W jednym z postów
wspomniałam o swojej sąsiadce, która miała szczęśliwą
rękę do kwiatów. Od października zeszłego roku inni
lokatorzy o nią pytali, ale nie umiałam powiedzieć, co się z nią
dzieje. Szczerze powiedziawszy, podejrzewałam że umarła, bo
wiekiem była zbliżona do moich rodziców. Jednak dwa tygodnie
temu, moja suczka Masza ujadała przez dłuższy czas, denerwując
mnie tym okropnie. Wyjrzałam za drzwi i okazało się, że w
mieszkaniu pani Heleny wielki ruch. Syn z synową, wynosili meble i
porządkowali rzeczy. Okazało się, że sąsiadka żyje i ma się
dobrze, choć brak jej apetytu. Osobiście uważam, że brak jej
chęci do życia ale tego nie powiedziałam jej dzieciom, bo mogliby
pomyśleć, że to fakt zabrania jej do siebie tak na nią wpłynął.
Mówi się, że starych drzew się nie przesadza, ale są takie
sytuacje, że nie ma innego wyjścia. Od śmierci swojego
drugiego syna(mąż zmarł dużo wcześniej), kobieta mieszkała sama
i zaczęła mieć poważne problemy ze zdrowiem. Jak rozmawiałam z
nią w lecie zeszłego roku, to była bardzo chuda i miała problem z
nogami, wspomagała się szwedką. Pewnego dnia rodzina znalazła ją
nieprzytomną na podłodze i stąd decyzja o wspólnym
zamieszkaniu. Kiedy okazało się, że pochowałam panią Helenę
przedwcześnie, to przekazałam pozdrowienia i życzenia wielu lat
życia. Oczywiście zapytałam o jej kwiaty, będąc gotową przejąć
je gdyby w nowym mieszkaniu nie było dla nich miejsca. Niestety ku
mojemu wielkiemu żalowi, okazało się, że rodzina zatroskana
zdrowiem matki, nie miała głowy myśleć o kwiatach i wszystkie
uschły. Zapytałam także o księgozbiór, który był
dość bogaty, bo mąż pani Heleny był bibliotekarzem, dyrektorem
biblioteki, w której miałam zaszczyt pracować 37 lat temu.
Szczególnie interesowała mnie 13-tomowa „Wielka
encyklopedia powszechna”. Identyczną mieli moi rodzice ale siostra
po śmieci matki pozbyła się jej jak i całego po nich
księgozbioru. W sobotę 7 maja wyrwał mnie z drzemki dzwonek do
drzwi i ujadanie moich psów. Nie byłam jednak w stanie się
podnieść, by sprawdzić kto się dobija. Dopiero wieczorem, gdy syn
przyszedł wyprowadzić psy, okazało się, że pod drzwiami leży
owa encyklopedia, kupnem której byłam zainteresowana. Bardzo
się ucieszyłam, że synowa pani Heleny pamiętała o mojej
propozycji. Teraz muszę czuwać, kiedy znów będą w
mieszkaniu, żeby zapytać o cenę jaką chcieliby za tę pozycję.
Mam nadzieję, że będzie ona w granicach moich możliwości
finansowych, choć mój syn twierdzi, że pozostawienie książek
pod drzwiami świadczy o tym, iż przekazali je, nie myśląc o
finansowym zysku. Tak czy inaczej dzięki takiemu prezentowi, sobotę
mogę uznać, za bardzo udany dzień.
Na zegarze godzina 5-ta, za
oknem zrobiło się jasno. Nie chce mi się spać, więc po
skończeniu pisania, pewnie trochę poczytam, co u innych blogerów
słychać.
Miłej niedzieli dla wszystkich,
którzy przeczytają te słowa, bo Ci którzy tego nie
zrobią i tak nie będą wiedzieli, że im także tego życzę.
;-))) No tak, kto nie czyta ten nie wie. Dobre ;-)))
OdpowiedzUsuńCześć Zante- Ty zawsze jesteś na bieżąco. Dzięki za tyle uśmiechów. Ja Tobie przesyłam również wiele;-))). Do zobaczenia przy następnym poście. Ukłony.
UsuńPrzepraszam Renatę Klosowską, za nieopatrzne usunięcie jej komentarza. Zrobiłam to przez pomyłkę, bo Twój komentarz Renato wpisał się dwukrotnie. Chcąc usunąć jeden, zlikwidowałam oba. Mam nadzieję, że wybaczysz mi to gapiostwo i mimo wszystko będziesz mnie odwiedzać. Ze swej strony zapraszam serdecznie i życzę udanego tygodnia
OdpowiedzUsuńMam takie samo zdanie, jak dzieci sąsiadki. Dostałaś prezent:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam:)
Witaj Ozonie! Milo mi, że wpadłaś z wizytą. Jeżeli dostaje się prezent, to należy za niego podziękować, ofiarowując coś w zamian, a będzie ku temu okazja, bo 22 maja są imieniny Heleny. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś się spotkamy. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń