sobota, 23 stycznia 2016

NISZCZARKA

                                                              

   Cztery dni temu chciałam znaleźć kilka zeszytów robótek ze wzorami, które byłyby mi pomocne do wykonania prezentów dla znajomych. Otworzyłam szafkę pod telewizorem i zaczęłam szukać właściwej teczki. Przetrząsnęłam wszystko i nie znalazłam. Zeźliłam się, że „diabeł ogonem nakrył” i wyrzuciłam całą zawartość mebla na pokój z postanowieniem: trzeba wreszcie zrobić tu porządek. Rozpoczęłam od największego „pojemnika”, którym był stary neseser. Wyjmowałam z niego poszczególne reklamówki, przeglądałam ich zawartość i niszczyłam stare rachunki opłat za mieszkanie, telefon, faktury zakupu sprzętów itp. Zajęło mi to 3 dni i jedną noc, która i tak była bezsenna. Po jednym wieczorze i owej nocy, rankiem dnia następnego kiedy rąk nie czułam od darcia papierów, doznałam olśnienia, że przecież wynaleziono nożyczki, więc mogę niepotrzebne szpargały ciąć. Jednak po całym dniu pracy z nożyczkami dłoń bolała wcale nie mniej, bo uchwyty wpijały się w palce. Mogłam oczywiście przerwać zajęcie i wrócić do niego za kilka godzin lub dni ale się zawzięłam. Jak już zaczęłam, to skończę pomyślałam, bo jak odłożę, to kto wie kiedy znów do tego wrócę. Dwa 60 litrowe worki śmieci, kilka odnalezionych fotografii, dokumenty które muszą pozostać bo są ważne, to efekt porządków. Wśród rzeczy pozostawionych z jakiegokolwiek powodu są: odznaczenia mojego ojca(niby pamiątka dla wnuka po dziadku), woreczek monet z czasu PRL(jako ciekawostka”historyczna”), ciśnieniomierz naramienny bez licznika odczytu, stetoskop.
   Przeglądając szpargały odnalazłam list odręcznie napisany do mnie przez dr Wiesława Uchańskiego, w którym prosił o udostępnienie mu mojej pracy magisterskiej. Pan Uchański w roku 1995 był prezesem wydawnictwa „Iskry”, a moja praca dotyczyła czasopisma o tym samym tytule, wydawanego przed wojną. Nasze spotkanie trwające godzinę odbyło się w jego gabinecie przy filiżance kawy. Mój rozmówca okazał się bardzo inteligentnym, człowiekiem o uroczym uśmiechu. Wyszłam od niego z torbą pełną książek dla mojego syna. Byłam bardzo zadowolona ze spotkania, niestety pracy magisterskiej nie odzyskałam(ja się o nią nie upomniałam, a pan prezes był zbyt zajęty by zaprzątać sobie tą sprawą głowę). Zachowałam ten list ze względów sentymentalnych. Drugą rzeczą, która cofnęła mnie do tego samego czasu, był pamflet napisany z myślą o ojcu mojego dziecka. Z jednej strony gdy go czytałam czułam się zawstydzona, że osoba z wyższym wykształceniem tworzyła takie „częstochowskie rymy”, z drugiej zaśmiewałam się z treści. Dziwne na jaką złośliwość i ironię, może się zdobyć zraniona kobieta. Wiersz ten też zachowałam z tych samych  powodów, co wyżej wspomniany list.
   Dzień dzisiejszy nie był dla mnie zbyt udany, bo wysokie ciśnienie pomimo wziętych tabletek utrzymywało się aż do chwili obecnej. Przeleżałam go w całości. Nie byłam w stanie wziąć się do żadnej roboty. Nawet telewizji nie oglądałam. Ponieważ jednak sen nie nadchodzi, to zasiadłam do laptopa. Po zamieszczeniu posta, zamierzam pograć w kierki, bo ostatnio nieźle mi idzie.
    Za tydzień skończy się styczeń, a jaki będzie luty? Dwa dni będą przyjemne, bo będą imieniny J i moje urodziny. Od sąsiada z góry dochodzą okrzyki, pewnie ogląda jakiś mecz, może występ naszych siatkarzy ręcznych. Ja wynik poznam z jutrzejszych wiadomości, bo nie ekscytuję się sportem na tyle, by widowiska tego typu oglądać. Jutro schowam do szafki neseser i inne przejrzane pudła, w których pochowane są rzeczy nie za bardzo potrzebne ale które żal wyrzucić. Jak to dobrze, że nie muszę nigdzie wychodzić i mogę sobie leniuchować w ciepłym mieszkaniu.

czwartek, 21 stycznia 2016

COŚ JEST ZE MNĄ NIE TAK?



    Od jakiegoś czasu przyszło mi oszczędzać. I to nie dlatego, że muszę. Oszczędzam dzięki telewizji, oglądam jej coraz mniej. Parę miesięcy temu zaczynałam dzień „Wstajesz i wiesz”, bo witał mnie sympatyczny, uśmiechnięty Jarosław Kuźniar. Sam program monotonny, bo co pół godziny wiadomości, pogoda, a między nimi przegląd prasy, jakieś rozmowy z zaproszonym gościem. Ale był Kuźniar, to powiedział dowcip, to prasę skomentował celnie i prześmiewczo albo rozmowę z gościem dosadnie spuentował.  Dzięki temu, cztery godziny zlatywały szybko, człowiek nie miał ochoty przełączać na „Dzień dobry TVN”. Nadszedł jednak moment, kiedy to właśnie do telewizji śniadaniowej zabrano dziennikarza jako współprowadzącego. We ". Wstajesz i wiesz" mamy dwóch młodych, przystojnych prezenterów, ale są to gadające głowy. Dla mnie program stał się jeszcze bardziej nudny, bo jak chcę wysłuchać wiadomości czy prognozy pogody, to mogę to zrobić raz o pełnej godzinie, a potem zgasić odbiornik. A mój ulubieniec? No cóż, niby stara się być wyluzowany, czasami zażartuje ale nie mając godnego interlokutora, ten jego dowcip przechodzi niezauważony. Tak na dobrą sprawę tylko duet Prokop-Welmann rozumieją się w pół słowa i potrafią reagować w podobnym stylu na odzywki partnera, wprowadzając do programu humor, polot i uśmiech.
   Jednym z moich ulubionych programów jest „Drugie śniadanie mistrzów”. Przez jakiś czas trafiałam na niego przypadkowo przełączając kanały. Teraz wiem, że jest on emitowany w soboty od 12.10 do 13.00. Zazwyczaj oglądam tylko jego drugą część, bo do 12.30 na TVN siedzę przy tygodniowej powtórce odcinków na „Wspólnej”, których nie mogę oglądać codziennie, bo o tej samej porze w programie II TVP lecą „Barwy szczęścia”. Rozwiązałam już problem „Drugiego śniadania”, bo okazało się, że jest ono powtarzane w soboty o 15.00 na TVN Biznes i świat. Jest to pora, która bardzo mi odpowiada, bo nie koliduje z żadnym innym ulubionym programem.
   W soboty o 14.10 oglądałam „Babilon” ale od jakiegoś czasu rezygnuję z tego. Powodem jest obecność gości z PiS-u. Przez jakiś czas była to pani Machałek, a teraz coraz częściej w różnych programach pojawia się pani Gosiewska. Bez względu na to jakie nazwisko noszą osoby reprezentujące ową partię, to wszystkie mają opracowaną strategię wypowiedzi. Nie odpowiadają na zadawane pytania tylko wygłaszają przygotowane treści, często ilustrując je przyniesionymi ze sobą materiałami. Te osoby nie obchodzi, co mówią inni obecni w studio, tylko tak zawsze odwracają „kota ogonem”, by móc wygłosić to, co im nakazano. Dla mnie jest to bardzo irytujące, dlatego teraz najczęściej kończę oglądanie już po kilku minutach. Wiem, że reprezentant PiSu zawsze był do programu zapraszany, ale wcześniej nie było z jego strony takiej chęci zdominowania programu i uczestniczących w nim gości. Teraz kiedy prezesem TVP został Jacek Kurski, może stworzą program, w którym będą mogli występować tylko przedstawiciele partii mającej większość i wygłaszać wyuczone lekcje. Pytanie tylko czy ktoś poza twardym elektoratem będzie chciał ich słuchać.
   Po wakacjach w TVN zaczęto nadawać o 17.20 nowy serial „Singielka”. Mówiąc szczerze nie powalił mnie on na kolana. Bawiła mnie tylko matka głównej bohaterki Sława Nowacka, w którą się wcieliła rewelacyjna Dorota Pomykała. Potem przeniesiono nadawanie serialu na godzinę 20.55 i moje zainteresowanie serialem osiągnęło poziom 0, ponieważ w poniedziałki i wtorki wolę „M jak miłość”, w środy „Na dobre i na złe” oraz „Na sygnale”, w czwartki inne kanały(w zależności od tego co nadają), w piątki „O mnie się nie martw”, bo moim zdaniem jest bardziej zabawny od „Singielki”. Gdyby jeszcze ta singielka miała 40-60 lat lub była brzydka jak przysłowiowa noc, to łatwiej byłoby mi uwierzyć w trudności znalezienia faceta. Ale 30 letnia, ładna, inteligentna kobieta , szuka i to z marnym skutkiem faceta? Jakoś trudno mi to pojąć. Wiem, kobiet jest więcej niż wolnych mężczyzn ale nie oszukujmy się, nie wszystkie rywalki każdej singielki, są jej równe, więc przynajmniej teoretycznie, nawet w mieście można znaleźć wolnego faceta, nie koniecznie trzeba wyjeżdżać na wieś, bo jak wiemy tam rolnik szuka żony.  Kiedy ja miałam 30 lat, to pomimo kalectwa, przeciętnej urody i inteligencji, nie narzekałam na brak zainteresowania ze strony mężczyzn. W związku z powyższym serial nie spędza mi snu z powiek, nie żałuję więc, że przez zmianę godziny wyświetlania musiałam z niego zrezygnować.
   A napisałam to wszystko, bo nie mogę oprzeć się wrażeniu, że wraz ze sprzedażą TVN, stacja ta obniżyła loty. A zaczęło się od pozbycia ze stacji najlepszego jej dziennikarza Kamila Durczoka. Czy właściciele TVN boją się rzutkich, inteligentnych dziennikarzy? Albo się ich pozbywają albo spychają do programów, w których nie mogą rozwinąć skrzydeł tylko stają się jeszcze jedną gadającą głową.
   Niedawno koleżanka powiedziała mi, że zamiast TVN 24 i „Szkła kontaktowego”,ogląda „Super stację”. Przez ciekawość zajrzałam i chociaż programy informacyjne dominują, a ciekawe są wciskane między nie, to bardzo mi się podobają:”Rozmowa dnia”i „Puszka Pandory” oba prowadzone przez Janinę Paradowską, „Krzywe zwierciadło” Jakuba Wątłego z moją ukochaną dr Ewą Pietrzyk-Zieniewicz.  Panią Ewę uwielbiam za ogromne poczucie humoru, za to że potrafi wykpić kogoś tak, że ten nawet nie wie iż został ośmieszony. „Nie ma żartów”, „Szpilka” prowadzone przez Elizę Michalik czy też „Gilotyna”, gdzie Elizie towarzyszy Marcin Wojciechowski, to kolejne pozycje "Super stacji", które oglądam z przyjemnością. Już po ilości wymienionych tytułów widać, że oferta programowa przebija TVN. Poszukując nazwisk osób prowadzących "Gilotynę" trafiłam na stronę, gdzie nazwano ten program ubecko- komunistycznym, bo ponoć zajmują się w nim tylko wyśmiewaniem PiSu, Radia Maryja i kościoła.
    Z tego wnoszę, że nie tylko jestem człowiekiem drugiego sortu ale i ubeko-komuchem. Nigdy nie współpracowałam z Urzędem Bezpieczeństwa, a że większość mojego życia przypadła na lata komuny, to wina nie moja, tylko rodziców, którzy mnie spłodzili ale za to nie zamierzam nikogo przepraszać. Sorry taki mieliśmy ustrój.
    Czy nowa władza weźmie się za porządki również w prywatnych stacjach, tego nie wiemy, należy jednak wszystko brać pod uwagę.Równie dobrze obcy kapitał może się od nas wynieść i wtedy zatęsknię do TVN, "Polsatu" czy innych nadawców nie podlegających Jackowi Kurskiemu.

wtorek, 19 stycznia 2016

TRZY TYGODNIE BYCZENIA SIĘ!

   Wczoraj pojechałam do banku.Tak mi się chciało "jak psu orać", no ale rachunki nie mogły dłużej czekać, a przez internet nie chcę robić opłat. Ponieważ się bardzo źle czułam, to zabrałam syna ze sobą, pierwszy raz od wielu lat. Śnieg, ślisko, dziwna słabość w nogach, którymi ledwo powłóczyłam, to były powody takiego postępowania. Asekuracja na wypadek upadku była mi potrzebna, a tylko mój syn wie jak mnie podnosić z ziemi, kiedy ja nie mogę mu pomóc rękoma. W poprzednich miesiącach łączyłam wizytę w banku z dużymi zakupami, tak żeby taksówka się "opłacała". Tym razem jednak po zrobieniu opłat, wróciłam bezpośrednio do domu, zjadłam obiad i leżałam aż do 10-tej rano dnia dzisiejszego. Co prawda nie mam w tej chwili szczególnie dobrego nastroju i głowa mnie boli, ale po obejrzeniu "Wspaniałego stulecia", zajrzę na "Azalię 2010"- poczytam jej "Zawirowania myślowe", które z pewnością poprawią mi humor. W ten sposób doczekam do wieczornych seriali, a po nich przywitam się z Morfeuszem.
    Tak jak z "tą szklanką do połowy pełną,a do połowy pustą" jest z moim zdrowiem. Trochę dobrze, trochę źle.  Nie będę się więc nadwyrężać. Do usłyszenia.

piątek, 15 stycznia 2016

ZWYCZAJNE DNI

                                                    


   W minioną sobotę(9 stycznia), gdy szykowałam obiad, pokrywka zsunęła się z kuchenki i moje gołe stopy znalazły się w kręgu odłamków szkła. Syn był z psami na spacerze, a ja nie mogąc wycofać się z kuchni, w obawie że nadepnę na szkło, zaczęłam zbierać większe kawałki. Jeden z nich wbił mi się w palec serdeczny prawej dłoni i w jednej sekundzie trysnęła krew. Wsadziłam rękę pod zimną wodę,próbując jednocześnie  zrobić półobrót, by sięgnąć do ręcznika i nim zatamować krwawienie. Syn odkurzaczem wysprzątał wszystkie pomieszczenia, by mieć pewność, że ani ja ani psy nie natrafimy na odłamki. Nie wiem czy z powodu zranienia, czy z nerwów, dostałam gorączki i telepało mną jak w febrze. Przeleżałam dwa dni.    Poniedziałek i wtorek minęły mi dość spokojnie ale w środę syn jak tylko wszedł oświadczył „ nie wiem jak to się stało ale straciłem pieniądze, które dałaś na swoje zakupy. Musiałem wyjąć ostatnie z mojej karty”. Zatrzęsło mną, bo taki numer zdarza mu się nie pierwszy raz. Zapewne wydał na coś czego ja bym nie pochwalała, więc wolał utrzymywać, że „niewidzialna ręka” wyjęła mu je z portfela. Dawniej gdybym usłyszała, że nie mają pieniędzy, ubrałabym się i bez względu na samopoczucie pognała do banku. Pewnie młodzi są zaskoczeni, bo oświadczyłam, że ja mam wszystko czego mi potrzeba, więc do banku pojadę najwcześniej w poniedziałek. Siedzę sobie w ciepłej chałupie, czytam blogi, oglądam „Super stację”(poleciła mi ją koleżanka) i moje ulubione seriale. Staram się nie przejmować niczym.
   Młodzi niby przeglądają portale z ogłoszeniami o pracy ale z marnym skutkiem, bo jeszcze żadne jej nie znalazło. Syn oświadczył, że chciałby pracować na siebie a nie na innych, by nie zmarnować kolejnych 4 lat, po których może dostać kopa w tyłek. Jego panna natomiast powiedziała, że zobaczy jak mu idzie ta jego „działalność” i wtedy może będzie mogła mu pomóc. Ponieważ sprzeciwiłam się takiemu rozumowaniu, to „szukają ”ale tak żeby nie znaleźć. On wierzy w swoją „ideę fix”, że może zarobić na malowaniu figurek Worhammera, a ona stwierdziła, że nie będzie tak iż on siedzi w domu, a ona będzie chodzić do pracy.

   A ja? Wyszłam na tym jak zawsze najgorzej. Z jednej strony muszę wziąć ciężar finansowy utrzymania ich, z drugiej mobilizować  by z lepszym skutkiem szukali realnych źródeł zarobienia. Czekają mnie ciężkie tygodnie, a może nawet miesiące. Ten rok nie zaczął się dla mnie najlepiej ale podobno nie ważne „jak się zaczyna, tylko jak się kończy”. Więc jako skrywana wieczna optymistka, idę do przodu i patrzę co będzie. W lutym kończę 61 lat, a suma tych cyfr to 7, która ponoć jest szczęśliwa. Być może taką się właśnie okaże.

środa, 13 stycznia 2016

PECHOWCY

                                                                 

   Są ludzie, którym w życiu się wszystko układa zgodnie z oczekiwaniami. Nazywamy ich szczęściarzami lub „w czepku urodzonymi”. Można też powiedzieć, że do nich odnosi się przysłowie „bogatemu, to i byk się ocieli”. Bywają też tacy, którzy nie będąc przesadnie przesądnymi, mają pecha. Tym bliskie jest przysłowie „biednemu zawsze wiatr w oczy”. Do tej grupy ludzi należę ja i mój syn.
   Bywałam gdzieś albo za wcześnie albo za późno. Po wielu latach szukania pracy, gdy ją wreszcie znalazłam, to postanowiłam wykupić na własność swoje mieszkanie. W dniu powrotu od notariusza, zjawił się kurier z pismem, że pracę straciłam. Cały finansowy ciężar wykupu musiała wziąć na siebie moja matka. Ostatnią ratę płaciłam już po jej śmierci.
    W młodości gdy zależało mi żeby wyglądać wyjątkowo, bo miałam randkę, to w drodze na spotkanie zaliczałam upadek, kąpiel w kałuży, poplamienie lub rozdarcie odzieży. Kiedy zdarzało mi się upaść na ulicy, to dziwnym trafem pierwszym do pomocy okazywał się podchmielony mężczyzna, dzięki czemu i mnie ludzie brali za pijaną, a nie ułomną. Chociaż z drugiej strony pijany facet nie ubliżył mi nigdy , natomiast trzeźwi wielokrotnie byli grubiańscy. Na stare lata mam pecha coraz rzadziej. Może dlatego, że mało wychodzę, a może przeszłam do grupy ludzi, którzy mają tyle samo pechowych co i szczęśliwych zdarzeń.
   Mój syn nie urodził się pod szczęśliwą gwiazdą. W szkole podstawowej i w liceum uprawiał szermierkę. Nie mam jednak jego zdjęcia w pełnym rynsztunku ponieważ w dniu, gdy robiono im zdjęcie on był na zwolnieniu lekarskim i jako jedyny występuje na nim w normalnym ubraniu. W ostatnich tygodniach pech dał o sobie znać dwukrotnie. Najpierw rozbił telefon, który kupił sobie zaledwie miesiąc wcześniej. Była o niego awantura i „ciche dni”, bo gdy go spytałam jaki chciałby mieć telefon komórkowy, bo może kupiłabym mu pod choinkę, odparł że nie tak drogi jak 4 poprzednie, gdyż nie ma do nich szczęścia. Taki do 500 zł odparł. Dałam mu te pieniądze, a on wtedy( po kilku dniach namysłu i szukania w internecie), powiedział że za taką kwotę, to takiego który „mógłby wszystko” nie kupi. Dołożył sobie z własnej pensji.
   Dwa dni po historii z telefonem, wrócił z pracy zły jak osa. Okazało się, że jego pragnienie, by z zakładem pracy związać swoją przyszłość się nie spełni, bo po 4 latach pracy  dostał wypowiedzenie. Czy znajdzie pracę w Warszawie lub gdziekolwiek, czas pokaże.
   Niestety nie ma też szczęścia do urządzeń elektrycznych, szczególnie telewizorów. Od chwili wyprowadzki z domu, zepsuły mu się 4 odbiorniki. Szóstego stycznia kupił kolejny, a ja ciekawa jestem jak długo ten będzie sprawny.
   Tradycją stało się to, że zęby zaczynają go boleć w weekend, kiedy nastawia się na odpoczynek albo w wigilię. Temu ostatniemu sam jest sobie winien, bo stomatologa omija szerokim łukiem. Też miałam problemy dentystyczne, bo wolałam wyrywać niż leczyć i dlatego teraz jestem bezzębna ale jak boli i gęba puchnie, to należałoby zacząć coś z tym robić. A on woli cierpieć i łykać przeciwbólowe. W tym roku na Boże Narodzenie zęby nie bolały ale od 10 stycznia narzeka na ból stopy. Jednak kiedy mówię:” do chirurga, a nie do mnie, te żale”, to słyszę zawsze to samo -boję się. Na upór podobnie jak na głupotę lekarstwa niestety jeszcze nie ma.
   Powiadają, że los się odmienia co 7 lat(takie przekonanie miał Paweł, ojciec mojego syna). W naszym jednak przypadku częściej jest 7 lat chudych, a rok tłusty niż odwrotnie.
    Dziś jest 13 stycznia, ja zwyczajowo nie wychodzę z domu, żeby nie kusić losu. Nie oznacza to jednak, że pech nas nie dosięgnie. A może zamieszczenie tej notki właśnie 13, choć to nie piątek, wpłynie na pomyślność. Przesądnym w różnym stopniu, polecam bloga Wiedźmy, gdzie znajdziecie wiele ciekawych informacji także na temat odwracania pecha -  http://zapiskiwiedźmy.pl

poniedziałek, 11 stycznia 2016

MÓJ GŁOS


    Przestrzegał mądry tatuś swoich rodaków,
      „nie dopuszczajcie do władzy moich chłopaków",
            (wiedział zapewne, że)
     jeśli kiedyś dzień taki nastanie,
     to szybko z Ojczyzny nic nie zostanie.
     Krajanie tatusia nie posłuchali
     i wkrótce na dudka wystrychnięci zostali.
     Teraz jedni na demonstracjach tyłki odmrażają,
     a drudzy reformy Prezesa wdrażają.
     Padł już Trybunał, padła telewizja,
     przyszłości czeka nas czarna wizja
              (bowiem)
     Dopóki Placek brylować będzie na politycznej scenie,
     nie zaznamy spokoju w kraju Piasta,
     wiedzą o tym, drugiego sortu chłop i niewiasta.
     Nie wiedzą o tym tylko jego zwolennicy,
     obrońcy tradycji, prawdziwi katolicy.
     Potrzeba bowiem czasu, by rozum odzyskali
     i swoje bożyszcze na emeryturę wysłali.
            (zanim to nastąpi)
        Odwróci się od nas Europa, obcy kapitał ucieknie,
a my obudziwszy się rankiem z ręką w nocniku,
krzykniemy głośno i wściekle,
dokąd nas przywiodłeś pseudo-naczelniku.
Nie wystarczy chcieć posiadać władzę, trzeba rządzić umieć
ale niektórym najtrudniej jest tę prawdę zrozumieć.


(bowiem)

sobota, 9 stycznia 2016

PANEGIRYK NA CZEŚĆ "Azalii"

                                                      



   Wśród blogerów, których dopiero poznaję znalazła się „Azalia60”. Jej bloga „Codziennik pisany nocą. Bo życie kabaretem jest”(azalia60blog.onet.pl) zaczęłam czytać od najnowszego postu czyli życzeń noworocznych i schodziłam w dół. Bardzo męczące jest takie czytanie ale nie znalazłam na stronie „archiwum”, w którym można byłoby wejść na poszczególny rok i czytać od stycznia do grudnia. Po dwóch dniach, w czasie których przeczytałam 10 stron(zakładając, że na każdej przeciętnie są 4 posty, to 40 wpisów), byłam pewna, że chcę poznać całość.  Następne dwa poświęciłam na przewinięcie bloga do postu pierwszego pt. „Powitanie”. W czasie tych czynności laptop zgasł mi samoczynnie dwa razy, a ja przekonałam się, że szukanie początku jest równie męczące jak czytanie od „dupy strony”.
   Jak wskazał mój licznik w laptopie, blog „Azalii” zawiera się na 107 stronach, a każda z nich, to prawdziwa perełka. Jakiejkolwiek notki byś nie otworzył, to znajdziesz tam odrobinę mądrości życiowej, szczyptę humoru, wiele życzliwości dla ludzi i ich słabości oraz całą gamę uśmiechów. Gdybym tego bloga zaczęła czytać rok wcześniej, to 2015 nie byłby dla mnie rokiem straconym. Nie poddałabym się zniechęceniu, marazmowi, tumiwisizmowi i wszystkim tym nastrojom, które śmiało nazwać można depresją.      Poza arcyciekawymi wpisami jest na blogu mnóstwo zdjęć robionych przez samą autorkę(niektóre trzeba „otworzyć”). Ja próbowałam to zrobić w jednym przypadku, gdy mówiła o zakupach w lumpeksie. Otworzyła mi się inna strona ale czysta bez zawartości zdjęcia, więc przy następnych takich zdjęciach już nie próbowałam, przez co wiele umknęło mi. Swojego bloga „Azalia” wzbogaca także innymi elementami graficznymi(bardzo śmiesznymi i idealnie dobranymi do tematu). Mnie się ta sztuka nigdy nie udawała ani przy starym ani przy nowym blogu. Widocznie nie potrafię należycie korzystać z zasobów graficznych internetu. Poza opisem dnia codziennego i wspomnień z własnego życia, na blogu znaleźć można twórczość literacką, rękodzielnictwo. To jest bardzo interesujący blog, ciekawe czy kiedyś startował na bloga roku? Moim zdaniem miałby ogromne szanse na wygraną. 
    Jedyna rzecz jaka dla mnie była trudna do przyswojenia, to fakt, że notki pisane są różnym krojem pisma, różną wielkością czcionki, dzięki czemu jeden wpis czytamy drobnym maczkiem, drugi dużą wytłuszczoną czcionką. Niemniej jednak rzadko kiedy internauta czyta „ciurkiem” bloga. Zazwyczaj czytamy jednego dnia wpis, a kolejny innym razem w związku z czym różnorodność pisma nie rzuca się tak w oczy.
   Gdyby kiedyś rodzina „Azalii” pokusiła się o wydzielenie notek osobistych, fikcyjnych(lub opartych na faktach) opowiadań i „materiałów okolicznościowych”(zdjęć, wierszyków, oryginalnych życzeń) w osobne zbiory, a znalazłby się wydawca, to powstałyby co najmniej 3 bardzo ciekawe książki, po które mogliby sięgać młodzi, by się uczyć i ci starsi by powracać do swej młodości.
   „Azalia”, to pełna radości życia, optymistyczna niewiasta, szczerze wygłaszająca poglądy na różne tematy. Szkoda tylko, że z powodu niskiej emerytury nie może w pełni realizować swoich marzeń(np. wyjazdu nad morze, które tak lubi) lub zabezpieczyć siebie w niezbędne na wsi wygody(zakup węgla na zimę) czy samochód na gaz, którym mogłaby odbywać liczne wycieczki po kraju, z których tacy jak ja, nie lubiący podróżować, mogliby dostawać barwne relacje i wspaniałe zdjęcia,pozwalające poznać ojczyznę lepiej.
   Autorce, która skończyła 70 lat, życzę by jak Danuta Szaflarska dożyła SETKI i w dobrym zdrowiu bawiła nas swoimi opowieściami z własnego życia i tymi fikcyjnymi zrodzonymi w jej wyobraźni.

   

środa, 6 stycznia 2016

LODÓWKA PĘKA W SZWACH i ja też

   Od dwunastu lat ten sam schemat, narobienie się przed świętami, nakupowanie, żeby nie zabrakło. A potem wyjadanie do sylwestra albo i dłużej, bo przecież nikt nie będzie wyrzucał jedzenia. Na pierwszy rzut idą produkty łatwo się psujące, potem wg terminu przydatności. Wędliny szybko zmieniają kolor, robią się oślizgłe. Chociaż jajka w zimie nie są najsmaczniejsze, to skrawa się, te mało ciekawie wyglądające wędliny, smaży na skwarki i robi jajecznicę(często je się ją z rozsądku, a nie ze smakiem).
   W tym roku powiedziałam:święta, to tak jak weekend tylko bardzo uroczysty, kupić tyle, żeby na pewno zjeść. Listę robiłam bardzo skrupulatnie i wydawało mi się, że nabyłam tylko to, co niezbędne. Żeby uniknąć szybkiego zepsucia się wędlin, to kupiłam paczkowane, które mogą poleżeć w chłodziarce. Przewodzić miały mięsa pieczone(co z tego wyszło, wiecie z wcześniejszych postów). Wigilia zakończona na jednym daniu. Brak jakiejkolwiek chęci do jedzenia, sprawiły, że lodówka nadal pełna, a apetyt prawie zerowy. Dobry jest dzień, kiedy zjem jeden posiłek. Pewnie przyjdzie mi kupić „Apetizer” dla dorosłych.
    Zabawna była historia z bigosem. Robiłam go tak samo jak we wcześniejszych latach. Po dwóch dniach syn przychodzi i mówi:” ten bigos jakiś dziwny, bąbelki się na powierzchni pokazały i mocno kwaśny,chyba się skisił”. Do tej pory nic takiego mi się nie zdarzyło, więc mocno się zdziwiłam. Mówiłeś, że lodówka wasza oblodzenie ma duże, a potrawy nie zachowują świeżości- odpowiadam. Albo tobie smak się zepsuł. Nakazuję sobie zgrzać owego bigosu i zjadam z apetytem. Rewolucji żołądkowych nie miałam, to pewnie dobry, pomyślałam. Spasteryzowałam 3 słoiki, a resztę powoli jadłam. Po dalszych dwóch dniach syn przyszedł i poprosił o bigos(swój wyrzucił, w dniu gdy uznał, że zepsuty). Zjadł, żyje i dziwił się, że sensacji trawiennych nie miał. . Najprawdopodobniej ta jego część też była jadalna, tylko on miał smak zepsuty np. od zbyt dużej ilości wypitych trunków wyskokowych. Sprawdziło się porzekadło „co nagle, to po diable”. Inne specjały zjadam ale daleko do końca, choć wpycham w siebie, że faktycznie boczki rosną, a ubrania pękają w szwach. Najwięcej nakupowałam śledzi i ryby, a najmniejszą mam na nie ochotę. Z jednej strony nie chciałabym, żeby produkty się popsuły, z drugiej się cieszę, bo nie muszę wychodzić z domu, by zrobić zakupy. Zimnica podobno taka, że nie chce się wyściubiać nosa za próg. Gdybym musiała iść do sklepu, to na bank wróciłabym z przeziębieniem lub chorymi oskrzelami, bo chodzę wolno(zmarzłabym) i oddycham ustami( bo nosem nie umiem), to gardło i od niego reszta układu oddechowego byłaby załatwiona. Swoją drogą jakiś czas temu zauważyłam dziwną prawidłowość i nie wiem z czego ona wynika. Gdy lodówka i portfel pełne, to mnie się jeść nie chce. Jeżeli jednak zdarzy się tak, że pieniądze wydane przed wpłynięciem na konto następnej renty, lodówka świeci pustkami albo nie mogę się doprosić, by mi zrobiono zakupy, to wtedy zżarłabym „konia z kopytami”.
    Idę obejrzeć „1001 noc”, a później „Wspaniałe stulecie”. Do miłego zobaczenia.


P.S( dopisane dwie godziny później ): drugiego stycznia wzięłam za niedzielę, a dziś zapomniałam, że święto „Trzech Króli” i seriali nie puszczają. Głowa chyba mi nawala.

niedziela, 3 stycznia 2016

WSPOMNIEŃ CZAR, NOWOŚCI POSMAK

                                                 
   Kiedy w maju roku 2009 zaczęłam pisać bloga, nie miałam zbyt wielu komentujących. Jedni weszli na bloga raz, inni parokrotnie. Z czasem jednak doczekałam się swojego grona „stałych” gości. Dziś pozostały z nich tylko dwie osoby: „Zante” i Rozalia. Często myślę, co się dzieje z pozostałymi.
   Wiem, że „Zrodzona” porzuciła blogowanie na rzecz gazety, najpierw w wydaniu papierowym, a obecnie internetowym.( https://www.facebook.com/Obserwator-Szczeci%C5%84ski-617013585014713/).
Autorka „Robótkowych szaleństw”(http://www.jolad6.blogspot.com/ ) od 13 lutego 2015 roku nie zamieściła żadnego nowego wpisu. Bardzo mnie to martwi, bo to do niej niepodobne. Mam nadzieję, że to tylko chwilowa przerwa spowodowana ważnymi okolicznościami. Może wkrótce znów zacznie nadawać jak kiedyś J 23.
Czynną blogerką jest Eh(http://magdula.bloog.pl/?smoybbtticaid=6163ab ) ale i ona nie podsumowała starego roku, nie wystrzeliła korkiem od szampana. Jako pracująca w domu księgowa miewała dłuższe przerwy w pisaniu bloga ale bywało to, między styczniem a majem czyli w okresie podatkowym.
Używająca nicku „Gofer” osoba, komentarz na moim blogu zamieściła tylko raz, gdy uznałam ją za pierwszą damę blogowania, w prowadzonym przeze mnie cyklu „Cudze chwalicie, swego nie znacie”. W jego ramach oceniałam wybrane przez siebie blogi: za co je lubię lub dlaczego mi się nie podobają. Uznany w 2007 za blog roku „W stronę Precla”( http://preclowastrona.blox.pl/html ) jest często przeze mnie czytanym blogiem, ze względu na bohatera, tytułowego Precla, którego podziwiam, mocno mu kibicuję w zmaganiach z chorobą, którego uwielbiam za uśmiech i pogodę ducha.
   W momencie pojawienia się na moim aktualnym blogu komentarzy KLARKI, NIETYPOWEJ MATKI POLKI i APPLE, tylko jedna z nich szczerze się przyznała, że jest z polecenia „Zante”. Jak się wkrótce okazało, wszystkie są jej znane, bo dwóch pierwszych blogi ma zapisane na prawym marginesie, a ta trzecia choć bloga nie ma, to jak na piękną i mądrą przystało czytuje innych. Zdaję sobie sprawę, że te komentarze były bardziej ukłonem w stronę „Zante”, (która dwoi się i troi, by rozreklamować moją „karuzelę”) niż w moją. Ja jednak poszłam za ciosem. Następnego wieczoru weszłam na bloga „Nietypowej...” i przez pół nocy zwijałam się ze śmiechu, a drugie pół deliberowałam jak to się dzieje, że matka 3 dzieci(jeżeli dobrze policzyłam) i żona ma czas na prowadzenie bloga lekkiego w stylu, żartobliwego i nie pozbawionego autoironii. Będąc pod dużym wrażeniem, napisałam notkę  ”Umrzeć ze śmiechu” ale ponieważ wyszedł z tego panegiryk, to zrezygnowałam z publikacji. Nie chciałam żeby wyglądało tak, że się przypochlebiam autorce z wdzięczności za komentarz. Jednak mam jej „adres blogowy” w folderze, bo wiem, że będę tam często zaglądać. Kilka dni później zajrzałam na bloga Klarki, autorki książki „ Ja też Cię kocham”. Prosiłam nawet syna, by tego tytułu poszukał u siebie w pracy ale on nie załatwił mi tej sprawy. Dlatego muszę poczekać aż uzbieram wystarczająco dużo tytułów, by opłacało mi się wziąć taksówkę do księgarni i wtedy nabędę wszystko hurtem.
   Nie zamierzam bawić się w odmienione „Cudze chwalicie...” ale całe przedpołudnie(myśląc, że jest niedziela, kiedy była sobota i przegapiłam „Drugie śniadanie mistrzów” i „Babilon”) poznawałam blogi jakie na swej stronie ma „Zante”(mam nadzieję, że ani ona ani autorzy nie wezmą mi tego za złe). Nie wiem czy wam też się zdarza, że gdy kogoś poznajecie, to po krótkiej chwili umiecie powiedzieć czy tego człowieka lubicie czy nie(albo gdy czytacie książkę). Ja też kierowałam się pierwszym wrażeniem i wiem, że są na tej liście takie blogi, do których nie zajrzę ale w większości przypadków, czytając bawiłam się świetnie. Moja lista blogerów wzbogaciła się o 9 adresów.

   Gdyby mnie naszła niemoc fizyczna i twórcza, nudzić się nie będę. Do następnego spotkania.

sobota, 2 stycznia 2016

PÓŁ NA PÓŁ(jedno cielę, jeden wół)

                                                       
   No i jest ten nowy rok. Zgodnie z tytułem, dla mnie zaczął się trochę dobrze, trochę źle. W Sylwestra dzieciaki chciały przyjść przed północą wypić szampana. Wykręciłam się, że idę wcześnie spać. Położyłam się faktycznie około 20 ale ponieważ sen nie nadchodził, to oglądałam przez dwie godziny „Sylwestrową moc przebojów”. Nie wiedzieć czemu nie lubię takich masówek. Wolę pół godziny „Jaka to melodia” niż takie zbiegowiska. Zawsze zastanawiam się jak znoszą to ludzie, którzy mieszkają w pobliżu miejsca organizacji czegoś takiego jak sylwester na rynku we Wrocławiu, Katowicach czy gdzie tam komu przyjdzie ochota.
   Po wysłuchaniu piosenek „Bonny M”(bardzo lubię ten zespół, chociaż nie przepadam za polskim wydaniem disco polo), najadłam się bigosu. Zadowolona z pełnego brzucha grałam w kierki do 0.30 i wtedy sama zadzwoniłam do dzieci. Okazało się, że mój syn wśród fajerwerków i wrzawy postanowił wręczyć J pierścionek, którego ona oczekiwała na gwiazdkę ale pod choinką nie znalazła. Od niedzieli się zastanawiał jak to zrobić i co powiedzieć. Bardzo unikał określenia „pierścionek zaręczynowy”, bo jak sam przyznał: „ ona będzie oczekiwała ślubu w ciągu roku”. A mój syn na małżeństwo nie jest jeszcze gotowy. Panna natomiast była szczęśliwa w stopniu najwyższym.
   Następnego ranka nie było tego szczęścia widać na obliczu mojego syna. Minorowy nastrój łączył się jednak z pracą, którą stracił, a nie z życiem osobistym. Z półsłówek, które udało mi się z niego wyciągnąć między wigilią, a sylwestrem wnoszę, że nie samo wypowiedzenie go gnębi ale sposób w jaki się z nimi zakład pracy pożegnał, po czterech latach.
   Ja choć martwię się najbliższą przyszłością, bo początek roku nie jest dobrym momentem na szukanie pracy, to w głębi duszy cieszę się, że przestał być „przynieś, wynieś pozamiataj”. W jego dotychczasowym zakładzie pracy jest jeden człowiek, który bardzo synowi imponował, którego K.J podziwiał i szanował. Jest to mężczyzna lekko po 40-stce, pod kierownictwem którego syn pracował przez parę miesięcy, oddelegowany ze stałego miejsca pracy. Jak wynikało z wypowiedzi syna, to „facet wymagający ale konkretny i sprawiedliwy”. Taka opinia w ustach mojego potomka, to naprawdę dowód wielkiego uznania.
   Jeżeli mogę sobie życzyć czegoś na początku tego roku, to właśnie tego- aby mój syn w nowej pracy trafił na takiego kierownika, doceniającego podwładnego, potrafiącego skrytykować, gdy się należy ale i umiejącego pochwalić jeśli się na to zasługuje. Nie uwierzycie pewnie ale przez te parę miesięcy pracy z tym facetem moje „ladaco”przyjeżdżało uśmiechnięte, zadowolone, rzadko kiedy umęczone, a jedynie zmęczone i usatysfakcjonowane z dobrze wykonanej pracy, z udanego dnia. Wtedy był szczęśliwy jak nigdy wcześniej, a ja wnosiłam modły do Najwyższego, żeby mógł pracować z tym mężczyzną już na stałe.
   Kiedy zasiadałam do laptopa by opisać swoje dwa pierwsze dni tego roku, nie miałam zamiaru rozpisywać się na temat zwolnienia z pracy moich dzieci, bo stało się i już się nie zmieni. Trzeba iść naprzód z wiarą w lepsze jutro. Ale jest to właściwe miejsce i czas, by podziękować TEMU nieznanemu przełożonemu , bo to dzięki jego nieugiętej postawie, moja synowa odeszła z pracy z poczuciem krzywdy ale nie upokorzona. To on wbrew woli właścicieli sprawił, że wypłacono jej pieniądze za czas zwolnienia i nie odesłano z dyscyplinarką tylko dlatego, że ktoś inny nie przekazał kadrom, że jest ona na chorobowym. Sposób rozwiązania umowy o pracę, pozbawia ją odprawy ale pozwala zachować godność, że nie była leserką, pracy nie lekceważyła, bo zaraz po zwolnieniu lekarskim stawiła się na stanowisku.

   Dziękuję Panu K, który w życiu kieruje się słowami Kartezjusza :”niebo gwiaździste nade mną, prawo moralne we mnie”. Być porządnym człowiekiem, to sztuka, on opanował ją do perfekcji.