poniedziałek, 4 lipca 2016

UPALNIE I ŚMIESZNIE

   W ostatni dzień czerwca napisałam posta, który miał być sygnałem, że po miesięcznej przerwie, wracam do blogowania. Cieszyło mnie to bardzo, bo osłabienie jakie towarzyszyło chorobie, nie pozwalało nic robić. Nawet książek czytać mi się nie chciało, bo nie wiem czemu, nie umiem na kanapie przyjąć pozycji półleżącej. Jakoś tak dziwnie się dzieje, że gdy nie mam stóp opartych o podłogę, tylko nogi są wyciągnięte na posłaniu, to po kilku minutach już leżę rozciągnięta jak długa. Dlatego też czy oglądam telewizję, szydełkuję czy czytam, to najlepiej się czuję w pozycji siedzącej: plecy oparte o ścianę lub kanapę, nogi spuszczone z niej na podłogę. W takim „ustawieniu” ciała, nogi szybko puchną, a jak je podnoszę i podstawiam pod nie stołek, pufę czy cokolwiek innego, to giczały drętwieją, skurcze łapią i zirytowana siadam w ulubiony sposób. Jak robię coś siedząc na krześle, to też za długo nie wyrabiam, bo plecy zaczynają boleć mnie w okolicach krzyża. To wszystko prowadzi do jednego wniosku, nie mogę w ciągu danego dnia poświęcić się dłużej jednej czynności, bo muszę często zmieniać pozycję.
   Po napisaniu posta, wróciłam do swojego pokoju, rozciągnęłam się na łóżku i tak zastał mnie syn,który przyszedł wyprowadzić psy. O dziwo pamiętał o kupieniu farby do włosów, bo powiedziałam mu, że nie mam siły jeździć po dzielnicy i szukać nowego fryzjera. Stanęło na tym, że on położy mi rano farbę na włosach, a wieczorem przyniesie maszynkę do strzyżenia i obetnie mnie sam, bo chodzi o to, żeby nie było długich włosów na karku i czole, bo gorąco i szybko się pocę. Powiedział:”obejrzę kilka filmików na you tube i elegancko sam cię obetnę”. Wieczorem maszynki nie przyniósł, bo zginęła nasadka, która gwarantowała, że nie wygoli mnie do zera. On szukał, jego panna sprawdzała i nie ma . "Diabeł ogonem nakrył" . Awanturę zrobiłam, bo najbardziej denerwuje mnie to, jak obiecuje, a potem ledwo zacznie i nie dokończy. Ile razy dochodzi do takiej sytuacji, to jego ojciec mi się przypomina, bo ten facio słynął z tego, że jedno mówił, co innego robił, a Bóg tylko wiedział, co tak naprawdę myślał. Do jednej sytuacji potrafił mieć kilka wersji, w zależności od tego czy było to na bieżąco, czy też jakiś czas po samym zdarzeniu.
Niby następnego dnia(piątek) miałam już na 100% mieć te włosy skrócone. Tak się jednak nie stało, ponieważ mecz Polska - Portugalia był i mój syn mocno skacowany przyszedł i trwał w tym stanie do niedzieli rano. Ja nie chcąc się denerwować, zajęłam się poprawkami krawieckimi. Okazało się bowiem, że bluzka, którą przerabiałam w zeszłym roku z sukienki, w którą się już nie mieściłam, pije mnie pod pachami, biust jakoś nienaturalnie ściśnięty. Na przodzie zrobiłam rozcięcie, żeby piersiom luźniej było, pachy od dołu głębiej podcięłam, a ponieważ nie chciało mi się ich wykańczać pliskami, to podszyłam tasiemką. Wszystko było sfastrygowane już w sobotę, ale nie miałam nastroju, żeby przeszyć maszyną. Dokończyłam poprawki dzisiaj w południe. Drugą rzeczą do dokończenia była wizytowa koszula syna, która wisiała w mojej szafie parę lat. W czasie choroby, gdy biły na mnie siódme poty, często zmieniałam koszule nocne i wszelkie okrycia. W pewnym momencie, zabrakło moich własnych i sięgnęłam po koszulę syna. Była za wąska, obcięłam rękawy i nie dopinałam przodu. W ów piątek podwinęłam miejsca po rękawach, żeby się nie strzępiło, usunęłam guziki, rozprułam dziurki i założone podwójnie przody. Obie części koszuli zszyłam na przodzie, kawałkiem koronki zamaskowałam miejsca po zapięciach i teraz mam wciągane przez głowę „wdzianko” domowe. Nie wierzyłam kiedy w piątek rano, mój syn pomimo nieciekawego wyglądu, obiecał, że wieczorem jak upał będzie mniejszy pojedzie do hipermarketu i kupi wszystkie rzeczy, które w ciągu ostatniego tygodnia zaczęły mi być niezbędne.
   Po pierwsze pompka do kół. Mieliśmy 23 czerwca jechać do banku, bo musiałam osobiście pozałatwiać pewne sprawy. Ponieważ byłam słaba i ruszałam się jak mucha w ciąży, to powiedziałam do syna : szykuj wózek, to mnie powieziesz.
Tak mniej więcej wygląda, ten mój wehikuł. Syn się upierał, że pomimo złożenia siedzenia, koła są za wysokie, by zmieścić go w bagażniku taksówki.
   Gdy przyszedł dany dzień, ja wykąpana i ubrana czekam na syna, by wystawił z kąta „karocę”. On mi na to, „myślałem, że ty z tym wózkiem, to żartujesz. Po pierwsze nie wejdzie do taksówki, po drugie opony to flaki, skąd wezmę ci teraz pompkę”. Myślałam, że krew mnie nagła zaleje. Tam w banku czeka na mnie kobieta, bo dzwoniłam i potwierdziłam, że będę, a ten mi wyjeżdża z trudnościami. Skończyło się na tym, że zaciskając zęby z bólu, zeszłam do taksówki, podjechałam pod bank i nadludzkim wysiłkiem dowlokłam się na miejsce. Z powrotem było równie ciężko, dlatego gdy przekroczyłam próg własnego domu, ległam na kanapie i nie podnosiłam się przez kilka dni.
    Kolejną rzeczą, którą zapragnęłam sobie kupić była drukarka ze skanerem. Syn miał te sprzęty w swoim zestawie komputerowym ale zabrał wszystko na wynajmowane mieszkanie. Gdy chciałam żeby mi coś zeskanował lub wydrukował, to okazywało się, że a to tuszu nie ma, a to komputer nie działa. Dlatego ostatnim razem, gdy usłyszałam takie wymówki, obiecałam sobie, że kupię własną drukarkę. Trzecią rzeczą jaką obiecał kupić tego dnia,  była oczywiście nowa maszynka do strzyżenia. Ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu przyszedł po 20-tej ze wszystkimi zakupami. Co prawda już tego wieczora nic nie robił, bo to i tak cud jakiś był, że 3 rzeczy za jednym zamachem załatwił. Drukarka jeszcze nie podłączona stoi przy biurku, gdzie laptop. Koła wózka nie napompowane ale póki co nie planuję do końca tygodnia żadnej eskapady, więc rabanu nie robię.
   W niedzielę rano syn wkroczył do mieszkania i już od progu oznajmił, że przyszedł mnie ostrzyc. Jak powiedział tak zrobił. Miałam zamieścić fotkę nowej fryzury ale on zamiast pstryknąć mi samą głowę, to dał całą " facjatę" i nie pozwoliłam żeby to wgrywał w laptopa i porządnych blogowiczów straszył. Ważne, że cel został osiągnięty: siwych włosów nie widać, długie kłaki po szyi i czole się nie plątają, ja nie jestem mokra tak jakbym spod prysznica wyszła. Kiedyś, gdy nie miałam siły iść do fryzjera, nawet tego najbliższego, to sama stanęłam w łazience przed lustrem i ciachałam jak popadło. Wyglądałam przerażająco ale ponieważ specjalnie ludziom w oczy nie wchodziłam, to włosy odrosły i teraz doczekały się lepszego wykonania, choć trudno mi powiedzieć jak zareagowaliby na to ludzie. Sama chciałam, to mam, a piszę o tym dla porządku, nie żeby swoje dziecię krytykować, bo on wyjątkowo nie przeklinał, nie biadolił, tylko wykonał, to co obiecał.
   Do siostry z życzeniami urodzinowymi nie zadzwoniłam i chyba dało jej to do myślenia, bo sama dzisiaj się odezwała. Gdyby mój syn słyszał naszą rozmowę, to sikałby chyba ze śmiechu po nogach, że wreszcie wygarnęłam co myślę. Brzmiało to mniej więcej tak:(zaczęła ona)
      -cześć siostra
        -no cześć
          -co u ciebie?
          -Dziękuję, dobrze, właśnie wychodzę z choroby
           -nie odzywasz się
            -przez miesiąc chora leżałam i nikt zdrowy nawet nie zajrzał, to pomyślałam, że „taka sama droga od jak i do pana Boga” i ja narzucać się nie będę
              -cisza
               -a jak tam remont kuchni, pytam
                 -no dzieci się pomyliły z terminami, na szafki 6 tygodni muszą czekać, więc tylko ściany i podłoga zrobione. Ja na maszynce gotuję. Dzieci w sobotę nad morze do Jastarni pojechały, tam gdzie były dwa lata temu, bo zeszłoroczna Łeba im się nie podobała.
                   - To świetnie, oni odpoczną od remontu, Ty od nich i wszyscy będą zadowoleni.
                    -A co u Ciebie?
                     -Dzięki w porządku, jak już mówiłam powoli wracam do sił
                      -No to cześć
                       -Trzymaj się
   Za dwa dni urodziny siostrzenicy i nawet się cieszę, że na urlopie, bo wyślę sms-a z życzeniami i wystarczy. Od 12 lat próbowałam utrzymać rodzinę w kupie, żeby było bez animozji, pretensji o to co nasza matka dała mojemu synowi, a czego nie dała córce mojej siostry. A i tak stara śpiewka wracała jak bumerang. Mam dość przepraszania za to że żyję.
    Sobotę, niedzielę i poniedziałek spędziłam na bardzo ciekawej lekturze ale dlaczego mnie ona tak wciągnęła opowiem w następnym poście. Zaraz po nim dowiecie się dlaczego robię wszystko żeby się nie denerwować a jeżeli już mi się to zdarzy, to czemu szukam zajęcia dla głowy i rąk, choć zyskują na tym usta.    Przez najbliższe dni ma być chłodniej, więc życzę wszystkim pogody ducha.

9 komentarzy:

  1. Z serii samodzielnego obcinania to moge Ci napisać ,że z fryzjerami nie zawsze mi było po drodze a zmoimi wlosami bywało różnie. Lata całe farbowałam się na rudo.pewnego razu jednak za namową nie wiem kogo (chyba mamy,bo ta była wielkim przyjecielem trwałej ondulacji) na świeżo pofarbowane włośy zrobiłam trwałą.Miała to być lekka trwała. A wyszedł skręcony baran z rudością nie mający nic wspólnego. Poza tym włosy były spalone ,zniszczone .Odczekalam jakies dwa tygodnie i moja własna siostra równo ,tak jak odrost był ścinała "zepsute" włosy zyletką. Po tym zabiegu wyglądałam z kolei jak uciekinierka z zakładu zamkniętego .Można powiedziec ,że byłam prekursorką fryzury na mokra włoszkę i zaraz potem na "jeża". Teraz obie fryzury nie dziwne ale wtedy ,w czasach królującego tapiru...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jasny gwint! Żyletką??? ;-))))

      Usuń
    2. No to mamy miałyśmy podobnie myślące, tyle tylko, że pierwszą trwałą mama pozwoliła zrobić mi na studiach, a żeby było oszczędniej, to robiła ją siostra. Włosy mam rzadkie, cienkie ale oporne na skręcanie i układanie. Ondulację trzymałyśmy za długo, więc włosy były popalone i siostra je ścięła choć przy głowie baran został. Kilka lat później matka zapłaciła za trwałą u fryzjera i ta była jak należy ale ponieważ jak dla mnie długo się schodziło, więc nie korzystałam więcej. Farbować włosy zaczęłam dopiero po śmierci mamy, bo ta choć sama się wielokrotnie farbowała(nigdy na rudo), to mnie zabraniała(siostra o zgodę nie pytała).

      Usuń
  2. wiesz - ja mam szalenie kreatywną siostrę

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Droga Zante-ja wzięłam sobie za punkt honoru przeczytać całego bloga Renaty. Od momentu gdy okazało się, że na liście moich ulubionych jest też "Czary-mary" jej siostry, to w następnej kolejności wezmę na tapetę bloga Marydag. Jeżeli więc nie pokusisz się o samodzielne poznanie ich blogów, to za jakiś czas będziesz mogła z mojego posta dowiedzieć się jak obie panie są kreatywne i moim zdaniem "szalone" w pomysłach na życie ale w bardzo pozytywnym znaczeniu tego słowa.

      Usuń
  3. O tak! Samodzielne obcinanie włosów znam doskonale. Siostrę "miałam w rękach" niewiele razy... Ja poprawiam moich fryzjerów systematycznie... Albo chcę grzecznie do fryzjera - nie ma terminu tego dnia, więc do domku i małymi nożyczkami ciach, ciach ..... Najczęściej więc moja fryzura jest p.t. wyskubanykurczaknawielkanoc :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ta ikonka przy Twoim nicku jest tak piękna, że darowałabym Ci obcinanie żyletką i małymi nożyczkami. Jedni nie myją rak, gdy zdarzy im się przywitać z ViPem a ja obciętą głową bym się szczyciła. Renata ma do Ciebie zaufanie nie tylko względem fryzur i mam wrażenie, że od czasu do czasu lubi się oddać w Twoje ręce. Do miłego zobaczenia wkrótce na Twoim blogu.

      Usuń
  4. Przeczytałam jak najlepszy hit komediowy, chociaż momentami pewnie nie było Ci do śmiechu...

    OdpowiedzUsuń