Od dwunastu lat ten sam schemat,
narobienie się przed świętami, nakupowanie, żeby nie zabrakło. A
potem wyjadanie do sylwestra albo i dłużej, bo przecież nikt nie
będzie wyrzucał jedzenia. Na pierwszy rzut idą produkty łatwo
się psujące, potem wg terminu przydatności. Wędliny szybko
zmieniają kolor, robią się oślizgłe. Chociaż jajka w zimie nie
są najsmaczniejsze, to skrawa się, te mało ciekawie wyglądające
wędliny, smaży na skwarki i robi jajecznicę(często je się ją z rozsądku, a nie ze smakiem).
W tym roku powiedziałam:święta,
to tak jak weekend tylko bardzo uroczysty, kupić tyle, żeby na
pewno zjeść. Listę robiłam bardzo skrupulatnie i wydawało mi
się, że nabyłam tylko to, co niezbędne. Żeby uniknąć szybkiego
zepsucia się wędlin, to kupiłam paczkowane, które mogą
poleżeć w chłodziarce. Przewodzić miały mięsa pieczone(co z
tego wyszło, wiecie z wcześniejszych postów). Wigilia
zakończona na jednym daniu. Brak jakiejkolwiek chęci do jedzenia,
sprawiły, że lodówka nadal pełna, a apetyt prawie zerowy.
Dobry jest dzień, kiedy zjem jeden posiłek. Pewnie przyjdzie mi
kupić „Apetizer” dla dorosłych.
Zabawna była historia z bigosem.
Robiłam go tak samo jak we wcześniejszych latach. Po dwóch
dniach syn przychodzi i mówi:” ten bigos jakiś dziwny,
bąbelki się na powierzchni pokazały i mocno kwaśny,chyba się
skisił”. Do tej pory nic takiego mi się nie zdarzyło, więc
mocno się zdziwiłam. Mówiłeś, że lodówka wasza
oblodzenie ma duże, a potrawy nie zachowują świeżości-
odpowiadam. Albo tobie smak się zepsuł. Nakazuję sobie zgrzać
owego bigosu i zjadam z apetytem. Rewolucji żołądkowych nie
miałam, to pewnie dobry, pomyślałam. Spasteryzowałam 3 słoiki,
a resztę powoli jadłam. Po dalszych dwóch dniach syn
przyszedł i poprosił o bigos(swój wyrzucił, w dniu gdy
uznał, że zepsuty). Zjadł, żyje i dziwił się, że sensacji
trawiennych nie miał. . Najprawdopodobniej ta jego część też
była jadalna, tylko on miał smak zepsuty np. od zbyt dużej ilości
wypitych trunków wyskokowych. Sprawdziło się porzekadło „co
nagle, to po diable”. Inne specjały zjadam ale daleko do końca,
choć wpycham w siebie, że faktycznie boczki rosną, a ubrania
pękają w szwach. Najwięcej nakupowałam śledzi i ryby, a
najmniejszą mam na nie ochotę. Z jednej strony nie chciałabym,
żeby produkty się popsuły, z drugiej się cieszę, bo nie muszę
wychodzić z domu, by zrobić zakupy. Zimnica podobno taka, że nie
chce się wyściubiać nosa za próg. Gdybym musiała iść do
sklepu, to na bank wróciłabym z przeziębieniem lub chorymi
oskrzelami, bo chodzę wolno(zmarzłabym) i oddycham ustami( bo nosem
nie umiem), to gardło i od niego reszta układu oddechowego byłaby
załatwiona. Swoją drogą jakiś czas temu zauważyłam dziwną
prawidłowość i nie wiem z czego ona wynika. Gdy lodówka i
portfel pełne, to mnie się jeść nie chce. Jeżeli jednak zdarzy
się tak, że pieniądze wydane przed wpłynięciem na konto
następnej renty, lodówka świeci pustkami albo nie mogę się
doprosić, by mi zrobiono zakupy, to wtedy zżarłabym „konia z
kopytami”.
Idę obejrzeć „1001 noc”, a
później „Wspaniałe stulecie”. Do miłego zobaczenia.
P.S( dopisane dwie godziny później
): drugiego stycznia wzięłam za niedzielę, a dziś zapomniałam,
że święto „Trzech Króli” i seriali nie puszczają. Głowa chyba mi nawala.
Mnie od kilku już lat udaje się prawie nie wyrzucać jedzenia. W tym roku nie wytrzymało tylko kilka śledzi w śmietanie. Wędlin w ogóle na Święta nie kupuję, poza kilkoma gatunkami kiełbas do grzania, które od razu po przyniesieniu do domu zamrażam i kabanosami, które długo są smaczne i się nie psują. Wędliny (zimne mięsa) robię sama i one jednak dużo dłużej niż kupowane zachowują swoją świeżość.
OdpowiedzUsuńJa także nie lubię wyrzucania jedzenia, ale jeszcze bardziej boję się zatruć pokarmowych, więc gdy cokolwiek jest podejrzane, to żadne odcinanie lepiej wyglądających części albo przesmażanie u mnie nie wchodzi w grę.
Myślę,że każdy zatruć się boi.Kiełbasy do grzania też kupiłam ale kabanosów nie mam czym gryźć. Kiedy miałam pełne uzębienie, to kabanosy były moją ulubioną wędliną. Być może ja też z czasem nauczę się lepszego gospodarowania. Pozdrawiam.
UsuńTym razem pamiętałam, że jest święto i po zakupy pojechałam poprzedniego dnia. W domu już prawie nic nie zostało po świątecznych zapasach, mięso nie zjedzone, zamrożone. Warzywa powoli przerabiam, ale one mogą kilka dni poleżeć.
OdpowiedzUsuńOgólnie w tym roku ani wyrzucania nie ma, ani przejedzenia zbyt dużego. :)
pozdrowienia
Witam na moim blogu. Pozazdrościć roztropności.Ja o święcie zapomniałam, przejedzenia nie było, a mimo tego jakoś dziwnie będę wspominała minione Boże Narodzenie. Przesyłając życzenia wszelkiej pomyślności w nowym roku, zapraszam do częstych odwiedzin.
UsuńKiedyś miałem podobna historię z kompotem. Zapomniało się o suszonych śliwkach, więc wyjąłem ze spiżarki kompocik (moja specjalność) Ktoś tam stwierdził, że kompot chyba dziwnie smakuje, że pewnie wieczko było niedomknięte, ale po kwadransie wszyscy jakoś tak dziwnie weseli byli. Okazało się, że ten kompocik to była taka słaba naleweczka (mam też mocniejsze). W rezultacie, w wigilię cała rodzina się spiła...
OdpowiedzUsuńWidocznie kompocik miał odpowiednią fermentację i przez długie stanie nabrał właściwej mocy. Lepiej uczcić wigilię lekkim rauszem niż smutkiem.
UsuńNadmiar jedzenia rozdaję Dzieciom lub zamrażam.
OdpowiedzUsuńAle nie szaleję, wolę zrobić mało, ale różnorodnie.
Moje dzieci wolą same sobie robić zakupy, więc nie cieszyłyby się z mojej szczodrości. Zdążyłam się zorientować, poznając Twoje kulinarne posty. Pozdrawiam, dziękując za odwiedziny i komentarz.
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawy wpis. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńWitam na blogu. Bardzo mnie cieszy fakt, że starsze teksty znajdują swoich czytelników. Pozdrawiam serdecznie dziękując za komentarz i zapraszam częściej.
OdpowiedzUsuń