Nastał ten dzień kiedy wielu z nas
wypowiada utartą formułkę „Święta, święta i po” i z
ociąganiem wraca do codziennych obowiązków. Niektórzy
myślą już o zbliżającym się sylwestrze. Panie, które
jeszcze nie mają kreacji na tę jedyną w roku noc, biegają po
sklepach lub buszują w internecie, szukając czegoś
niepowtarzalnego, w czym wyglądać będą bosko. Mężczyźni mają
lepiej, bo rzadko który nabywa na tę okazję nowy garnitur.
Najczęściej ograniczają się do nowej koszuli, która będzie
współgrała z krawatem otrzymanym na gwiazdkę. Wyjściowe
buty wyglansują godzinę przed wyjściem, nie robią bowiem tego
błędu co kobiety, że ubierają całkiem nowe buty, które
obetrą nogi do krwi, narobią pęcherzy.
Ja przez trzy tygodnie grudnia
szykowałam prezenty dla ludzi obcych(w znaczeniu: nie rodziny)
którzy w ciągu tego roku okazali mi zrozumienie, pomoc,
obdarzyli uśmiechem i dobrym słowem. To był główny powód,
dla którego nie było notek na blogu.
Chciałam je opakować w okrągłe
pudełka, „imitujące” postać Mikołaja. W tym celu zakupiłam
dzięki synowej 20 arkuszy czerwonego brystolu. Ona od siebie
dorzuciła 6 krążków ozdobnej wstążki w kilku kolorach
i bibułkę niekarbowaną. W moim planie była luka, która się
ujawniła w momencie przystąpienia do wykonywania opakowań. Nie
zadbałam o wystarczająco mocny i w odpowiedniej ilości klej i
zszywki. W efekcie tego niedopatrzenia, posiadane w domu zszywki się
gięły, a nie spinały, klej nie trzymał wystarczająco trwale.
Noc
z 19 na 20 grudnia poświęciłam na zrobienie „brzuchów”
5 Mikołajów. Wtedy złapałam się na tym, że nie bardzo
wiem jak wieczko ma zamykać dolną część pudełka, a jednocześnie
przypominać głowę w czapce. Bardzo liczyłam na inwencję twórczą
syna, który uzdolniony manualnie, a jednocześnie umiejący
dostrzec niedoskonałości mojego pomysłu, podpowie rozwiązanie.
Niestety syn przyszedł w stanie dziwnym, nie wiedziałam czy
skacowany, czy nietrzeźwy. Zirytowałam się okrutnie, bo to
oznaczało, że nie tylko rady nie dostanę ale co było ważniejsze,
nie będzie sprzątania, a moje świąteczne porządki ograniczą się
do umytych w sobotę okien. Kiedy on po powrocie ze spaceru z psami,
poszedł do siebie, ja ze złości i bezsilności wyrzuciłam efekt
całonocnej pracy do śmieci. W tym momencie byłam nie tylko bliska
rezygnacji z własnoręcznie wykonanych opakowań ale i z dania
przygotowanych już prezentów. Przemawiały za tym nie tylko
nieudane „Mikołaje” ale także zbyt słabo wykrochmalone
aniołki, gwiazdki i dzwonki.
W chwili samokrytycyzmu doszłam do wniosku, że „nie warta skórka za wyprawkę”, bo za pieniądze wydane na nici, kartony i wstążki, mogłam kupić drobne upominki. Tyle tylko, że nie byłoby w nich tego emocjonalnego „ładunku”, który jest gdy robi się coś dla kogoś własnoręcznie. A mnie chodziło właśnie o ten osobisty element. Ponieważ była niedziela, to mój syn stwierdził, że nigdzie mi nie kupi ani odpowiednio mocnego kleju ani lakieru do włosów, którego chciałam użyć do dodatkowego usztywnienia robótek.
W chwili samokrytycyzmu doszłam do wniosku, że „nie warta skórka za wyprawkę”, bo za pieniądze wydane na nici, kartony i wstążki, mogłam kupić drobne upominki. Tyle tylko, że nie byłoby w nich tego emocjonalnego „ładunku”, który jest gdy robi się coś dla kogoś własnoręcznie. A mnie chodziło właśnie o ten osobisty element. Ponieważ była niedziela, to mój syn stwierdził, że nigdzie mi nie kupi ani odpowiednio mocnego kleju ani lakieru do włosów, którego chciałam użyć do dodatkowego usztywnienia robótek.
Resztę dnia poświęciłam na wycinanie zwykłych
prostopadłościanów, które miały posłużyć jako
pudełka na moje prezenty. Na ten pomysł „wpadłam", gdy
rozpakowywałam bombki kupione kilka dni wcześniej w „Rossmanie”,
które w takich opakowaniach były, tyle tylko że nie
kartonowych.
Następnego dnia syn, gdy zobaczył
efekt mojej kolejnej nieprzespanej nocy, stwierdził: „co to za
gówno zrobiłaś ? To nie wytrzyma wysyłki." Nie miałam
siły tłumaczyć, że opakowane tak prezenty będę wręczała
osobiście, a nie za pośrednictwem kuriera czy poczty. Jego
zachowanie odebrało mi jednak znaczną część satysfakcji, że
znalazłam rozwiązanie, dalekie co prawda od pierwotnego planu ale
zwalniające mnie od szukania gotowych torebek z okazjonalnymi
nadrukami. Swoją drogą w tym roku miałam pecha, bo w sklepach, w
których robiłam zakupy nie było ani reklamówek z
podobizną Mikołaja, ani papierowych torebek. Ozdobne torebki
kupiłam w ilości 4 ostatnich dopiero w gospodarstwie domowym w
dzień wigilii(nadruki nie nawiązywały do świąt).
Przygotowane dla znajomych
podarunki przekazałam na ostatnią chwilę we wtorkowy wieczór.
Ich zdziwienie, uśmiechy i rozmowa z jedna z obdarowanych były
najlepszą nagrodą za cały trud. Pozwolę sobie przytoczyć tę
wymianę zdań między mną, a młodą kobietą, bo wzruszyłam się
bardzo:
- To dla mnie? Pani sama , to zrobiła?
- Tak
- Ja zawsze podziwiałam ludzi, którzy umieją wydziergać takie rzeczy. Długo pani, je robiła?
- Gdy się komuś daje coś z serca, to ilość godzin się nie liczy.
- Pudełko też?
- Kiwnęłam głową.
- A mogę otworzyć i zobaczyć?(uśmiechnęłam się).
- To prezent dla pani. (Kobieta wyciągnęła rękę, by rozwiązać wstążkę).
- Nie, pokażę najpierw mężowi i dziecku.(rozbawiło mnie to).
Dla takiego momentu warto było ślęczeć z szydełkiem w dłoni i zdobywać odciski od nożyczek przy wycinaniu i gięciu w odpowiednich miejscach brystolu. Ani wydziergane rzeczy ani ich opakowanie, nie były doskonałe. Mam tego świadomość. Ponieważ jak już wspomniałam przybyłam do tych ludzi w ostatniej chwili, gdy już szykowali się do wyjścia i myślami byli w swoich własnych domach, to pożegnałam się choć zaproponowano mi herbatę, kiedy okazało się, że zamówiona przeze mnie taksówka będzie za 30 minut. Wyszłam w mrok i walcząc z silnym wiatrem szłam w kierunku miejsca, gdzie miano podjechać. Na moje szczęście przemiłe dyspozytorki z mojej ulubionej korporacji, podesłały mi samochód po 10 minutach, więc nie zdążyłam nawet zmarznąć. Co prawda ja przegapiłam moment wjazdu taksówki i ona czekała na mnie w innym miejscu niż stałam, ale na szczęście zachowałam na tyle przytomność umysłu, by z pomocą dyspozytorki doszło do spotkania mojego i taksówkarza. Okazał się nim młody człowiek(w wieku mojego syna, a może nawet młodszy), który zapytany czy zechce na mnie poczekać w następnym miejscu, do którego planowałam się udać czyli przy poczcie, odparł że nie, co trochę mnie zmartwiło. Zrozumiałam jego odmowę, gdy już siedząc w taksówce zobaczyłam na ekranie czegoś co przypominało tablet, trzy nowe zlecenia. Nie wiem, co wpłynęło na zmianę zdania przez kierowcę, ale gdy podwiózł mnie pod budynek i pomógł mi wysiąść, powiedział:”proszę się nie spieszyć, ja tu będę czekał.”
Wysłałam priorytetem karty z życzeniami dla przyjaciół spoza Warszawy(późno ale może choć część doszła przed świętami) i wróciłam do samochodu. „To gdzie teraz”? . Pod Megasam odparłam. ,,Pani mówi, gdzie ten sklep". Podjechał tak, żebym miała jak najbliżej wejście. Obawiałam się nawet, że złamał jakiś przepis i może mieć problemy z policją. Powiedział, że mam się tym nie martwić. Kiedy wyszłam z zakupami ze sklepu, ledwo powłóczyłam nogami, a on to wyczuł, bo wjechał na chodnik i zatrzymał się tuż przede mną, chcąc mi zaoszczędzić pokonania nawet tych kilku metrów. Niewiele brakowało, żebym się rozpłakała. Byłam bardzo, bardzo zmęczona ale i szczęśliwa, że trafiam na obcych, dobrych ludzi. Resztę przedświątecznego wtorkowego wieczoru leżałam. Co prawda nie spałam 3 noc z rzędu i nie bardzo wiedziałam czy z bólu nóg czy z radości, że wykonałam plan ale wierzyłam, że środa będzie pomyślna.
- To dla mnie? Pani sama , to zrobiła?
- Tak
- Ja zawsze podziwiałam ludzi, którzy umieją wydziergać takie rzeczy. Długo pani, je robiła?
- Gdy się komuś daje coś z serca, to ilość godzin się nie liczy.
- Pudełko też?
- Kiwnęłam głową.
- A mogę otworzyć i zobaczyć?(uśmiechnęłam się).
- To prezent dla pani. (Kobieta wyciągnęła rękę, by rozwiązać wstążkę).
- Nie, pokażę najpierw mężowi i dziecku.(rozbawiło mnie to).
Dla takiego momentu warto było ślęczeć z szydełkiem w dłoni i zdobywać odciski od nożyczek przy wycinaniu i gięciu w odpowiednich miejscach brystolu. Ani wydziergane rzeczy ani ich opakowanie, nie były doskonałe. Mam tego świadomość. Ponieważ jak już wspomniałam przybyłam do tych ludzi w ostatniej chwili, gdy już szykowali się do wyjścia i myślami byli w swoich własnych domach, to pożegnałam się choć zaproponowano mi herbatę, kiedy okazało się, że zamówiona przeze mnie taksówka będzie za 30 minut. Wyszłam w mrok i walcząc z silnym wiatrem szłam w kierunku miejsca, gdzie miano podjechać. Na moje szczęście przemiłe dyspozytorki z mojej ulubionej korporacji, podesłały mi samochód po 10 minutach, więc nie zdążyłam nawet zmarznąć. Co prawda ja przegapiłam moment wjazdu taksówki i ona czekała na mnie w innym miejscu niż stałam, ale na szczęście zachowałam na tyle przytomność umysłu, by z pomocą dyspozytorki doszło do spotkania mojego i taksówkarza. Okazał się nim młody człowiek(w wieku mojego syna, a może nawet młodszy), który zapytany czy zechce na mnie poczekać w następnym miejscu, do którego planowałam się udać czyli przy poczcie, odparł że nie, co trochę mnie zmartwiło. Zrozumiałam jego odmowę, gdy już siedząc w taksówce zobaczyłam na ekranie czegoś co przypominało tablet, trzy nowe zlecenia. Nie wiem, co wpłynęło na zmianę zdania przez kierowcę, ale gdy podwiózł mnie pod budynek i pomógł mi wysiąść, powiedział:”proszę się nie spieszyć, ja tu będę czekał.”
Wysłałam priorytetem karty z życzeniami dla przyjaciół spoza Warszawy(późno ale może choć część doszła przed świętami) i wróciłam do samochodu. „To gdzie teraz”? . Pod Megasam odparłam. ,,Pani mówi, gdzie ten sklep". Podjechał tak, żebym miała jak najbliżej wejście. Obawiałam się nawet, że złamał jakiś przepis i może mieć problemy z policją. Powiedział, że mam się tym nie martwić. Kiedy wyszłam z zakupami ze sklepu, ledwo powłóczyłam nogami, a on to wyczuł, bo wjechał na chodnik i zatrzymał się tuż przede mną, chcąc mi zaoszczędzić pokonania nawet tych kilku metrów. Niewiele brakowało, żebym się rozpłakała. Byłam bardzo, bardzo zmęczona ale i szczęśliwa, że trafiam na obcych, dobrych ludzi. Resztę przedświątecznego wtorkowego wieczoru leżałam. Co prawda nie spałam 3 noc z rzędu i nie bardzo wiedziałam czy z bólu nóg czy z radości, że wykonałam plan ale wierzyłam, że środa będzie pomyślna.
Z niecierpliwością czekam na kolejne części świątecznych opowieści!!
OdpowiedzUsuńNo nie wiem Zante, czy powinnam przyzwoitym ludziom psuć nastrój przed sylwestrem. Coś z tym moim blogowym zegarem jest nie tak. Zarówno czas wstawienia notek jak i komentarzy, nie zgadza się z tym rzeczywistym, a nie mam pojęcia jak to zmienić. Podobnie z "wytłuszczaniem" fragmentów tekstu. Pisząc nowego posta, pogrubiam czcionkę, a na bloga wchodzi tekst ciurkiem pisany. Dzięki, że zechciałaś przeczytać część pierwszą.
UsuńUstawianie czasu:
OdpowiedzUsuń- na tej stronie swojego bloga (po zalogowaniu się) wybierz na górze, po prawej "projekt"
- na wyświetlonym ekranie, po lewej stronie, na samym dole, wybierz "ustawienia"
- rozwinie się lista i z niej wybierz "język i formatowanie"
- na środku otworzy się stronka. Na niej duże słowo FORMATOWANIE, a pod nim "strefa czasowa"
- kliknij i wybierz WARSZAWA.
I gotowe ;-)))
Ojej! Zapomniałam dodać, że jak już ustawisz strefę czasową to koniecznie na tej samej stronie, w prawym górnym rogu kliknij "zapisz ustawienia". Dopiero wówczas będzie gotowe
UsuńDlaczego pogrubianie nie wychodzi, niestety nie mam pojęcia.
OdpowiedzUsuńOraz konieczne napisz następne części o świętach!
OdpowiedzUsuńKochana
OdpowiedzUsuńLudzie z pasją są doceniani.
A prezenty własnoręcznie wykonane są bezcenne!:)
Sama rozdaję swoje wypieki, przetwory, bo lubię innym sprawiać przyjemność lub okazywać wdzięczność:)
Większą radością jest dawanie, niż branie!
Buziaczki:)
Zgadzam się z Tobą w całej rozciągłości, lepiej jest dawać niż brać. Nie wszyscy jednak doceniają pasję i własnoręcznie wykonane upominki. Są tacy, którzy uznają tylko rzeczy kupione i to za niemałe pieniądze. Uściski.
OdpowiedzUsuń