poniedziałek, 30 listopada 2015

LEŻĘ I KWICZĘ

                                                                     


„Leżę sobie pod gruszą, na dowolnie wybranym boku” tak swego czasu śpiewała Maryla Rodowicz. Ja też leżę ale nie pod gruszą tylko na łóżku i boku wybrać nie mogę.
    Około 20 listopada ciśnienie atmosferyczne wynosiło 1018, a to sprawiło, że łeb mi rozsadzało. Dwa dni wcześniej skończyły mi się leki na nadciśnienie i odwodnienie. Byłam jednak przekonana, że doczekam 2 grudnia, bo wtedy mam wizytę u lekarza pierwszego kontaktu. Kiedy syn zmierzył mi ciśnienie i wskazało 196 na 110, to orzekłam - aparat jest zepsuty, bo to nie możliwe żeby przy takich wartościach człek jeszcze dychał. Po czym niewiele myśląc położyłam się z kompresem na całej głowie i trwałam tak 3 dni. Po tym czasie ból ustąpił, a ja szwendałam się po domu z mocnym postanowieniem, że w ramach prezentu gwiazdkowego zafunduję sobie nowy ciśnieniomierz. W tym celu posłałam syna do apteki, by zorientował się w modelach i cenach. Farmaceuta polecał naramienny, bo rzekomo dokładniejszy niż nadgarstkowy. Naramienny mam i sama nie za bardzo umiem się z nim obchodzić, bo albo mi się zwija albo puszcza rzep i pomiar trzeba powtarzać. Poza tym może ten aparat, który mam jest jednak sprawny, więc po co mi drugi. Postawiłam na nadgarstkowy ale go jeszcze nie kupiłam, bo przecież poczułam się lepiej, to można poczekać do następnej renty.
    Syn mocno zaniepokojony moim stanem pognał w minioną środę do przychodni i uzyskał receptę na właściwy lek. Tego dnia, a właściwie o 0.30 w nocy wstając do łazienki zachwiałam się i padłam na stolik. Mebel będący na kółkach, wysunął się spode mnie i przywitałam się z podłogą. Była ona mokra, bo w czasie upadania przewróciłam dzbanek z wodą, który trzymam na stoliku na wypadek pragnienia. Ściągnęłam z łóżka prześcieradło i rzuciłam w kałużę, a sama trąc tyłkiem po panelach przesunęłam się pod okno. Tam wspierając się na dwóch krzesłach, już po 5 minutach przyjęłam pozycję pionową. Był to swoisty rekord, bo zazwyczaj zajmuje mi to znacznie więcej czasu. Opierając się o szafę dotarłam do chodzika, który zaprowadził mnie do łazienki. Dopiero gdy wróciłam do łóżka, poczułam ból w prawym udzie. Pod skórą dało się wyczuć spore stwardnienie. Obecnie jest to siniak o wymiarach 8x9cm, którego dopieszczam żelem z kasztanowca, by szybciej zniknął. Leżeć na tym boku nie mogę, na plecach nie lubię, a na brzuchu nie umiem. Pozostaje mi tylko lewy bok ale wtedy czuję dziwny ucisk pod piersią. Zawsze kojarzę go z sercem, choć kiedy coś takiego czułam będąc w szpitalu i poprosiłam lekarza, o  krople nasercowe, to mnie zapytał ”a skąd pani wie, że to serce”. Odparłam, że większość ludzi w tym miejscu ma serce, więc mi się tak skojarzyło. Nic nie odpowiedział ale żadnego leku też nie podał. Od tamtego czasu gdy pod lewą piersią odczuwam kłucie lub ucisk, nie jestem pewna co to. Dobrze, że potrafi ono jeszcze bić, bo dzięki temu wiem nie tylko, że je mam ale także że żyję.

Wszystkim czytającym życzę miłego dnia.

sobota, 21 listopada 2015

KIM JESTEM

     Autorka „Subiektywnych komentarzy”, do lektury których gorąco zachęcam (www.subiektywnekomentarze.blogspot.com), udzieliła mi obszernych wskazówek jak na danym portalu założyć bloga. Po pierwsze miałam posiadać konto na Google. W sprawach komputera i internetu jestem „ciemna jak tabaka w rogu”,dlatego też poprosiłam syna, żeby za mnie to zrobił. Dzięki instrukcjom Zante wzbogaciłam swój profil .To czego o mnie nie znajdziecie tam, starałam się zawrzeć w tej notce.
   Jestem Wrocławianką,która w stolicy Dolnego Śląska spędziła pierwsze 18 lat życia. Za sprawą ojca, rodowitego Warszawiaka, zamieszkałam wraz z rodziną na Żoliborzu w roku 1974.Cztery lata później ukończyłam studia w Instytucie Bibliotekoznawstwa i Informacji Naukowej(dzisiaj nazywa się on nieco inaczej), który swą siedzibę ma na rogu Nowego Światu i Świętokrzyskiej. Moje studiowanie było trudne, byłam trójkowiczem, oblałam kilka egzaminów, nie chciano mnie wysyłać na praktyki do ZSRR czy NRD. Z końcem roku 1978 rozpoczęłam pracę zawodową ale zgodę na nią uzyskałam podstępem, bo w tamtych czasach osoba z orzeczoną I grupą inwalidztwa miała zakaz pracy. Od 1990 jestem na rencie i chociaż szukałam pracy, to tylko 2 razy dostałam propozycję i to na krótko. Na szczęście w roku 1984 urodziłam syna i brak pracy zawodowej nie był tak mocno odczuwalny, bo z bibliotekarki przeobraziłam się w samotną matkę. Przez pierwsze 17 lat w większości przypadków byłam szczęśliwym rodzicem, dumnym ze swego syna. Później jego indywidualizm zaczął dominować, a mój autorytet maleć, by w chwili obecnej osiągnąć poziom zerowy.
    Od czterech lat wraz z partnerką moja latorośl wynajmuje mieszkanie, więc ja mieszkam z dwoma suczkami, które pozostawił mi na pamiątkę. Niestety żaden mężczyzna nie chciał być obecny w moim życiu na tyle długo,bym mogła powiedzieć:”jestem w związku”. Posiadanie partnera na stałe nie było mi widocznie pisane. Do najbliższej rodziny zalicza się jeszcze moja siostra wdowa,jej córka z mężem i ich dwoje dzieci.
    Obecne życie upływa mi na czytaniu i robótkach ręcznych. Oba zajęcia aplikuję sobie naprzemiennie. Kiedy nie mam ochoty ani czytać ani szydełkować czy szyć(to ostatnie wychodzi mi najgorzej i jest tylko na własny użytek), to oglądam telewizję, gram na komputerze w kierki, literaki lub układam pasjanse. Nie umiem gotować, śpiewać ani tańczyć. Czy pisanie bloga rozproszy samotność i wzbogaci moje monotonne życie? Czas pokaże.  

niedziela, 15 listopada 2015

WSTĘPNIAK

    W grudniu minie rok jak zamieściłam ostatnią notkę na moim dotychczasowym blogu „Moje hobby to życie”. Prowadziłam go 5 lat na „Blogomanii”. Początek tego roku nie był udany i przez dłuższy czas niczego na blogu nie zamieszczałam. Kiedy zdecydowałam się coś napisać, okazało się, że portal ten przestał istnieć. Poza ogromnym szokiem, ogarnął mnie nieopisany smutek, bo niespodziewanie utraciłam spisane wspomnienia i najciekawsze wydarzenia ze współczesności.

   W ciągu tych kilku lat blogowania, wielu ciekawszych blogerów zakończyło prowadzenie bloga, przechodząc do następnych wyzwań jakie niesie życie. Pierwszego bloga zaczęłam pisać, bo chciałam zostawić synowi trochę informacji o mnie z czasów, gdy go jeszcze nie było. Współczesne moje”wpadki i upadki” miały mu pokazać, że mając nawet ograniczone możliwości fizyczne czy finansowe można spędzać czas inaczej niż przed komputerem. Jego jednak historia rodziny nie interesuje. Bloga nie czytał, robili to jednak obcy ludzie,których nie poznałabym w realu. Z kilkoma osobami się zaprzyjaźniłam,piszemy maile, rozmawiamy przez telefon, wysyłamy sobie życzenia świąteczne. Dzięki blogowi moje życie się wzbogaciło i to jest wielka korzyść i dar od losu. Zapragnęłam założyć nowego bloga ale nie mam pomysłu co do jego formy i treści. Nie powtórzę tych słów, z których składały się posty pierwszego bloga, opowiadając o moim dzieciństwie, okresie dorastania i życiu dorosłym. Będę pisała o codzienności 61 latki. Blog będzie nosił tytuł „Na karuzeli życia”. Życie było, jest i będzie dla mnie najważniejszą wartością, dlatego w nazwach obu blogów ono występuje jako symbol radości istnienia.
   Jedna z moich internetowych znajomych zamknęła pisanego do tej pory bloga i wystartowała z nowym pomysłem. Jej „Subiektywne komentarze” zamieszczane na blogspot.com, natchnęły mnie myślą, żebym właśnie w tym miejscu spróbowała pisać od nowa. W ostatnich latach modne było powiedzenie Leszka Millera, że „ prawdziwego mężczyznę poznaje się nie po tym nie jak zaczyna ale jak kończy”, a po czym się poznaje prawdziwą kobietę? Wiecie, bo ja nie.  Zresztą w moim przypadku, to nieważne, bo zawsze mówiłam, że nie jestem kobietą tylko bibliotekarką .
   Wyuczony zawód napawał mnie dumą, ale wykonywałam go zbyt krótko. Nie opuszcza mnie uczucie niedosytu i zawodowego niespełnienia. . W ciągu minionych 25 lat, nie udało mi się powrócić do tego, co tak kochałam:obcowania z czytelnikiem, którego życie mogłabym wzbogacać proponowaną lekturą.
   Maria Koterbska śpiewała:"karuzela,karuzela, na Bielanach co niedziela". Nie wiem jak często będzie się kręciła moja karuzela. Gdyby jednak znaleźli się tacy śmiałkowie, którzy powirowaliby razem ze mną, to serdecznie zapraszam. Iwona.