Jestem nadmierną optymistką albo
bezgranicznie głupią kobietą. Przez cały listopad dziewczynie
mojego syna(na starym blogu nazywaną panną J, a od zeszłorocznej
wigilii córką) tłumaczyłam w smsach jak moim zdaniem powinniśmy rozplanować
przedświąteczne porządki i zakupy, żeby nie było tak jak co
roku, wszystko na ostatnią chwilę. Synowi, to samo przekazałam
ustnie i zgodził się na mój plan. Nawet zaczął go
realizować, myjąc 19 grudnia okna. Tyle tylko, że przez następne
3 dni nie zrobił w moim domu nic. Rozumiem, że czasami człowiek
może się źle czuć, zabalować lub wystąpią inne okoliczności
uniemożliwiające działanie zgodne z planem. Jeżeli coś takiego
następuje, to w pierwszym dniu powrotu do normalności, zabieram się
do pracy wcześnie i ze zdwojoną siłą, żeby zaległości
nadrobić. Liczyłam, że w naszym przypadku, tym dniem będzie środa.
Wstałam około 8, zmierzyłam
sobie ciśnienie, a ponieważ było dobre, walnęłam kawę na rozpęd
i zabrałam się do sprzątania łazienki. Syn wkroczył do
mieszkania około godziny 12.00 z takimi słowami na ustach: „daj
swoją listę, bo jedziemy na zakupy”. Po 3 godzinach sprzątania
pot mi spływał po twarzy i innych częściach ciała strugami, a ja
nie byłam w ugodowym nastroju. A gdzie” przepraszam mamo, że
nawaliłem w poprzednich dniach” albo jakiekolwiek inne słowa,
które uspokoiłyby mnie, że pomimo poślizgu zdążymy ze
wszystkim? Już w niedzielę zdałam sobie sprawę, że czego nie
zrobię sama, to może nie być zrobione. Ponieważ oprócz
dostarczonych już upominków miałam jeszcze jeden dla
znajomych mieszkających za parkiem, wiedziałam że będę musiała
wziąć taksówkę, by go Im wręczyć, bo choć mieszkamy od
siebie o przysłowiowy „rzut beretem”, to na piechotę dla mnie
za daleko, a K.J(tak będę określała na blogu syna) prędzej
wyrzuci prezent do kosza i powie, że przekazał niż to faktycznie
zrobi. Przymus poruszania się taksówką sprawił, że
zakupy postanowiłam zrobić osobiście w czwartek, by mieć pewność,
że są. Dlatego na słowa syna, ujęłam się dumą i
odpowiedziałam ”dawałam sobie radę przed twoim urodzeniem, dam i
teraz. Sama jak widzisz sprzątam, sama zrobię zakupy”. Wyszedł
trzaskając drzwiami. Nie wiem po kim on ma ten dziadowski nawyk,
klamka u drzwi wejściowych już ledwo się trzyma. Jeszcze jedno czy
dwa walnięcia i odpadnie, a ja zostanę zatrzaśnięta w chałupie.
Po godzinnym odpoczynku, żeby
rozprostować nogi, zabrałam się za sprzątanie kuchni. Około
godziny 20.00, gdy już kończyłam, ponownie zobaczyłam swoją
latorośl. Zajrzał do kuchni i zapytał: ”bigosu nie ma, a myślałem,
że sobie podjem.” Wybuchający granat mniej by mnie rozerwał niż
złość jaka się we mnie zebrała na te słowa. Odpowiedziałam, że
raczej nie zjadłby niczego, co byłoby gotowane w brudnej kuchni,
więc chyba naturalnym jest, że najpierw musiałam ją wymyć .
Wyjątkowo potulnym głosem odparł: „rozumiem, a u mnie ani
posprzątane ani zakupy nie zrobione, bo jak ty dla siebie nie
chciałaś, to nam się nie chciało jechać”. Adrenalina podniosła
mi się do granic wytrzymałości ale zacisnęłam zęby i
powiedziałam tylko „kolacja jutro o 20.00”. „To mamy przyjść”
zapytał. A czy jest jakiś powód, dla którego miałoby
być inaczej odparłam. „Myślałem, że się gniewasz”. To o co
mam pretensję to jedno, a to że nie chcę samotnej wigilii, to
drugie skwitowałam. Dodałam także, że gdyby po psy przyszedł
następnego dnia, a ja byłabym na zakupach, to niech powiesi
firankę, którą zostawię przygotowaną na stole. Powiedział
„dobrze” i wyszedł.
O godzinie 22.00 zabrałam się za
gotowanie bigosu. Nie wiem czy to ze zmęczenia, czy w tym dniu”
nie płacili mi za myślenie” ale zamiast wyjąć z lodówki
tylko mięsa do bigosu, ja wytargałam całość, również to
do pieczenia. Z pieczeniem jest taka trudność, że ja nie używam
piekarnika(mam taką fobię), więc dużo wcześniej ustaliłam z
synem, że upieczemy mięso wtedy, gdy on będzie sprzątał, by móc
jednocześnie doglądać mięsiw. Ponieważ nie sprzątał, a ja
we wtorek nie powiedziałam" weź mięso do siebie i
upiecz", to oprócz bigosu musiałam zrobić również
pieczyste. Moją kuchnię trudno właściwie tak nazywać, bo jest to
wnęka metr na metr bez drzwi. Nie mogę na blatach zostawiać
jedzenia, bo moja suczka Masza, bardzo chętnie konsumuje wszystko,
co jest w jej zasięgu. Dlatego do godziny 3 nad ranem nie
wychodziłam odpocząć. Gdy kapusta była połączona z mięsem, w
garnku piekł się schab, a w innym szynka, mogłam pójść
rozprostować nogi. I to był mój błąd, obudził mnie zapach
spalenizny. Schab oskrobałam z największego „węgla” i
schowałam do szafki, a szynkę zostawiłam w garnku, mając
świadomość, że „święty Boże nie pomoże” ani mięsu ani
garnkom.
W dzień wigilii wstałam około 8
i choć miałam „piach” pod powiekami, to po codziennym rytuale:
ciśnienie, kawa...rozpęd, udałam się na zakupy. Na szczęście
trafiłam na przesympatycznego kierowcę, który najpierw
podwiózł mnie pod „Biedronkę”.Ponieważ nie kupiłam w
niej mielonego na pieczeń rzymską, którą obiecałam
„synowej”, to zadzwoniłam do syna żeby jeżeli tę potrawę
chcą mieć, kupili mięso oraz napoje (także alkoholowe). Z wielkim
zdziwieniem usłyszałam pretensje syna, że był po psy, a dom
zastał zamknięty i mogłam chociaż napisać smsa, że wychodzę.
Miał szczęście, że nie chciałam słać wiązanki przy kierowcy,
bo w przeciwnym razie usłyszałby, że po pierwsze dzień wcześniej
uprzedzałam o zakupach, po drugie myślący człowiek nosi klucze od
domu przy sobie, po trzecie wielokrotnie się zdarzało, że sms-ów
nie odczytywał na czas. Porządnie podminowana moim zdaniem
niesłusznymi pretensjami, podjechałam do sklepu gospodarstwa
domowego. W związku ze spaleniem mięsa, obawiałam się, że
garnków nie doszoruję. Brak mięsa mogłam znieść, bo jak
to powiadają „obędzie się cygańskie wesele bez marcepana” ale
bez garnków nie, tym bardziej, że część z posiadanych
przeze mnie, syn wypożyczył „na wieczne nieoddanie”. Z okazji
świąt postanowiłam zaszaleć i kupiłam 4 garnki ze stali
nierdzewnej(bardzo spodobały się mojemu synowi gdy już je
zobaczył), 2 garnki emaliowane i jedną patelnię. Wraz z zakupami z
„Biedronki” miałam 6 sporych reklamówek i zastanawiałam
się jak wniosę je po 10 schodach do windy. Na pomoc młodych nie
miałam co liczyć, bo gdy do nich dzwoniłam, to się dowiedziałam,
że są na zakupach i po psy przyjdzie dopiero gdy je zakończą.
Ja
tymczasem podjechałam pod dom znajomych i przekazałam gwiazdkowy
upominek.. Byli zaskoczeni, a ja zadowolona, że
mogłam w tym szczególnym dniu, wywołać uśmiech na czyjejś
twarzy. Z taksówki zadzwoniłam do sąsiadki mieszkającej
nade mną, prosząc żeby jej syn(mój ulubieniec) pomógł
mi z zakupami, gdy będę pod domem. Wielkość człowieka mierzy się
wielkością jego dobroci. W głosie sąsiadki wyczułam nutę
niezadowolenia, bo właśnie Paweł szykował się do wyjścia ale
oczywiście mnie nie zawiedli. Młody człowiek wniósł mi
toboły pod same drzwi, a ja je złożyłam w przedpokoju, bo dalej
nie byłam w stanie z powodu bólu nóg i zmęczenia.
Mój syn zjawił się jakąś
godzinę później, postawił torby z napojami na środku
kuchni(bo tak trudno było je wyjąć z reklamówek i umieścić
alkohol w lodówce, a napoje na blacie obok czajnika) i poszedł
z psami. Gdy wrócił, to jego jedyną reakcją na siaty, było
stwierdzenie”ale zakupy zrobiłaś”. Nie zajrzał do toreb, nie
przeniósł ich do kuchni. Muszę mu oddać sprawiedliwość,
że zapytał czy ma przyjść wcześniej żeby mi pomóc, a ja
odmówiłam sadząc, że w ciągu tych kilku godzin które
zostały do 20, dam radę z potrawami, przygotowaniem stołu,
ubraniem choinki i zamienieniem domowej podomki na stosowny do chwili
strój. Był czwartek około godziny 15.00.
Na tegorocznej wigilii była mniej elegancka niż na tym zdjęciu. żałuję, że nie umiem go powiększyć, bo wtedy przekonalibyście się, że "te oczy nie mogą kłamać".
Choć historie z K. za każdym razem wyprowadzają mnie z równowagi, bo nie ogarniam Waszych relacji, to z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy!!
OdpowiedzUsuńChociaż, jak tak się głębiej zastanowić to widać wyraźnie jak charakterami jesteście do siebie podobni. Gdyby za upór płacili bylibyście najbogatszym teamem w Polsce ;-)))
Witaj Zante! to zdanie o podobieństwie charakterów mnie zaskoczyło. Moja synowa wypowiedziała się podobnie w pierwszy dzień świąt, a ja stwierdziłam, że się myli. Ja uważam, że gdybyśmy mieli podobne charaktery, to nie reagowałabym w sposób tak emocjonalny na jego wyczyny, tylko uznała to za "oczywistą oczywistość", bo podobni tak samo myślą i tak samo się zachowują. Co do uporu, to się zgadzam, że każde chce przeforsować swoje. Bogactwo nam raczej nie grozi ale potraktuję Twoje słowa jako życzenia noworoczne. Żebyś na ciąg dalszy nie czekała długo, to za chwilę opublikuję część 3, na szczęście ostatnią. W Sylwestra zatańcz za mnie choć jeden maleńki kawałek, wtedy będę miała wrażenie, że też jestem na zabawie. Nieważne czy to będzie zabawa w lokalu czy domówka. Buziaki dla całej Twojej ferajny.
UsuńMyślę, że dlatego właśnie reagujesz tak emocjonalnie na postępowanie K., że są to cechy, które u Niego się ujawniają, a których u siebie nie lubisz. Każdy ma jasną i ciemną stronę i widząc w swoim dziecku tę, którą uważasz (może podświadomie) za ciemną, wściekasz się tym bardziej. Znasz mechanizmy, które K. kierują.
UsuńAle oczywiście mogę się mylić.
P.S. Tańców nie będzie, bo zostajemy w domu, we dwójkę i raczej tańczyć nie będziemy;-))))
Kochana
OdpowiedzUsuńNie rozumiem zachowania syna?
Nie znam go jeszcze zbyt dobrze, poprzez bloga.
Nie lepiej zaprosić na Wigilię miłego sąsiada?
Zbyt wiele obowiązków bierzesz na swoje barki i schorowane ciało!
Nie musi być pieczystego, czy bigosu.
Zrób małe ilości potraw, aby się nie przemęczać.
Święta, to czas radości, a nie smutku, bólu, zmęczenia!
Pozdrawiam i przytulam mocno:)
Moje relacje z synem są trudne, a zupełnie nie do pojęcia dla tych, którzy mają dobry kontakt z własnymi dziećmi. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń