Wczoraj pojechałam do banku.Tak mi się chciało "jak psu orać", no ale rachunki nie mogły dłużej czekać, a przez internet nie chcę robić opłat. Ponieważ się bardzo źle czułam, to zabrałam syna ze sobą, pierwszy raz od wielu lat. Śnieg, ślisko, dziwna słabość w nogach, którymi ledwo powłóczyłam, to były powody takiego postępowania. Asekuracja na wypadek upadku była mi potrzebna, a tylko mój syn wie jak mnie podnosić z ziemi, kiedy ja nie mogę mu pomóc rękoma. W poprzednich miesiącach łączyłam wizytę w banku z dużymi zakupami, tak żeby taksówka się "opłacała". Tym razem jednak po zrobieniu opłat, wróciłam bezpośrednio do domu, zjadłam obiad i leżałam aż do 10-tej rano dnia dzisiejszego. Co prawda nie mam w tej chwili szczególnie dobrego nastroju i głowa mnie boli, ale po obejrzeniu "Wspaniałego stulecia", zajrzę na "Azalię 2010"- poczytam jej "Zawirowania myślowe", które z pewnością poprawią mi humor. W ten sposób doczekam do wieczornych seriali, a po nich przywitam się z Morfeuszem.
Tak jak z "tą szklanką do połowy pełną,a do połowy pustą" jest z moim zdrowiem. Trochę dobrze, trochę źle. Nie będę się więc nadwyrężać. Do usłyszenia.
Znaczy co? Obraziłaś się? No kogo?
OdpowiedzUsuńNie bardzo rozumiem skąd wniosek, że się obraziłam.A ponieważ nie jestem, to i osoby takiej nie ma. Pozdrawiam.
UsuńDla odmiany wolę zdecydowanie załatwiać rachunki przez net niż w banku. Nie ma kolejek i czasami niemiłych pań przy okienkach...
OdpowiedzUsuńW chwili obecnej z powodu nieumiejętności poruszania się na wózku poza domem, też opłaty robię nie w banku. Od wielu lat mam jednego doradcę w banku, z którym wszystko załatwiam, więc nieuprzejmość pracownika banku mnie nie dotyczy.
Usuń