czwartek, 31 grudnia 2015

TRYPTYK POŚWIĄTECZNY cz.3

 Popołudnie do godziny 16.30 spędziłam w kuchni: obrałam ziemniaki, wyjęłam rybę do rozmrożenia przed smażeniem, ugotowałam pierogi, które wedle wcześniejszych ustaleń miały być odgrzane w mikrofali przed podaniem na stół. Sporym problemem okazał się wielki gar bigosu, który zajmował dwa średnie palniki i ograniczał tym samym pole manewru. We wcześniejszych latach, gdy syn przychodził niby mi sprzątać, a w większości czasu było to narzekanie jak się narobił u siebie, to dopilnowywałam żeby przeniósł garnek na biurko do małego pokoju i kolację można było szykować na 4 palnikach. Tym razem popróbował bigosu ale go nie wyniósł. Ja od jakiegoś czasu mam drętwiejącą lewą rękę, więc stojąc w kuchni trzymam się mebli prawą. Nadgarstki obu dłoni mam tak słabe, że z wielkim trudem podnoszę pusty talerz czy kubek. Przed godziną 17.00 udałam się do sąsiadki(tej od Pawła), by złożyć życzenia zanim wyruszą do seniorki rodu na wigilijną wieczerzę. Wróciłam od nich w wyśmienitym nastroju, bo w prezencie otrzymałam figurę „Świętej Rodziny”, „kominek” czyli domek ze świeczką w środku i kwiat doniczkowy, którego nazwy nie znam. Taki kwiat dostałam od nich już wcześniej w maju na imieniny ale zwiądł, nad czym  ubolewałam, bo bardzo mi się podobał, gdy oglądałam go u nich na ścianie.
   Po wejściu do domu przełożyłam bigos w pojemniki po kapuście i zamierzałam zabrać się do umycia garnków, które "odmakały" po nieszczęsnym schabie i pierogach. Okazało się, że nie mogę ruszyć nogami. Nie byłam w stanie ani ich podnieść by zrobić krok ani nawet przesunąć ruchem ślizgowym(podobna niemoc dopadła mnie wczoraj, gdy tylko się obudziłam). Leżałam cały dzień, dlatego dwie części tryptyku opublikuję jednego dnia. Nie umiem powiedzieć ile czasu zajęło mi pokonanie 2-3 metrów z kuchni do kanapy w pokoju. Chwyciłam za telefon i poprosiłam syna, żeby jednak ruszył z odsieczą, bo ja nie jestem w stanie nic już zrobić, chyba że nauczę się w ekspresowym tempie latać. Domyślam się co sądzą o mnie czytający te słowa: baba sama nie wie czego chce. Kiedy syn przychodzi po listę zakupów ona mu odmawia, gdy pyta czy ma przyjść pomóc spotyka go to samo. I pewnie macie rację, ja jednak odbieram to trochę inaczej. Wielokrotnie zdarzało się, że zawierzałam synowi, gdy mówił, że zrobią zakupy w weekend, a potem siedziałam z pustą lodówką, bo albo ona była chora, a on bez niej nie chciał iść albo jego bolały zęby, głowa lub dusiła astma, a ona nie powiedziała: ”to ja pójdę sama, bo obiecaliśmy mamie”. To nauczyło mnie, że jak robię  zakupy, to kupuję od razu na dłuższy czas, a szczególnie dotyczy to pieczywa, które chowam w zamrażalniku(wczoraj prosiłam go o chleb i zapomniał go kupić, kazałam wyjąć rezerwę). Kiedy zapytał czy ma wcześniej przyjść, to odmówiłam bo wiedział, że są rzeczy, które od lat robi on jak np. ubieranie choinki. Ja choć raz nie chciałabym się dopraszać.Choć raz chciałabym żeby  stwierdził:" przyjdziemy wcześniej, by ci pomóc w tym z czym nie zdążysz". Może oczekuję niemożliwego.
   Syn wpadł do domu punkt 20.00, bo bił zegar na kościele. Wszedł do kuchni i zaczął się festiwal.” K... zlew zatkany, bo się żarcie wrzuca”(nigdy tego nie robię) krzyknął. Podniosłam się z kanapy i szurając nogami ze łzami w oczach kierowałam się do kuchni. Stanęłam w przedpokoju w chwili, gdy mój syn zamiast rozpiąć rękaw koszuli, szarpnął nim rozdzierając aż po pachę. Udrożnił odpływ, a ponieważ ja nie zareagowałam podniesionym głosem na jego wyczyny, to zaczął szukać nowego powodu do sprzeczki. Najwyraźniej był w bojowym nastroju i chciał dać upust swojej frustracji. W tym momencie żałowałam, że prosiłam o pomoc, zamiast tego mogłam odwołać wspólną kolację i wieczór spędzić samotnie ale w spokoju. Wziął do ręki tackę z filetem pstrąga i nawijał:”coś ty za gówno(w oryginale było bardziej niecenzuralne słowo) kupiła, pewnie ościste, w jakimś mule i z łuskami”. Skórę ten filet miał ale nie widziałam łusek, ości były ale tak drobne, że w gardle by nie stanęły. W ciemnym foliowym opakowaniu jest inna ryba, tylko nie wiem jak jej dużo - odkrzyknęłam. „Jeden filet” usłyszałam w odpowiedzi. Jak mu pstrąg nie pasował, to mógł usmażyć dorsza. Było go mało ale na trzy osoby żeby spróbować wystarczyłoby. Kiedy "nie nadziałam się na haczyk" i ryba nie wywołała awantury, to otworzył lodówkę i pyta: 
-a surówka do tej ryby jaka? 
 - Jak to surówka.(pomyślałam zdziwiona). W Wigilię ludzie do ryby i ziemniaków biorą kapustę z grochem ale ponieważ my nie lubimy, to zawsze jedliśmy kapustę bigosową"oczyszczoną" z kawałków mięsa. Poza tym jak chciał surówki, to mógł wcześniej zadzwonić i zapytać albo przynieść ze sobą taką jaką lubią, a nie teraz się czepiać "jak pijany płotu".
- No ja wiem, że ty same ziemniaki potrafisz wpierdalać ale my do ryby i ziemniaków surówkę jemy. Paprykę masz ale to chili, a nie konserwowa(moja wina, biorąc ją w sklepie z półki nie sprawdziłam, pomyłkę dostrzegłam dopiero w domu). Masz jeszcze pieczarki marynowane, a innych grzybków nie. Kiszonej kapusty nie odłożyłaś zanim zrobiłaś bigos?
- Grzybków nie było, kapusty nie zostawiłam(jak w poprzednich latach zostawiałam, to leżała w lodówce tak długo, aż wyschła i sczerniała).
    Miałam dość. Powiedziałam żeby wziął psy i z nimi wyszedł. On mi na to, że zabierze je gdy pójdzie po J, a ona dzwoniła,że będzie gotowa za 5 minut. W czasie gdy go nie było nakryłam stół obrusem wyjęłam sianko i opłatek w nadziei, że gdy synowa przyjdzie, to pomoże mu w pracy, dokończy nakrywanie stołu, może ubierze choinkę(ja nigdy nie stroiłam choinki, bo wcześniejsze wyższe przewracałam, tłukąc ozdoby, a poza tym nie umiem ładnie rozmieszczać światełek). Gdy weszli,  pierwsze co rzuciło mi się w oczy, to zmiana koloru włosów z głębokiej czerni na lisi, pomarańczowy czy coś podobnego. Nie powiedziałam, że ładnie wygląda, bo przypomniało mi się jak w listopadzie w „Rossmannie” kupiłam farbę dla siebie i smsem zapytałam ją czy którejś niedzieli nie przyszłaby z K.J  i nie położyłaby mi na te moje siwe „strąki”. Nie dostałam wtedy odpowiedzi. Gdy syn był na zwolnieniu jego poprosiłam o to samo(wszak w wieku 17 lat przefarbował się na „Eminema”, dzięki czemu wśród znajomków ma taką ksywę). Ten dla odmiany obiecał ale jak to często u niego, w czyn nie wprowadził.
   Synowa krążyła pomiędzy kuchnią i pokojem dopytując się w czym mu pomóc ale braku choinki nie zauważyła. Jej wzrok padł natomiast na sianko i opłatek. Sianko położyła na stole(lepiej chyba będzie pod obrusem, powiedziałam), a opłatek na talerzyku. Na stół powędrowały napoje(nikt z nas nie lubi kompotu z suszu) i barszcz z uszkami. Kolacja oficjalnie się rozpoczęła. Wiem, że Wigilia, to nie czas na trudne rozmowy ale ja J widuję raz do roku na Boże Narodzenie, a syn wracając z pracy, wyprowadzał psy i rozmów żadnych prowadzić nie chciał. Powody były zawsze te same:  był zmęczony, wkurzony na współpracowników, więc nie miał siły  i ochoty wysłuchiwać mojego ględzenia. Kiedy kończyliśmy pierwsze danie, zapytałam i co teraz zamierzacie?(miałam na myśli to, że oboje dostali wypowiedzenie z powodu redukcji etatów). „Jak masz pierdolić, to lepiej posłuchajmy kolęd" i zaczął szukać pilota do telewizora. Nie lubię kolęd powiedziałam, choć we wcześniejszych latach, to on nie chciał ani ich śpiewać ani słuchać. Z pewnością słyszeliście o sejmie niemym. Otóż ja miałam niemą wieczerzę.  Przez dłuższy czas cisza panowała kompletna, powiedziałam: miało być inaczej, a jest tak jak zawsze. Ponieważ  zapchałam się barszczem, to stwierdziłam, że dalsze dania na razie odpuszczam. Synowa wyraziła podobną opinię. Wiem, że w Wigilię alkoholu się nie pije ale tak byłam wytrącona z równowagi, że poprosiłam o kieliszek wina. Syn uznał to za zgodę, by oni  pokrzepili się czymś mocniejszym. Po wysączeniu 2 kieliszków(zazwyczaj tracę świadomość po 700 ml  wódki, wypitej z sąsiadką z okazji moich imienin lub urodzin) poczułam jak nachodzą mnie mdłości i kręci mi się w głowie. Odsunęłam na środek  nakrycie i oparłam głowę na stole żeby nie spaść z krzesła. Na to odzywa się mój syn: ”oto pierwsza ofiara upojenia alkoholowego”. Podniosłam głowę i słabym głosem poprosiłam J, żeby podała mi ciśnieniomierz. Wskazywał 90 na 60. Mój syn stwierdził, że najniższe może być sto, więc ja już powinnam być martwa. Dopiero gdy dziewczyna powiedziała:”ale mama blada”, to  się zreflektował, że żarty są nie na miejscu i dla odmiany zaczął wrzeszczeć:”pogotowie wzywam, pogotowie wzywam”. Nie miałam siły wstać żeby go zdzielić „z liścia” ani nawet żeby podnieść głos, a są to jedyne znane mi sposoby opanowania histerii. Synowa pościeliła mi łóżko i  gdy po kolejnym mierzeniu okazało się, że ciśnienie mam już normalne 124 na 60, to oni zaczęli zbierać się do wyjścia. Zawróciłam ich z przedpokoju, mówiąc: ”kolację schrzaniłam ale choinkę moglibyście mi ubrać przed wyjściem”. Zrobiła to J, a mój syn się rozsiadł i tylko ją krytykował. Bałam się żeby nie spełnił swojej groźby, że będzie przy mnie siedział, bo nie zniosłabym jego wisielczego czy jak kto woli czarnego poczucia humoru. Tak zakończył się wigilijny wieczór. Może zasłabnięcie było wynikiem wina, tak jak twierdził K.J,a może stresu, zmęczenia, niewyspania lub spadku cukru. A może wielu czynników, nie wiem. Dwa dni leżałam. Syn w pierwszy dzień świąt pojawił się około 13. Poprosiłam o podanie barszczu z resztką uszek. O dziwo obyło się bez komentarza. Ponownie pojawił się wieczorem po 20-tej i nie zapytał czy zrobić mi coś do jedzenia lub picia. Czy było mi przykro. Nie, dlatego, że już się przyzwyczaiłam do faktu, że on dużo mówi jak to mnie kocha albo jak to się o mnie martwi ale na słowach się kończy. Brudne naczynia i garnki pozostawione poprzedniego wieczoru, pozmywałam sama w tych momentach kiedy ciśnienie(mierzone co kilka godzin) było w normie. Kiedy było 190 na 100 leżałam. W poniedziałek poczułam się na tyle dobrze, że napisałam część pierwszą moich świątecznych przygód. Wtorek był dniem przymusowego lenistwa, bo lewa noga odmówiła całkowicie posłuszeństwa.  Na wszelki wypadek gdybym znowu nie mogła zrobić kroku, kazałam  naszykować wózek inwalidzki, by „dojeżdżać” do łazienki, kuchni czy laptopa, który ma stałe podłączenie do internetu w dawnym pokoju syna.
    Jutro Sylwester, a więc do zobaczenia.(korekta tekstu trwała na tyle długo, że w momencie publikacji jest już ostatni dzień roku).

6 komentarzy:

  1. Wiesz co, Ika? Nadal podtrzymuję, że jesteście do siebie podobni i stąd Wasze relacje balansują na granicy zdrowia i choroby. Niemniej kawał drania z K. I tyle w temacie.
    Trudno powiedzieć, dlaczego J. nie próbuje wpłynąć na K. Może tego Jego draństwa nie widzi, bo mysli podobnie. A może Jej tak wygodnie i postanowiła się nie wtrącać. Bo ja bym nie wykluczyła, że K. jest wobec Niej dokładnie taki sam jak wobec Ciebie. Więc Ona postanowiła się w te Wasze relacje nie wtrącać uznając, że nic i tak nie zmieni, a sama narazi się na wścieklicę K. Ale może nazbyt J. tłumaczę.

    OdpowiedzUsuń
  2. Balowo, Sylwestrowo witam Cię. Od czasu poprzedniego bloga nauczyłam się z Tobą nie dyskutować, bo wiem, że nie przekonamy się wzajemnie. pamiętam jak powiedziałaś, że "też mam coś za uszami". Jeżeli mam to(a mam parę grzechów na sumieniu), to może mam i ciemną, nieuświadomioną stroną, którą widzę w synu i z nią walczę. Zgadzam się z Tobą, walczę ze złymi cechami swojego syna dziś, tak jak walczyłam przez 15 lat z tym samym u jego ojca. Masz rację także w sprawie J. Oni oboje, to zakompleksieni, osamotnieni młodzi ludzie, którzy nie mają prawdziwego przyjaciela, służącego radą, któremu można się wyżalić. Dlatego tak się trzymają razem, chociaż potrafią się bardzo mocno ranić. K.J ma matkę, na którą może zwalić część swoich niepowodzeń, ona jest zupełnie sama,bo rodzice się jej wyparli. Ona mnie nie zaufa, bo wie, jak negatywnie odnosiłam się do niej w pierwszym roku znajomości. Dlatego nie bierze udziału w tych naszych przepychankach. Dość o smutnych rzeczach. Dziś jest najpiękniejszy dla mnie dzień roku i zamierzam go dobrze wykorzystać. Buziaki i do zobaczenia już w 2016 roku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bądź zdrowa i szczęśliwa. Bo szczęście to stan ducha, który możemy zapewnić sobie tylko sami. Gdy oczekujemy tego szczęścia od innych to się rozczarujemy, a od tych innych uzależnimy.
      Jak widzisz, jestem napakowana mądrościami;-)))), wprowadzania w życie których, dopiero się uczę. Więc się nimi dzielę, jak każdy neofita.
      Buziaki

      Usuń
    2. Ty przynajmniej chcesz się z innymi dzielić, tym co masz najlepszego. Ja najbardziej boję się nie tych,którzy są mądrzy- tak jak Ty ale tych, którzy myślą że są.

      Usuń
  3. Nie mam słów! jestem oburzona, wkurzona, zniesmaczona!
    Syn dla samotnej, schorowanej matki powinien być wsparciem, ot co!

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie jesteś jedyna w swoich odczuciach,opisałam określoną sytuację, bo myślę, że nie tylko mnie przytrafiają się nieporozumienia z dzieckiem. Ja miałam odwagę o tym powiedzieć. Nie wszyscy potrafią.

    OdpowiedzUsuń