Po
przeczytaniu postu Iwony Kmity o opuszczaniu gniazda
przez dzieci, oraz tego, co napisała w nim Magda, autorka bloga
http://www.motywacjaiorganizacja.pl/
, przypomniała mi się pewna historia z młodości, którą
chciałabym się podzielić.
Jest
rok 1974, studiuję na Uniwersytecie Warszawskim. Nie uczęszczam na
zajęcia z WF-u, bo jak inne osoby niepełnosprawne otrzymuję skierowanie do Poradni na ul. Waryńskiego. Tam wieczorami(o ile
dobrze pamiętam dwa razy w tygodniu) odbywały się zajęcia
relaksacyjne, zbiorowe i indywidualne. Były prowadzone przez panią
psycholog, młodą brunetkę o imieniu Katarzyna.
Zajęcia
zbiorowe polegały na tym, że kładliśmy się na materacach,
znanych z każdej sali gimnastycznej, a instruktorka siadała
pośrodku koła z nich utworzonego. Naszym zadaniem było
rozluźnienie się dzięki czemuś, co mnie kojarzyło się z „mini
hipnozą”.
Do chwili pisania postu nie wiedziałam, że ten relaks tak właśnie się nazywa. |
Pani dźwięcznym, spokojnym głosem mówiła:”
Zamknij oczy,wyobraź sobie, że leżysz w ciepłej kąpieli. Twoja
prawa noga staje się ciężka, twoja lewa ręka staje się ciężka”.
Kiedy dochodziło do tego, że całe ciało miało być już tak
ciężkie, że tylko patrzeć jak idziemy pod wodę, to następował
koniec : „zapadasz w sen”. Nie przeczę, że bywali tacy, którym
ta sztuka się udawała, bo słychać było głębokie oddechy, a
nawet chrapanie. Przez kilka takich spotkań leżałam cierpliwie,
czekając końca, bo szanowałam Kasię i wiedziałam, że na tym
polega jej praca. Jednak któregoś razu, pewnie po szczególnie
ciężkim dniu na uczelni, nie wytrzymałam i siadając, wypaliłam
„długo jeszcze tych bzdur?”. Terapeutka przybrała postać
Bazyliszka, aż dziwne że jej wzrok mnie nie zabił. Zostałam
poproszona na rozmowę, z której jasno wynikało, że rozwalam
zajęcia.
Wtedy przyznałam się, że mnie jest trudno się wyłączyć, bo mój mózg odbiera zupełnie inne bodźce i myśli są daleko od sali, materaca i jej gadki. Byłam pewna, że nie uzyskam na koniec semestru zaliczenia. Przy kolejnej wizycie w Przychodni, zostałam zwolniona z zajęć, bo jak stwierdzono, „nikt do niczego nie będzie mnie zmuszał”, a w indeksie uzyskałam podpis pod warunkiem, że sama zadbam o swój relaks.
Od tego momentu mogłam robić to, co zaprzątało moją głowę w czasie opisanych zajęć. Po dniu spędzonym na wykładach, ćwiczeniach lub w bibliotece jechałam do domu, by jak najszybciej zdjąć buty ortopedyczne. Trzewiki sięgały do kolana, były sznurowane i miały usztywniać nogi nie tylko za pomocą wkładki ortopedycznej. Noszenie skórzanych butów przez 12 godzin skutkowało ich zapoceniem, odparzeniem, a w moim przypadku również odciskami i odgniataniem paznokci u paluchów.
Wtedy nie było maszynek do depilacji o wdzięcznej nazwie „Venus”. Zastępowała ją zwykła żyletka i nożyczki do wycinania skórek, którymi podcinałam paznokcie trzymające się palca tylko z jednego boku. Uwolnione z buciorów nogi miałam ochotę ułożyć tak wysoko jakbym wieszała je na żyrandolu. Zazwyczaj taki odpoczynek trwał około godziny. Gdy już mogłam stanąć bosą stopą na posadzce, wlokłam się do kuchni, by zjeść gorący posiłek ugotowany przez matkę. W ciągu 4 lat studiów tylko kilka razy moja przyjaciółka zabrała mnie na obiad do studenckiej stołówki, gdy współlokatorka nie mogła wykorzystać numerka, a nie chciała żeby obiad przepadł.
Czasami szłyśmy razem do baru mlecznego, sama nigdy się na to nie odważyłam, bo nie umiałabym przenieść talerza od kontuaru do stolika, a wstydziłam się prosić o pomoc. Przeważały jednak takie dni, gdzie zjadałam wzięte z domu kanapki i popijałam oranżadą. Napojem odświętnym była szklanka herbaty z cytryną wypita w restauracji Domu Turysty „Harenda”. W kolejnych latach pracowałam nad organizacją czasu i udawało mi się wpadać do domu, w czasie obiadu by zjeść gorący, a nie odgrzewany.
Wtedy przyznałam się, że mnie jest trudno się wyłączyć, bo mój mózg odbiera zupełnie inne bodźce i myśli są daleko od sali, materaca i jej gadki. Byłam pewna, że nie uzyskam na koniec semestru zaliczenia. Przy kolejnej wizycie w Przychodni, zostałam zwolniona z zajęć, bo jak stwierdzono, „nikt do niczego nie będzie mnie zmuszał”, a w indeksie uzyskałam podpis pod warunkiem, że sama zadbam o swój relaks.
Od tego momentu mogłam robić to, co zaprzątało moją głowę w czasie opisanych zajęć. Po dniu spędzonym na wykładach, ćwiczeniach lub w bibliotece jechałam do domu, by jak najszybciej zdjąć buty ortopedyczne. Trzewiki sięgały do kolana, były sznurowane i miały usztywniać nogi nie tylko za pomocą wkładki ortopedycznej. Noszenie skórzanych butów przez 12 godzin skutkowało ich zapoceniem, odparzeniem, a w moim przypadku również odciskami i odgniataniem paznokci u paluchów.
Wtedy nie było maszynek do depilacji o wdzięcznej nazwie „Venus”. Zastępowała ją zwykła żyletka i nożyczki do wycinania skórek, którymi podcinałam paznokcie trzymające się palca tylko z jednego boku. Uwolnione z buciorów nogi miałam ochotę ułożyć tak wysoko jakbym wieszała je na żyrandolu. Zazwyczaj taki odpoczynek trwał około godziny. Gdy już mogłam stanąć bosą stopą na posadzce, wlokłam się do kuchni, by zjeść gorący posiłek ugotowany przez matkę. W ciągu 4 lat studiów tylko kilka razy moja przyjaciółka zabrała mnie na obiad do studenckiej stołówki, gdy współlokatorka nie mogła wykorzystać numerka, a nie chciała żeby obiad przepadł.
Czasami szłyśmy razem do baru mlecznego, sama nigdy się na to nie odważyłam, bo nie umiałabym przenieść talerza od kontuaru do stolika, a wstydziłam się prosić o pomoc. Przeważały jednak takie dni, gdzie zjadałam wzięte z domu kanapki i popijałam oranżadą. Napojem odświętnym była szklanka herbaty z cytryną wypita w restauracji Domu Turysty „Harenda”. W kolejnych latach pracowałam nad organizacją czasu i udawało mi się wpadać do domu, w czasie obiadu by zjeść gorący, a nie odgrzewany.
Po
pierwszym roku studiów nie było już Kasi i jej zajęć,
zastąpione zostały 3-tygodniowymi turnusami rehabilitacyjnymi w
Jastrzębiej Górze.Wspominam je jak najlepiej, bo poznałam na nich
wielu studentów z innych miast.
Od
tamtej pory moje usposobienie przeszło głęboką przemianę. Teraz
najlepiej mną manipuluje mój syn, twierdzący że matce można
wcisnąć każdą ciemnotę. Chyba jest to prawda, bo robili tak
pseudo fachowcy i różnego rodzaju domokrążcy zachwalający towar czy usługę, w celu wyłudzenia zawyżonej ceny lub zaliczki na poczet zamówienia. Dawałam nabierać się
wielokrotnie i powiedzenie „głupich nie sieją, sami się rodzą”,
sprawdza się w moim przypadku wyśmienicie.
Kilka lat przed urodzeniem syna dostałam od sąsiadki broszurkę, w której opisano losy pewnej kobiety. Nie chodziła, nie mówiła, ledwie ruszała jedną ręką. Opracowała system znaków, którymi posługiwała się w komunikacji z ludźmi. Dzięki temu przy współpracy z asystentką, napisała książkę o swojej walce z niepełnosprawnością. Pokonała ją za pomocą relaksu autogennego. Nauczyła się obsługiwać maszynę do pisania. Zjeździła cały kraj z prelekcjami. Nie ukrywam, że opowieść zrobiła na mnie wrażenie.
Z perspektywy 40 lat nie pamiętam jego założeń, ale wtedy, gdy lektura była świeża stosowałam „metodę autosugestii” w chwilach wielkiego stresu i napięcia. I o dziwo ale czułam się zawsze lepiej. Przychodziła mi wówczas na myśl psycholog Kasia, tak jak dziś.
Nie
uważam, że wszystko zależy od nas i nie ma ograniczeń. One są i
zawsze będą, bo nie żyjemy na bezludnej wyspie. Prawdą jest
jednak to, że jeżeli w coś bardzo wierzymy, to łatwiej jest nam
pokonywać przeciwności. Idziemy do przodu z nadzieją realizacji
planów, marzeń. Lepiej podchodzimy do swoich obowiązków.
*wszystkie ilustracje zostały zaczerpnięte z Google
*wszystkie ilustracje zostały zaczerpnięte z Google
Pod ostatnim fragmentem Twojego wpisu, podpisuję się obydwiema rękami (z którymi mam coraz większy problem...).
OdpowiedzUsuńGdybym nie wierzyła, że mogę jeszcze wiele - zamknęłabym się w domu. Mojej niesprawności nie widać. Więc nie mam jakby "taryfy ulgowej", gdy wypadnie mi szklanka z rąk, nie mogę zawiązać buta czy utrzymać roweru. Moje najtrudniejsze chwile są wtedy, gdy tracę nad rękami kontrolę...Ale dopóki moge malować :-) jest OK! :-)
Tak kochasz to co robisz, że nawet jeżeli ręce będą poza kontrolą, to weźmiesz pędzel w palce u nóg albo w usta. Znamy przecież ludzi, którzy brak kończyny rekompensowali sobie właśnie w ten sposób. Zdrowia życzę i kontroli nad rękami.
UsuńMy chyba czasem nie zdajemy sobie sprawy, że niemal każdy z nas toczy wieczną walkę ze swoimi słabościami- u jednych jest to skolioza, więc konieczność ćwiczeń utrzymujących kręgosłup w pionie poprzez codzienne, nudne, żmudne ćwiczenia mięśni, inni mają "felerne" kolana", inni ADHD, które nie za bardzo z wiekiem mija, a jeszcze inni są wiecznie rozchwiani emocjonalnie. Każdy ma coś, nikt nie jest idealny. I dlatego tak ważne jest zdobycie jak największej rzetelnej wiedzy na temat swego "niedomagania" i czynienie starań by je pokonać by to ono nas nie pokonało. To nie jest łatwe, ale jednak niezbędne.Nie damy rady wszystkiego u siebie zmienić, ale powinniśmy próbować i nie dawać się. W końcu posiadamy mózg i powinniśmy go do tego wykorzystywać.
OdpowiedzUsuńWarto się zastanowić nad tym jak sobie samemu możemy pomóc, i jak zadbać o własny "dobrostan".
Znam osobę, którą zaczyna dręczyć Alzheimer -
niemal wszystko w domu jest opatrzone karteczkami, między innymi na drzwiach wisi kartka: "nim otworzysz drzwi sprawdz kto to jest,jeśli nie znasz- nie otwieraj".
Miłego;)
A co zrobić kiedy, to właśnie mózg zaczyna nas zawodzić(tak jak w przypadku Alzheimera)? Od któregoś momentu karteczki nie wystarczą. Pozdrawiam najserdeczniej.
UsuńNa razie wystarczają, to dopiero początki. Ale ta pani chodzi do ośrodka w którym jest prowadzona rehabilitacja osób z tym schorzeniem.Poza tym bierze jakieś leki, ma ustawioną nową dietę. Na razie się stara i to bardzo.
UsuńNajważniejsze w tym wszystkim jest to, że jest świadoma na czym polega jej choroba i chce ją ze wszystkich sił powstrzymać, opóznić.Po prostu stara się nie poddawać.
Mam wiele podziwu dla wszystkich ludzi, którzy się nie poddają:chorobie, rozpaczy, "chudym latom", dlatego też przesyłam tej Pani serdeczne życzenia(za Twoim pośrednictwem)wytrwałości i pomyślnego powstrzymywania choroby. A Tobie, żebyś się nie zmieniała i zawsze była taka wrażliwa na ludzkie cierpienie. Ukłony.
UsuńPrzyznam się, że nigdy nie potrafiłem się tak na jawie zrelaksować. Nie potrafię wyłączyć mózgownicy, stąd wszelkie terapie, jakie opisujesz, są kompletnie nie dla mnie. Jedyny skuteczny sposób to sen, a nawet drzemka, kiedy to mimo zaawansowanego wieku zdarzam mi się obudzić rześki i wypoczęty, co jak mówią złośliwi, nie jest dobrą oznaką, gdyż może się okazać, że już nie żyję.
OdpowiedzUsuńNiestety, nie mam też dobrej opinii o tym, że jak w coś wierzymy lub bardzo chcemy, łatwiej jest nam pokonać przeciwności. Owszem, zdarza mi się wierzyć i bardzo chcieć, ale przeciwności jakby zawsze takie same. Wiem, wiem, to pewnie zależy od podejścia, ale w tej mózgownic brak jest też takiej wajchy, którą bym to mógł zmienić. Niemniej tak ogólnie, to ze mnie niepoprawny optymista.
Pozdrawiam.
Twoja mózgownica jest jak najbardziej w porządku. W przeciwnym razie nie umiałbyś być niepoprawnym optymistą. Sformułowanie "jakby zawsze takie same" już sugeruje, że za każdym razem owe przeciwności, czymś się od siebie różnią, więc może to właśnie za sprawą wiary albo chęci. Pozdrawiam.
UsuńBardziej miałem na myśli zależność od sytuacji (jakby zawsze). Rzecz w tym, że czy z wiarą i chęcią, czy bez nich - tak naprawdę nie sprawdzimy różnicy, taki paradoks :)
UsuńMyślę, że dostrzegłbyś różnicę, gdyby dwie podobne sytuacje zdarzyły się w krótkim odstępie czasu. Do pierwszej podszedłbyś bez wiary(chęci), a do drugiej odwrotnie. Powodzenia.
UsuńGdy opisywałaś swoje seanse na studiach, to jakbym czytała o sobie, bo jakoś nie potrafiłam nigdy wprowadzi się w trans, nawet gdy próbowałam ćwiczyć callanetics, to ćwiczenia okazały się dla mnie zbyt monotonne i nudne.
OdpowiedzUsuńNajbardziej relaksuje mnie przebywanie na spacerach, długie wędrówki, a potem odpoczynek przy książce lub filmie.
Trenuję też pozytywne myślenie na każdy temat :-)
Pozytywne myślenie jest dobre na wszystko(tak jak piosenka). Pragnęłam kiedyś ćwiczyć jogę i ten "kwiat lotosu", ale okazało się, że nie umiem usiąść po turecku i zniechęciłam się. Pozdrawiam.
UsuńA ja właśnie mam ostry atak zapalenia korzonków nerwowych. Boli mnie właściwie wszystko - nawet moje dość długie włosy.
OdpowiedzUsuńAle ... wiara góry przenosi ... więc wierzę że jak się odpowiednio zaprogramuję i nastawię to ból zmniejszę. Nie mówiąc o tym, że wierzę w bardzo silne leki które mi lekarz przed godziną przepisał.
Przy takim bólu "chodzi się po ścianach" jak to określiła moja siostra, którą atak taki dopadł. Przesyłam "wiązkę" pozytywnych myśli, by leki okazały się skuteczne i ból zmniejszył. Uściski.
UsuńIwono, nie byłaś gotowa na współpracę z panią Kasią:)) Wyraźnie widać, że bez "chcenia" i wewnętrznej zgody na proponowaną terapię nie ma efektów. A może to terapeutka nie była gotowa sprostać wyzwaniu?
OdpowiedzUsuńZdanie kończące Twój tekst potwierdza prastarą regułę, że "wiara czyni cuda".
Katarzyna była profesjonalistką, czego dowodem były efekty jakie uzyskiwała z innymi. To ja nie byłam gotowa. Zresztą do dzisiaj tak mam, że jak mój mózg się sprzeciwia, to najlepsze zachęty nie pomogą. Miałabym ochotę powiedzieć, że czasami "cuda się zdarzają" nawet wtedy, gdy w nas nie ma wiary, a nabywamy ją właśnie po owym zdarzeniu. Pozdrawiam bardzo, bardzo serdecznie. Miłego tygodnia.
UsuńJa też Iwonko nie ulegam takim zbiorowym seansom czy autosugestii. Chyba zbyt mocno stoję na ziemi, za dużo we mnie realizmu. Ale ostatnio próbuję pozytywnego myślenia o wszystkim, stosuję zasadę szklanki do połowy pełnej - i wiesz, lepiej mi z tym. Złych myśli staram się nie dopuszczać do głowy.
OdpowiedzUsuńNo to działamy na przeciwległych biegunach. zbiorowym seansom nie ulegam, ale sugestii(własnej lub cudzej, pojedynczo)już tak. Dopiero później rozkładam daną rzecz na czynniki pierwsze, piszę czarne scenariusze i tchórzliwie się wycofuję z postanowienia. U mnie pomimo pozytywnego myślenia(jest go 1/4), 3/4 stanowi szklanka pusta(ale zawsze można ją napełnić, gdyby było czym). Miłego urlopowania, czekamy na nowe tekst. Buziaki.
UsuńW życiu ważne jest, aby poznawać swój organizm, bo ani on, ani my nie jesteśmy tacy sami przez całe życie. Zauważam np. u siebie pierwsze oznaki utraty pamięci, a więc to co przydarza się nieraz już 30-latkom. Czasami nie mogę np. przypomnieć sobie nazwisk znajomych sprzed 40-50 lat, nie pamiętam prostych wzorów i definicji (z zawodu jestem informatykiem i psychologiem), znacznie wolniej wykonuję działania pamięciowe, itd,. itp., Ale dzięki aktywności zawodowej wymagającej stałego podnoszenia kwalifikacji o wiele łatwiej jest mi zrozumieć to co wcześniej było dla mnie strasznie trudne i niedostępne - teraz rozpoznaję np. złożone syndromy chorobowe, uporałem się z teorią względności Einsteina, poruszam się dość swobodnie w obszarach fizyki kwantowej i myślę, że ... nie poddam się tak łatwo. ;) Czego i Tobie życzę.
OdpowiedzUsuńOgólnie zgadzam się z Bet, nie udała się Twoja komunikacja z Kasią.
Lubię by mnie przekonywano do swoich racji, a nie mi je narzucano. Einstein, fizyka kwantowa, syndromy chorobowe, to dla mnie pomimo aktywności nie zawodowej ale umysłowej, nadal rzeczy niezgłębione. Miałam już tyle możliwości do poddania się, że gdybym chciała to zrobić, to nie byłoby tego bloga i tak wspaniałych znajomych, których zyskałam.Za życzenia dziękuję, odwzajemniam.
UsuńHmmm ... chyba nie przekonywałem do zajmowania się Einsteinem i syndromami chorobowymi? Oczywiście zamiast zajmować się realnymi zagadnieniami (przykłady j.w.) można na zajęciach terapeutycznych wmawiać sobie: jestem zdrowa, jestem mądra, jestem dobra, itd., tp., , ale nie jest to chyba wymierny wskaźnik zmian naszego stanu psychofizycznego?
UsuńPodałem swój przykład (bo tym się zajmuję zawodowo), ale równie dobrze mogą to być inne przykłady dla innych osób. Skoro UW to prawdopodobnie z zawodu jesteś humanistką, nie znając specjalności mógłbym np. zaproponować pogłębianie znajomości j. obcego (albo jakichś dziedzin pokrewnych)
Sama zresztą podajesz przykłady na wytyczanie sobie celów przez osoby upośledzone, więc nie wiem, czemu akurat mój komentarz odbierasz jako przekonywanie do czegoś?
Drogi Andrzeju jestem z wykształcenia bibliotekarką. Pierwsze zdanie odnosiło się do pani psycholog, która chciała mi narzucić taką, a nie inną formę relaksu.Nie odebrałam Twojego komentarza jako próby przekonywania do zajmowania się syndromami chorobowymi. Przyznanie się, że teoria Einsteina czy syndromy chorobowe, to dla mnie tematy nieznane, było swego rodzaju podziwem, że jest ktoś tak MĄDRY, dla kogo one nie stanowią tajemnicy. Z Twojej reakcji wnoszę, że wyraziłam się nie precyzyjnie. Nie twierdzę(a przynajmniej nie miałam takiego zamiaru), ze próbujesz przekonywać, by zajmować się tym, co Ty. Jeżeli poczułeś się w jakiś sposób urażony, to proszę o wybaczenie. Wyznaję zasadę, że "gość nie świnia, swoje prawa ma" i kiedy gości na moim blogu, obrażanie przeze mnie lub innego komentatora nie wchodzi w rachubę. Życzę miłego tygodnia.
UsuńDroga Iwonko!
UsuńNie obraziłem się, ani nie mam takiego zamiaru, bo wiem, że poważnych tematów nie da się zamknąć w kilku zdaniach komentarza.
Ja zanim na stałe nie wpadłem w sidła informatyki zawodowo zajmowałem się m.in. andragogiką, stąd też moje wzmianki o syndromach, kwantach itp., które prawie zawsze odbierane są jako wywyższanie się chwalenie, itd., itp., W rzeczywistości sprawa jest o wiele poważniejsza. Człowiek się nie starzeje tylko zmieniają się jego funkcje życiowe. Możemy łatwo sprawdzić, że stawy już nie te, serce nie to, itd., ale znacznie trudniej jest ocenić stan psychiczny, bo tu pojawia się coś w rodzaju kompensacji.
Zapominamy rzeczy mało ważne dla nas, ale z reguły pamiętamy te najważniejsze, nawet jak mijają dziesiątki lat (najwyżej pojawiają się t.zw. "martwe punkty w mózgu"), jeżeli jest odwrotnie to niedobrze. Kompensacja, w tym kontekście, to wyrównywanie i zastępowanie jednych funkcji mózgu innymi. Dlatego dobrym sprawdzianem są ćwiczenia pamięciowe (czyli te syndromy, kwanty, języki obce), bo wtedy możemy łatwo sprawdzić co się dzieje z naszym umysłem. Ja ponad 30 lat temu różniczkowałem i całkowałem z szybkością komputera, ale nie potrafiłem zrozumieć złożonych zagadnień z zakresu psychologii i informatyki (to moje zawody). Teraz jest odwrotnie - zrozumiałem, ale ciągle muszę sobie przypominać podstawowe pojęcia i funkcje, a szybkość moich działań przypomina pracę na liczydłach.
Myślę, a nawet jestem pewien, że w Twoim przypadku olbrzymie znaczenie ma koordynacja psychoruchowa, czyli niestety nie wystarczy zajmować się fizycznymi aspektami choroby. I tu pani Katarzyna miała rację, a ja tylko sobie pozwoliłem zażartować na ten temat.
Pozdrawiam
Ten Twój komentarz brzmi tak fachowo i uczenie, że opadły mi ręce i nogi.Jeżeli posiadłeś umiejętność obsługi abakusa, to znaczy że "umiesz liczyć, licz na siebie" nie jest Ci obce. Ukłony.
UsuńCzytałem uważnie i post, i komentarze zawarte pod nim, i wydaje mi się, że wszyscy, łącznie ze mną, mają rację, i wszyscy, łącznie ze mną nie mają racji. W rzeczywistości problem jest złożony i bardzo zindywidualizowany.
UsuńZamiast swoich wniosków, zawartych wyżej, mógłbym podać linki i tytuły poz. naukowych (gdyby ktoś chciał się zapoznać), ale wychodzę z zał., że czasami recenzje są ważniejsze.
Dobry ,kompetentny lekarz zastąpi mi psychoterapeutów.
OdpowiedzUsuńWierzę w siłę woli i mam na to konkretny przykład w swoim życiu.
O tych kompetentnych lekarzy coraz trudniej, bo większość z nich dba o jak największą ilość godzin w prywatnych klinikach, spółdzielniach niż o dobro pacjentów. Myślą przewodnią tego postu było przeświadczenie, że "człowieku ulecz się sam" (parafrazując znane porzekadło). Pozdrawiam.
UsuńDwa razy w życiu chodziłam na akupunkturę. Pamiętam, jak lekarz wbił mi igły w szyję poniżej uszu i twierdził, ze powinnam zasnąć, bo wszyscy zasypiają. Niestety, nie zasnęłam, bo postanowiłam nie zasnąć.Widocznie nie potrafię się poddać czyjejś sugestii.
OdpowiedzUsuńWe Wrocławiu lubiłam chodzić na placki ziemniaczane i frytki do "Jacka Placka".
Serdecznie pozdrawiam.
Niestety, pomimo mieszkania we Wrocławiu 18 lat, nie trafiłam na placki do wymienionego przez Ciebie lokalu. Po stolicy Dolnego śląska można było poruszać się tramwajami z bardzo wysokimi progami, ja nie byłam w stanie podnosić nóg tak wysoko. Dlatego znałam tylko kilka przecznic, w najbliższym otoczeniu. Niektórzy przekonywali mnie, że akupunktura jest dla mnie dobrym rozwiązaniem. Nie boję się igieł, bo w życiu dostałam ich wystarczająco
Usuńdużo. A jednak za każdym razem przy pobieraniu krwi, naprężam całe ciało, co jest odbierane jako strach, chociaż dzieje się tak, bez mojej woli. Dziękuję za komentarz, pozdrawiam serdecznie i do miłego zobaczenia(prędzej na blogu niż w puszczy).
Ostatni akapit bardzo mi się podoba. Cieszę się, że tak myślisz i w ogóle uważam, że jesteś dzielną i mądrą kobietą, Iwono!
OdpowiedzUsuńBoja, gdyby nie to, że NIE WYPADA czynić takich wyznań, to powiedziałabym, że Cię UWIELBIAM, gdyż do tej pory żaden znany mi facet(może dlatego, że znał mnie w realu) nie powiedział iż jestem dzielna, a już o tym, że mądra, to nawet nie pomyślał. Uściski.
UsuńA właściwie dlaczego nie wypada? Tak tylko pytam, bo ja raczej nie zasługuję na takie wyznanie...
UsuńKto śmiał powiedzieć, że nie zasługujesz? Ty jesteś najlepszy do takich wyznań, bo potrafisz do nich podejść z humorem i dystansem. Buziaki
UsuńNie wiem czy dla mnie takie seanse byłyby odpowiednie i czy dałabym rade się zrelaksować. Dla mnie relaks to wyciszenie, spokojna muzyka, świece, no i tylko Mężuś w domku... Tak się relaksuję, inaczej chyba nie potrafię się odprężyć, ale pewności nie mam, bo nie próbowałam, ale na każdego działa coś zupełnie innego - jak to w życiu :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam bardzo serdecznie :)
Całkowicie się z Tobą zgadzam, że " na każdego działa coś innego", dlatego zawsze byłam przeciwnikiem zbiorowych terapii. Ten "mężuś w domku" najbardziej mi się podoba jako sposób na relaks. Żałuję, że sama kogoś takiego nie posiadam. Tym mocniej Wam kibicuję i pozdrawiam oboje, abyście jak najdłużej znajdywali w tym radość. Buziaki.
UsuńRadości i miłości nam nie zabraknie, tego jestem pewna, ale zdrówka więcej by się przydało...
UsuńW takim razie zaciskam kciuki, aby zdrowia były tony, bo wtedy człek zadowolony.
UsuńWiem że terapia to ciężki temat - więc sama bym się na to nie porwała.
OdpowiedzUsuńZa to porywasz się na wiele innych rzeczy,których na szczęście nie chowasz do komody. Dziękuję za odwiedziny i serdecznie pozdrawiam.
UsuńFakt jest, że wszystko zależy od nas - od naszego nastawienia do życia. Życie jest snem - może być przez nas dowolnie kształtowane, tak jak sen może być przez nas zmieniany, jeśli zdamy sobie sprawę z naszych możliwości. Potęga ludzkiego umysłu...
OdpowiedzUsuńPozdrowienia od Tego, Który Usiłuje Wcielić Tę Zasadę w Życie:)
Cieszę się, że wpadłeś z dobrym słowem. Pokazuj potęgę swego umysłu, najlepiej pod postacią kolejnej książki. Ukłony dla Ciebie i Małżonki.
UsuńNikt nie wie tak dobrze jak my, czego nam potrzeba...Czasem na największe troski wystarczy "zdjąć buty"...;o)
OdpowiedzUsuńAlbo kupić dobry materac, dla którego zdolny mąż zrobi stelaż, by się dobrze odpoczywało. Ponieważ w butach należy być "na weselu", a nie w łóżku to Wy także na bosaka. Uściski.
Usuń... A wiesz, że to, co najważniejsze umieściłaś w samym zakończeniu? Jak najbardziej podzielam Twoje zdanie. Z tymi rozmaitymi poradami, na poły psychologicznie uzasadniającymi swoją słuszność, a innym razem graniczącymi z szarlatanerią, osobiście uważam... ale, tak myślę, kiedy się trafi "na swoją" wizję, jak dopomóc sobie w życiu, to należy tę działkę starannie uprawiać... pozdrawiam
OdpowiedzUsuńTy pisarz-amator wiesz, że w bajce lub dobrym opowiadaniu puenta jest zawsze na końcu. Pozdrawiam gorąco.
UsuńOczywiście, masz rację, wszystko zależy od nas i naszego nastawienia. Nawet zachęcam do pokazywania tego, co zdrowe, aby nie litować się nad swoją chorobą, bo ona potrafi zabrać radość życia. Zamiast myśleć o nieuleczalnej chorobie, zaczęłam pisać blog. Wierzę, że jesteś silna i dzielna, a przy tym masz swoje zainteresowania, będzie dobrze.
OdpowiedzUsuńSerdeczności zasyłam
Byłam przekonana, że piszesz blog, bo masz wiele ciekawego do powiedzenia. Twoja argumentacja mnie zaszokowała. Pozytywnego myślenia i zdrowia jak najwięcej życzę. Ukłony.
UsuńPowiem szczerze, że odnoszę się dość sceptycznie do takich "seansów", choć w dużej grupie łatwiej mi się dostosować - sama nie wybrałabym takiej terapii :)
OdpowiedzUsuńA czy bym się poddała? Trudno powiedzieć...
Dobrego wieczoru, Iwonko :)
Tobie także życzę miłych wieczorów, radosnych poranków i udanych dni. ja nie lubię grupowych ćwiczeń, terapii i wszelkiego rodzaju zajęć. Jeżeli ktoś jest przekonany do skuteczności, to się poddaje leczeniu. Ci sceptycznie nastawieni raczej nie. Pozdrawiam i dziękuję za odwiedziny.
UsuńW młodym wieku trenowałam wyczynowo strzelectwo sportowe. Oprócz tego mieliśmy uzupełniające zajęcia sportowe na sali gimnastycznej 2-3 razy w tygodniu.
OdpowiedzUsuńDodatkowo do tych zajęć nasz trener stosował nam właśnie trening autogenny. Niektórzy przy nim zasypiali :), tak byli skutecznie rozluźnieni.
Ja sama doceniłam ten trening, kiedy potem trochę mi się w życiu pokomplikowało i mogłam przetrwać jedynie, kiedy się mocno umiałam sama uspokoić.
A więc w moim przypadku działało.
Ale nie nosiłam takich ortopedycznych butów jak Ty i nie byłam niepełnosprawna. Każdą metodę wg mnie należy dobrać do człowieka.
Metodę autosugestii też długo w wielu sprawach stosowałam i muszę przyznać, że pomagała skupiać myśli na tym, co było dla mojego dobra.
W wielu przypadkach, kiedy jasno umiałam określić cel, działała.
pozdrowienia serdeczne
Witaj Iw, zgadzam się z Tobą, że kiedy dobierze się metodę terapii do człowieka, to efekty będą większe, niż ma to miejsce w przypadku wpasowywania człowieka w schemat. Nawet bez stosowania autosugestii, działanie ma lepszy skutek, gdy cel jest precyzyjnie określony. Ukłony dla Ciebie, M i Mozarta.
UsuńOd razu jak zobaczyłam tabelkę te ćwiczenia mi się skojarzyły z treningiem Schultza i metodą Jacobsona. Jakoś nigdy nie lubiłam wf-u, ale na studiach miałam fajny, choć facet dawał niemały wycisk. I dobrze, że dostałaś podpis. Piękne zakończenie. ;)
OdpowiedzUsuńJaki kierunek studiów sobie wybrałaś? Czy jesteś zadowolona z wyboru? Większość z nas nie lubi tego, co musimy robić z przymusu, jednak sprawność fizyczna jest bardzo ważna, ale o tym przekonujemy się dopiero na stare lata. Dziękując za komentarz, serdecznie pozdrawiam.
UsuńJestem urodzoną sceptyczką, ale autosugestia do mnie przemawia. Też miałam taki czas, gdzie musiałam sobie poradzić ze sobą i autosugestia pomagała, a także ćwiczenia oddechowe. Na wspólne relaksacje się nie piszę. Ale wszystko zależy od indywidualnej potrzeby, na pewno niektórym wspólne seanse pomagają. A wiara, jak wiadomo góry przenosi, a nadzieja trzyma przy życiu. Wszystkiego dobrego Iwono!
OdpowiedzUsuńTobie także życzę wszystkiego, co najlepsze, bo choć wiara i nadzieja mają potężną moc, to jednak siła ta nie zawsze jest w stanie spełnić nasze oczekiwania. A sceptykom jest znacznie trudniej niż urodzonym optymistom. Ukłony.
Usuń