamknąć w krótkim czasie. Autorka odbiera rzeczywistość całą sobą, wszystkimi zmysłami, dlatego zna „muśnięcie zimy, zapach lata, smak jesieni”. Oryginalny styl, bogate słownictwo, niezliczona ilość porównań, metafor(„ziarnista błogość”,”liszaje bieli”) i odniesień do malarstwa czy muzyki(„Rozdarcie fiołkowego świtu” ,"Muśnięcie letniego stringendo”), sprawiają, że mamy przed oczami „klejnociki” wierszowane i prozatorskie. Nie wszystkie teksty były dla mnie zrozumiałe czy łatwe w odbiorze. Najczęściej rozpraszałam się, gdy próbowałam sobie przypomnieć jak wygląda turkus i kobalt lub stwierdzałam, że nie mam pojęcia jak brzmi „Sonata” Becka, czy „Fantazja” Glassa. 
   Autorkę "urzeka smak słów" dlatego obok słów powszechnie używanych, stosuje wyrażenia gwarowe i neologizmy,których znaczenia możesz się domyślać jedynie z kontekstu zdania lub ogólnej treści, bo nie zawierają ich "Słownik języka polskiego" czy "Słownik wyrazów obcych"(aweole,baiao,balafon,biuduga,chorieo,kajlamba,kulicz,mygi, oniryczny,pirlikała,plapera,tygrzyk). Po autoryzacji tekstu przez autorkę, wiem już że: wyrazy niegwarowe(oreola [różowa otoczka wokół sutka], baiao [taniec], balafon [instrument muzyczny], kalimba [instrument muzyczny], oniryczny [senny], tygrzyk [pająk – tygrzyk paskowaty])
wyrazy pochodzące z naszej gwary: (binduga [gwar. miejsce spławiania drzewa], kulicz [gwar. rodzaj ciasta paschalnego, wielkanocnego chleba], mygi [gwar. drobne muszki, podobne do owocówek], pirlikała [gwar. gadać, szczebiotać], plapera [gwar. niezbyt rozgarnięta kobieta z tendencją do plotkowania]). 
Słowniczek znajdujący się na blogu, którego potrzebę tak tłumaczy - 
  „Poniższe słownictwo mogło zostać zaczerpnięte z już istniejących języków, jak również – dowolnie zmodyfikowane na użytek przytoczonych opowieści, bądź też powstać w rozpasanej słowotwórczo wyobraźni autorki.
Słowniczek będzie sukcesywnie uzupełniany. ”
 podaje tylko słowa zawarte w dwóch baśniach(przeze mnie interpretowanych jako opowiastki fantastyczne) "Majme" i "Ubakit". 
   Blog Leny Sadowskiej, to nie tylko kartki zapisane pięknymi historiami(tragicznymi lub śmiesznymi), bo autorka umie podpatrywać, słuchać, opowiadać. To kompendium wiedzy o ludziach, przyrodzie,potrawach i obrzędach("Wspomnień czar")- „ I wtedy pomyślałam sobie, że warto może utrwalić choć część tych wspomnień. Bywały piękne, zabawne,smutne – słowem różne. Ale ważne, skoro wciąż pamiętamy
    O innej ciekawej kategorii "Z piątku na niedzielę" tak napisała: „I tak oto – nieco pokrętną drogą – dochodzę do sedna: w ramach wspominanej wyżej terapii, coś tam sobie oglądam, czytam, czegoś słucham i czasem nasuwają mi się jakieś refleksje, z którymi nie bardzo wiem, co robić, więc pomyślałam, że je spiszę i trochę pokatuję szersze grono…
”A czemu "z piątku na niedzielę"? No bo kiedy u diaska?

Znajdziecie w tym miejscu bardzo ciekawe opinie autorki na temat literatury, filmu i innych zagadnień kulturalnych. 
   Najwięcej trudności sprawiło mi wybranie wierszy z takiego ich ogromu(203).Wszystkie są piękne.  Zamieszczam tylko kilka, z tych które do mnie przemówiły, zapadły w pamięć.
   Blog Leny Sadowskiej powinni obowiązkowo poznać amatorzy literaci,marzący o wydaniu własnego tomiku poezji, zbioru opowiadań czy powieści. Tacy jak ja, choć czasami mogą złapać się na myśli "wiem, że nic nie wiem", wiele się z niego dowiedzą, a jeszcze więcej przeżyją, bo teksty Leny nabrzmiałe są od emocji. 
   
ikonaselena
Obraz zamieszczony w kategorii "Sztuka latania"



sobota, 4 stycznia 2020

MÓJ SYLWESTER

https://www.youtube.com/watch?v=h44CyeBjdhA
 Widownia i scena Teatru im. J. Słowackiego w Krakowie.
   Nigdy nie byłam na prawdziwym sylwestrowym balu ani nawet domowej imprezie zorganizowanej przez kogoś ze znajomych. Gdy żyli rodzice, a nie wybierali się sami do Klubu Oficerskiego na zabawę, to spędzałam ten wyjątkowy wieczór z nimi. Od roku 2004 są to samotne wieczory. Co prawda, gdy syn mieszkał ze mną, to zapraszał do swojego pokoju kumpli i jakoś mijał im ten wieczór. W roku 2011 do męskiego grona dołączyła Joanna, obecna partnerka syna, ale ani Sylwester w tamtym roku, ani żaden inny już na samodzielnym ich mieszkaniu nie był udany. Syn w tym roku miał nockę, a synowa była umówiona z przyjaciółką. Oboje byli  w kiepskich nastrojach, a ja leżąc na kanapie, cieszyłam się, że mięśnie i stawy nie bolą.   Moimi towarzyszami w tę wyjątkową noc byli: telewizor i markotna, bo wystraszona wystrzałami suka Masza.
   Nie miałam ochoty na oglądanie „Sylwestra marzeń” zorganizowanego przez państwową telewizję, bo wśród wykonawców nie było tych, których lubię . Polsat i TVN też organizowały imprezy w plenerze, ale to również nie było to, czego miałabym ochotę posłuchać.. Tak jak w poprzednich latach nastawiłam się, na oglądanie filmów. Rozczarowałam się ogromnie, bo albo filmy już widziałam, albo tematycznie mi nie odpowiadały. Zaczęłam „przebiegać” po kanałach, w nadziei, że trafię na coś ciekawego. Kilka minut po 22.00 usłyszałam piosenkę „Do grającej szafy grosik wrzuć”,  nie zwróciłam uwagi na stację, która ją nadawała. Gdy utwór się skończył dojrzałam na ekranie napis „100 lat polskiej rozrywki. Gala Sylwestrowa.”, postanowiłam sprawdzić, co kryje się za tym tytułem. Nie miałam pojęcia skąd koncert jest nadawany. Natomiast w górnym prawym rogu telewizora zobaczyłam nazwę stacji „TRWAM”. Nie przypuszczałam, że to będzie aż tak przyjemny wieczór.
   Ponieważ koncert już trwał, gdy na niego trafiłam, nie wiedziałam czy piosenki lat 50-tych też uwzględniono. Konferansjer wyszedł na scenę i powiedział „pozostajemy w latach 60-tych”. Rzeczywiście następna piosenka była w tamtym okresie bardzo popularna. Pierwszą wykonawczynią „Parasolek” była znana, lubiana i popularna przez kolejne dekady Maria Koterbska. Niestety nazwiska wykonawców poszczególnych utworów podawane były tak drobnym drukiem, że nie byłam w stanie ich odczytać. Mogłam jedynie stwierdzić, że widzę i słyszę ich pierwszy raz. Na szczęście dla słuchaczy, wykonawcy mieli silne, czyste głosy, wspaniałą dykcję. Teksty piosenek można było sobie przypomnieć w trakcie słuchania, bo wymawiano wyraźnie każdy wyraz. To było naprawdę miłe zaskoczenie, gdyż obecnie słuchając piosenkarzy, można zrozumieć jedynie pojedyncze słowa tekstu, te mocniej akcentowane. Od jakiegoś czasu taki odbiór słuchanych utworów składałam na karb pogorszonego własnego słuchu. 
    W miarę trwania koncertu zorientowałam się, że  wybrane piosenki reprezentowały kolejne dziesięciolecia.Były  piosenki, które faktycznie największe triumfy święciły w latach 60-tych. Nieśmiertelne „Jesteśmy na wczasach” Wojciecha Młynarskiego, „Wszystko mi mówi, że mnie ktoś pokochał” Skaldów. Przypomniano także piosenki, które nie były dziełem polskich twórców. Utwór „To były piękne dni” najbardziej znany w wykonaniu Haliny Kunickiej, jest piosenką autorów rosyjskich, ale rozsławiła go Mary Hopkins w roku 1968. Dwa lata wcześniej na Festiwalu w Sopocie, piękna Greczynka Angela Zilia wykonała utwór „Cyganeria”, którego kompozytorem był Giorgos Mouzakis. W Polsce był on w repertuarze: Annę German, Irenę Santor ,  Ninę Urbano i duet Zofia i Zbigniew Framerów. Najbliższe oryginałowi zdaje się być wykonanie Eleni, która śpiewa zarówno po grecku jak i po polsku. W czasie Gali Sylwestrowej piosenka ta nosiła tytuł „Czerwone wino” ale jako "Cyganeria" doczekała się 3 różnych polskich tekstów, ich autorami byli : A Nowak, Z. Stawecki, R. Sadowski. 
 Chyba nie do końca wykazano się konsekwencją, jeżeli chodzi o chronologię wykonywanych utworów,bo oprócz już wymienionych znalazły się takie, które powstały w latach 70-tych :” Staruszek świat” wylansowany przez Annę Jantar , Krzysztofa Krawczyka „To co dał nam świat”, czy kończące część pierwszą koncertu „Orkiestry dęte” Haliny Kunickiej. 
   Część druga koncertu obejmowała trzy dekady, lata 70, 80 i 90. Przypominając lata 70-te, wykonano „Tych lat nie odda nikt”(I.Santor), „Nie dokazuj”(Marek Grechuta i Anawa), „Nie liczę godzin i lat”(Andrzej Rybiński), „Dziś prawdziwych cyganów już nie ma”(Maryla Rodowicz, Stan Borys) i dwie piosenki zahaczające o kolejną dekadę „Ostatni raz zatańczysz ze mną”(Krzysztof Krawczyk) i „Kocham Cię życie”(Edyta Geppert).
    Nie bardzo wiem dlaczego lata 80-te były reprezentowane najsłabiej, może dlatego ze wciąż kojarzą się one z wprowadzonym stanem wojennym, kartkami żywnościowymi i innymi negatywnymi zjawiskami polityczno-gospodarczymi.  Dla kultury polskiej były to jednak bardzo dobre lata. Odtańczono „Suitę” z filmu „Vabank" (balet Teatru Muzycznego w Lublinie), zaśpiewano zupełnie mi nieznane „Ritmo carnavale” Jana Kantego Pawluśkiewicza i „Ale to już było” Maryli Rodowicz.
   Bardzo ciekawe piosenki wybrano z lat 90-tych: „Orła cień”(Varius Manx). „Takie tango”(Budka Suflera), „Dumka na dwa serca”(Edyta Górniak i Mietek Szcześniak) i reprezentującą rok 2000 piosenkę Ryszarda Rynkowskiego „Za młodzi za starzy”. Wraz z wybiciem godziny 12-tej odśpiewano przebój Jerzego Połomskiego „Cała sala śpiewa z nami” jako ten, który był wykonywany na większości balów i imprez PRL-u.
   Kiedy postanowiłam o tym napisać, odwołałam się do Google, które podpowiedziało mi ,że koncert odbył się w Teatrze im. Juliusza Słowackiego w Krakowie. Orkiestra to Arte Symfoniko, a wykonawcy wymienieni przez Interię to: Jacek Wójcicki, Anna Sokołowska-Alabrudzińska, Marta Wilk, Weronika Węgrzyn,Jakub Oczkowski, Marcin Jajkiewicz i Łukasz Szczepanik. Miałam jednak wrażenie, że były 4 wokalistki, kogoś więc pominięto. Myślałam, że wykonawcy są zawodowo związani z Teatrem im. J.Słowackiego, jednak tylko w stosunku do Jacka Wojcickiego sprawdziło się to częściowo, bo faktycznie do 1991 tam pracował. Najsłabszym punktem programu była konferansjerka. Pojawiający się z zapowiedziami Łukasz Lech raczył publiczność żartami nie najwyższego lotu. 

   Nie spodziewałam się, że telewizja Trwam przygotuje tak wspaniałą galę. Koncertu wysłuchałam z przyjemnością nie tylko dlatego, że piosenki pozwoliły mi wrócić do lat młodości ale przede wszystkim dlatego, że ich wykonanie stało na bardzo wysokim poziomie. https://www.youtube.com/watch?v=h44CyeBjdhA
     Osobiście udanie weszłam w 2020 rok, ale moi młodzi nie mogą tego o sobie  powiedzieć, oboje czeka szukanie pracy, bo 2 stycznia także syn dowiedział się, że nie przedłużą mu umowy. Ktoś bardzo mądry powiedział mi niedawno, że muszę "dać czasowi czas, a wszystko się ułoży". Oby to były prorocze słowa, bo po cichu liczyłam, że to będzie naprawdę dobry rok.