„Mamo,
wołam twoje imię.
Znowu jesteś przy mnie.
Jak za dawnych lat.”
Znowu jesteś przy mnie.
Jak za dawnych lat.”
Dzisiaj obchodziłaby swoje urodziny,
miała na imię Barbara i była moją matką. Nie jest łatwo
opowiedzieć o kobiecie tak skomplikowanej, trochę tajemniczej,
silnej fizycznie dzięki ciężkiej pracy w gospodarstwie, upartej,
zdecydowanej, apodyktycznej.
ŻANDARM- była głową i szyją
rodziny, to ona podejmowała najważniejsze decyzje, ustalała co i
w jakiej kolejności będzie zrealizowane. Jako dziecko przyjmowałam
bezkrytycznie wszystko co mówiła i robiła. Miała trzy
zasady w życiu, których się trzymała:”to co dotyczy domu
i rodziny, tam pozostaje”. Chociaż miała kilka koleżanek i na
każdym etapie życia inną, jedną przyjaciółkę, to nawet
żadnej z nich nie zwierzała się z kłopotów w pełni.
Wyjątek stanowiła tylko pani Jadwiga K- starsza od niej, żona
pułkownika, która miała niewyparzoną gębę i potrafiła
załatwić niemal wszystko. Rodzice wyznawali zasadę, że nie brali
kredytów, a pożyczali tylko od rodziny i to na rzeczy, które
wypadły nagle, a oszczędności nie było. Pieniądze oddawali jak
najszybciej w pierwszej kolejności z ojcowskiej pensji. Pani
Jadwiga, często buntowała matkę, by powołując się na niesprawne
dziecko, upominała się u zwierzchników ojca o dodatkowe
wsparcie, a wiedziała kiedy i komu przyznawano zapomogi, premie.
Matka jednak była honorowa, nie chodziła, nie prosiła. Nawet nie
nakłaniała ojca, by występował o taką formę pomocy. Kiedy pani
Jadzia zorientowała się z jakim typem ludzi ma do czynienia,
uruchamiała swoje znajomości i kilka razy, ku wielkiemu zdziwieniu
ojca, przyznawano mu dodatkowe pieniądze. Matka nie dziwiła się,
bo domyślała się czyja to sprawka. Zasada druga, to „nie dziwić
się głośno niczemu, bo w ten sposób dajemy do zrozumienia,
że czegoś nie wiemy”. Zasada trzecia: „albo zrobisz tak jak
mówię albo nie chcę o niczym słyszeć”. Nie znosiła
sprzeciwu, dyskusja z nią na jakikolwiek ważny dla nas temat, była
bezowocna. Nie potrafiła znieść krytyki swojej osoby i nie
przyznawała się do błędu, nawet wtedy, gdy była go świadoma.
Ojciec zawsze Jej ustępował dla świętego spokoju, przez co
uchodził za mięczaka i pantoflarza. Ja byłam wpatrzona w matkę
jak w obraz, więc własne zdanie zaczęłam wyrażać praktycznie
dopiero po skończeniu studiów. Najczęściej boje toczyła
siostra, równie niezależna, bo posiadająca podobny
charakter, choć sama temu zaprzecza, że z usposobienia jest podobna
do rodzicielki.
WESTA- matka uwielbiała mitologię,
dlatego zasadnym wydawało mi się nazwanie jej kolejnego oblicza
imieniem rzymskiej bogini, patronki ogniska domowego. Cyganka przepowiedziała jej, że będzie miała męża o imieniu Janusz. Nie uwierzyła w to, po pierwsze dlatego, że sceptycznie odnosiła się do wszelakich wróżb, po drugie dlatego, że miała chłopaka Piotra, który był bratem koleżanki ze szkolnych czasów. On kończył Szkołę Orląt w Dęblinie, ona Studium Nauczycielskie. Z wielkim sentymentem wspominała przystojnego lotnika ale nigdy nie zdradziła dlaczego do małżeństwa nie doszło, chociaż oboje byli przekonani, że są sobie przeznaczeni. Ojca poznała przez swoją koleżankę, mężatkę którą odwiedziła pewnego razu. On wynajmował od tego małżeństwa werandę, na której mieszkał, z początku traktowała go jako kolegę. Jeżeli była to miłość od pierwszego wejrzenia, to bardziej ze strony ojca niż matki. Pobrali się w grudniu 1951 roku, znaleźli mieszkanie w budynku przy ul. Świerczewskiego, w którym w czasie wojny mieściły się niemieckie biura. W czerwcu następnego roku matka urodziła wcześniaka,dziewczynka była słaba, powiedziano iż nie przeżyła. Matka doznała rozstroju nerwowego i ojciec wywiózł ją do domu rodzinnego, by odzyskała siły. Nie był to najlepszy pomysł, bo tam babcia zajmowała się najmłodszą swoją córką, zaledwie dwuletnią Grażyną. Kilka tygodni później ojciec ponownie przyjechał do matki, by przekazać wiadomość, że pierworodna córka jednak żyje i właśnie przywieziono ją do ich mieszkania, co sąsiedzi odebrali jako próbę porzucenia dziecka. Podobno wróży się długie życie komuś, kto raz został uznany za zmarłego. Ja urodziłam się trzy lata później, również jako wcześniak i o mały włos, matka nie straciła w czasie porodu życia. Tylko przytomność starej położnej asystującej lekarzowi przy usuwania resztek łożyska, uchroniła matkę przed śmiercią. Jednak wielki krwotok wpłynął znacząco na życie nas obu. Matka miała po nim problemy natury kobiecej, ja zostałam sparaliżowana od pasa w dół, przez skrzepy, które uciskały system nerwowy. Nie wykryto choroby od razu, kiedy nie siadałam i nie wstawałam jak inne dzieci, przypisywano to wcześniactwu. Tylko upór matki i jej determinacja sprawiły, że w wieku dwóch lat, zaczęto szukać przyczyn i próbowano zdiagnozować chorobę. Kiedy już wiedziano co mi dolega, to matka rozpoczęła walkę o rehabilitację, wtedy mówiono, że jest bezczelna, bo wchodzi oknem, jak się ją wyrzuca drzwiami, a powinna mnie zamknąć w zakładzie dla dzieci upośledzonych i zapomnieć, że urodziła. Po jednej z pierwszych operacji, lekarz domagał się finansowej rekompensaty, za obrączkę którą rzekomo zgubił w czasie operacji. Moja matka zajmowała się mną w przeważającej części sama, bo ojciec skupiał się na pracy, by było stałe źródło dochodów. To ona przyjeżdżała odwiedzać mnie w sanatorium „Na Górce” w Busku-Zdroju, gdzie spędzałam po parę miesięcy w roku. Pamiętam jak przyklejona do szyby wyglądałam czy wspina się do budynku drogą prowadzącą z miasta. Jeżeli obiecała, że przyjedzie, to zawsze była, nawet wtedy gdy sama niedomagała. Wielokrotnie musiała tłumaczyć się obcym ludziom ze swojego wobec mnie postępowania. Dwie historie zapadły mi w pamięć i miały wielki wpływ na to, że przez długi czas matka była dla mnie wyrocznią we wszystkich sprawach. Jedno zdarzenie miało miejsce, gdy jeszcze nie chodziłam samodzielnie. Matka musiała załatwić jakieś sprawy i zabrała mnie ze sobą. Nie wiem dlaczego nie wzięła wózka, w którym zazwyczaj mnie woziła. Wracałyśmy do domu i matce omdlały ręce, bo swoje ważyłam. Przerzuciła mnie przez ramię, tak że nogi miałam z jej przodu, jedną ręką trzymała mnie za nie, a drugą za pośladki, żebym się nie ześlizgnęła, bo głową zwisałam w dól na jej plecach. Mnie oglądanie ludzi z takiej pozycji bardzo się podobało ale jednemu z przechodniów nie. Zatrzymał milicjanta i wskazał kobietę, która niewłaściwie traktuje swoje dziecko. Zażądano by się wylegitymowała, by móc wyjąć z torebki dowód, musiała mnie postawić na chodniku, a ja wczepiłam się w jej udo obiema rękami. Zanim matka wyjaśniła dlaczego niosła dziecko w ten a nie inny sposób, trochę to potrwało. Po powrocie do domu, była spocona jak mysz pod miotłą, więc się rozebrała do bielizny. Wtedy zobaczyłam, że moje palce odcisnęły się na jej nodze sinymi punktami. Gdy zaczęłam chodzić, to obie nogi stawiałam na czubkach palców, nigdy całą stopą. Pewnego razu przechodziłyśmy z mama przez ulicę, którą jeździły tramwaje. Ja postawiłam nogę na szynie w momencie, gdy motorniczy tramwaju wyjeżdżającego z ulicy prostopadłej przestawił zwrotnicę,co zaklinowało mi palce. Matka uklęknęła przede mną i próbowała rozsznurować but, by wyjąć z niego nogę i uciec przed nadjeżdżającym pojazdem. Widziałam trzęsące się ręce matki i słyszałam pisk hamulców, wagon zatrzymał się na tyłku matki , a rozwścieczony motorniczy zaatakował ją słownie. Tłumacząc mu dlaczego na czas nie zeszła z torowiska, płakała, a ja czułam się winna jej łez.
Była wspaniałą
gospodynią, nie dorównywała w wielu sprawach swojej matce,
bo ciasto drożdżowe było gorsze, ale za to piekła wspaniały
sernik,ulubione ciasto ojca. Robiła przetwory
zarówno z tego co przywiozła z własnego ogródka jak i
z warzyw i owoców kupowanych. Przebojem były ogórki
kiszone nastawiane w wielkim kamiennym, brązowym garnku. Na co dzień
jadało się kiełbasę zwyczajną, salceson, mielonkę, a na gorąco
kaszankę z cebulą. Szynka i schab były od święta. Mięso
mielone pod postacią kotletów lub pieczeni rzymskiej zdarzało
się częściej. Zamiast gulaszu mięsnego matka robiła cynaderki z
kaszą gryczaną lub jaglaną,wątróbkę z cebulą i ziemniakami. Uważała, że wątróbki drobiowe są niezdrowe, bo tan kumulują się wszystkie ptasie choroby. Kasze były jej ulubieńcami, a
najbardziej upodobała sobie kaszę mannę, obrzydziwszy mi ją po
dzień dzisiejszy. Z potraw przygotowywanych przez mamę ja
najbardziej lubiłam kluchy na parze i zrazy zawijane. Kiedy kupowała
kurczaka, to najpierw robiła z niego rosół, który gdy
był już na talerzach posypywała natką pietruszki., którą ja dokładnie wybierałam, bo nie znosiłam. Następnego
dnia ugotowanego kurczaka porcjowała tak, by były kolejne dwa
obiady , a na resztce rosołu gotowała zupę pomidorową, bo zazwyczaj
zostawał także makaron, który sama przygotowywała. Zawsze powtarzała, że kiedyś nadejdzie taki czas, że kupi kurczaka dla samej siebie i zje całego. Kiedy
pomidorówka była gotowana na mięsie wołowym, to podawała
ją z ryżem, a mięso obsmażała, cięła w grube plastry i
podawała z ciemnym lub jasnym sosem jako sztukę mięsa. Czasami mięso z zupy mieliła i robiła farsz do pierogów. Dla większości dobrych gospodyń nie są to żadne rewelacje, bo robią podobnie, ale teraz łatwiej jest pójść do sklepu i kupić gotowe pierogi, krokiety czy ciasta. Matka wolała robić sama, bo twierdziła, że wychodzi o połowę taniej, a wiadomo, co się do dania wsadziło. Nie za
bardzo udawało się jej przekonać nas do warzyw, bo z tych
uznawaliśmy jako surówki: mizerię, ogórek kiszony,
paprykę marynowaną , fasolkę szparagową i kapustę kiszoną.
Kiedy mieliśmy gości na obiedzie, a zdarzało się to bardzo
rzadko, to mama podawała do drugiego dania borówkę,
żurawinę, zielone pomidory w occie lub takiej samej zalewie dynię.
Nigdy nie próbowałam naśladować matki jeżeli chodzi o
przetwory czy gotowanie w ogóle. Wiedziałam, że nie tylko
nie poradzę sobie z ich przygotowaniem ale także nie przepadałam
za takimi „wynalazkami”.
Nigdy nie narzekała, że
mieszkanie jest nieumeblowane(to pierwsze posiadało tylko niezbędne
sprzęty i to nie nowe), że nie ma w nim dywanów, na punkcie
których miała obsesję. Jej rękodzieło nie było sprawą
hobby ale koniecznością. Szyła ubrania dzieciom, robiła na
drutach i szydełkiem, bo przyozdabiała w ten sposób dom, by
sprawiał wrażenie ciepłego i przytulnego. W pierwszym mieszkaniu
najważniejszymi meblami pokojowymi był ogromny tapczan nakrywany
kapą zrobiona szydełkiem i wielki wiklinowy fotel, w którym
matka lubiła siadać. Na tapczanie leżała przez długie lata
okrągła poduszka, której przód był wyhaftowany
krzyżykami w gwiazdę. Nie wiem czy było to dzieło matki czy może
prezent od kogoś ale ja miałam niewytłumaczalną awersję właśnie
do tej poduszki. Do roku 1974 nie widziałam by haftowała. Natomiast
szyła firanki, zasłony, plotła dywaniki. Kiedy matka nie pracowała jako
nauczycielka i nie musiała się mną tak bardzo opiekować, bo
większość dnia spędzałam w szkole, to zaczęła pracować jako
księgowa. Śmiała się czasami z ojca, że wraz z nadgodzinami
zarabia więcej od niego. Wtedy też jej pasją było kupowanie
dywanów, które nie tylko leżały w pokojach na
podłodze ale i wisiały na ścianach, żeby ocieplić betonowe
ściany przy których stały:tapczan rodziców, wersalka
siostry i moje metalowe łóżko.Matka wiedząc, że nie
dorówna swoim znajomym poziomem finansowego dobrobytu chciała
ich jednak zaskakiwać czymś oryginalnym. Na okna w dużym pokoju
uszyła zasłony ze zwykłych prześcieradeł, które
rozpostarła na podłodze, wycięła z kartonu formy
geometryczne(koła, kwadraty, trójkąty) i układając je w
fantazyjny sposób odwzorowywała na materiale, za pomocą gąbki maczanej w
różnokolorowych tuszach kreślarskich. Sama też
zawsze remontowała mieszkanie, przenosząc na ściany swoje
plastyczne wizje. Robiła ramy do obrazów, wypalając
lutownicą na nich różnorakie wzory. Dzięki jej pomysłom
dom zawsze był kolorowy, pełen serwetek i obrusów
szydełkowych, własnoręcznie szytych pokrowców na krzesła
czy poduszek na meble miękkie. Młotkiem, śrubokrętem, wiertarką
posługiwała się sprawniej niż niejeden mężczyzna. Umiała sobie
zjednywać ludzi, bo była osobą towarzyską, wesołą, lubiła
tańczyć. Nie odmawiała pomocy,gdy ktoś jej potrzebował ale też
dzięki temu mogła liczyć na pomoc znajomych.
MRÓWKA- była obowiązkowa,
sumienna, dokładna. Jako nauczycielka nie pracowała długo(chyba
zrezygnowała gdy my poszłyśmy do nowej szkoły w związku ze
zmianą mieszkania i przez rok trzeba nas było dowozić). Jednak zawsze z sentymentem wspominała swoją
pierwszą pracę w Mikstacie, przez wiele lat korespondowała z inną
nauczycielką z tej samej szkoły panią Facią.
zdjęcie bardzo niewyraźne ale to jest moja matka(z tyłu grupy) ze swoją gromadką |
SAWANTKA- prawdziwą pasją matki były
książki. Czytywała je od wczesnego dzieciństwa, pożyczając
gdzie tylko się da. Przeczytała całego Bunscha, Kraszewskiego,
Sienkiewicza i wielu innych autorów. W beletrystyce
preferowała polskich pisarzy. Natomiast ponieważ uwielbiała
biografie i książki historyczne, to tu sięgała i po obcych
literatów. Kiedy tylko mogła chodziła na spotkania z
pisarzami, w jej biblioteczce było kilka książek z autografami.Jednak, to Adam Mickiewicz był dla niej najważniejszym poetą. "Pana Tadeusza" znała całego na wyrywki, nie mogła zrozumieć dlaczego my z siostrą czytamy to dzieło pod przymusem, bo jest lekturą obowiązkową. Lubiła dużo wiedzieć ale nie miała zbyt wielu chętnych do
dyskusji.Śmiało wyrażała ugruntowane poglądy na temat Kościoła, księży
nazywała „pasibrzuchami” i na tematy polityczne. Inną jej wielka
pasją,były podróże. Jako żona oficera mogła podróżować
tylko do krajów wchodzących w skład Układu Warszawskiego i
była w każdym z nich poza Albanią i ZSRR. Po roku 1989 odwiedziła z
wycieczką kilka państw europejskich
Francja- ogrody Avinionu 1995; Wenecja- Pałac Dożów 1995,
Hiszpania -Costa Brava 1995; Grecja 1996, Wilno- Ostra Brama. Bardzo
podobał jej się sposób handlowania w Turcji, bo tam do
dobrego tonu należy targowanie się. Kiedy wraz z koleżanką Renatą
weszła do jednego sklepu i zaczęła się targować, to znajoma
uciekła ze wstydu, a matka twierdziła, że właściciel był
zachwycony. Jej wielkim marzeniem było zobaczenie Paryża, niestety
nie zdążyła go ziścić.
Z
czasów dzieciństwa pamiętam matkę uśmiechniętą, trochę
zwariowaną. W wieku lat 40-tu lekarze dali jej alternatywę: albo
urodzi kolejne dziecko i być może mięśniaki się samoistnie
wchłoną albo zabieg operacyjny. Obie byłyśmy już sporymi pannami
i matka nie zdecydowała się na pierwsze rozwiązanie. Po operacji
bardzo się zmieniła, była jeszcze bardziej nerwowa, łatwo wpadała
w złość. Sprawiała wrażenie jakby małżeństwo i rodzina, to
kłoda pod nogami, której nie jest w stanie przekroczyć.
Wtedy trudno się żyło nam wszystkim. Kiedy ojciec został
przeniesiony do Warszawy, siostra została na Dolnym Śląsku,
rozpoczynając samodzielne życie. Gdy po paru latach do nas
dołączyła jak najszybciej chciała zamieszkać samodzielnie, co
było możliwe dzięki małżeństwu. Narodziny w roku 1979 wnuczki i
w 1984 wnuka, poniekąd „wróciły” dawną mamę, zajmowała
się wnuczętami najtroskliwiej jak umiała. Widać jest coś w
powiedzeniu, że każda kobieta jest lepszą babcią niż matką.
Piękny portret. Duzo w nim szacunku i miłosci, ale też zdrowej oceny wad. Chętnie poznam także Twojego tatę.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
W sprawie portretu ojca, zapraszam 23 czerwca, to będzie mój prezent dla Niego z okazji Dnia Ojca. Dziękuję za pochlebną ocenę posta. U nas dziś ładna pogoda i choć sąsiad remontujący mieszkanie, wali niemiłosiernie, to ja mam dobry humor, bo liczba moich wyświetleń przekroczyła 2000. Hurra. Ukłony.
UsuńBardzo wnikliwie opisałaś bliską sobie osobę i tak się zastanawiam, jakie "piętno" odcisnęła na Tobie, bo osoby z takimi osobowościami mają duży wpływ na psychikę najbliższych...
OdpowiedzUsuńPodobnie jak Zante chętnie poczytam o ojcu :-)
Wpływ matki na mnie był ogromny, co nie znaczy że tylko dobry. Nie przestrzegałam jej 3 zasad. Często kłopotami i troskami dzielę się z zaufanymi ludźmi. Umiem się przyznać, jeżeli czegoś nie wiem. Nie upieram się przy swoim, jeżeli druga strona przedstawia argumenty, które do mnie trafiają. Nie lubię podróżować ale podzielałam jej pasję do czytania, rozwiązywania krzyżówek i do bycia ciągle zajętym, bo nie znoszę bezczynności. Pozdrawiam.
UsuńCIekawa kobieta była Twoja matka. To,że opisałaś ją tak żywo uznając i jej wady i zalety świadczy tylko o wielkiej miłości.
OdpowiedzUsuńZdanie,że na wskutek operacji z lekka się zmieniła - kobieta po 40- tce ,mająca pewnie swoje pasje i marzenia z dorastającymi córkami ...miała pewnie swoje obawy i widać nie zawsze dzieliła się nimi ze swoimi córkami. A córki chciały miec mamową mamę.Coś na ten temat wiem.
A jeśli chodzi o rodziców w ogóle heh ,miałyśmy z siostrą podobnie albowiem moja mama też była żoną oficera:))
Ludzie, którzy nie mieli w życiu na co dzień do czynienia z wojskiem, nie rozumieją, że rodziny mundurowe, to specyficzny "klan". Ja swoją mamę, po operacji zaczęłam lepiej rozumieć w chwili, gdy sama weszłam w menopauzę. Chociaż w życiu staram się nie popełniać tych błędów, które tak mnie raziły u matki, to jednak nie zawsze mi się to udaje. Trzeba samemu zostać matką, by łatwiej zrozumieć własną, wielka szkoda tylko,że zazwyczaj jest już za późno, by jej podziękować za dobro i przeprosić za niezrozumienie. Pozdrawiam.
UsuńZnajduję pewne analogie... :-) (tak jak moja Siotra powyzej), :-)))
OdpowiedzUsuńWitaj Maradag-cieszę się, że wpadłaś do mnie. Jeżeli dobrze zrozumiałam Twoja Siostra jest równie silną i twórczą osobowością.Artystyczne dusze muszą być silne, bo zazwyczaj nie rozumiane przez ogół, w ten sposób bronią się przed "zdeptaniem". Dziękuję za komentarz i zapraszam częściej. Pozdrawiam.
UsuńMoja mama (zmarła nagle, parę lat temu, w wieku 81 lat) Była niesamowicie empatyczna, spokojna, rzeczowa, a przy tym bardzo dla naszej całej czwórki czuła. Dość wcześnie owdowiała i nigdy już ponownie nie załozyła żadnego związku z mężczyzną. Była kobietą ładna i atrakcyjną.
OdpowiedzUsuńI tu ciekawa anegdotka. Kiedy po czterech latach wróciłem do domu jako już dorosły, brodaty chłop, to całe osiedle plotkowało, że mama sprawiła sobie wreszcie absztyfikanta!
Podobno tak się zmieniłem i zmężniałem!
serdeczności w wymiarze bezmiar
Art Klaterze-oglądając Cię w repertuarze Fredry mogłam naocznie stwierdzić, że kawał chłopa z Ciebie, nic więc dziwnego, że nie zostałeś rozpoznany, po dłuższej nieobecności.Dla niektórych kobiet "kocha się raz" i nie ma następnych. To jest wielka siła miłości. Życzę Ci siły i miłości w wymiarze bezmiar. Uściski.
Usuń