środa, 13 kwietnia 2016

KWIATY W MOIM DOMU- mój kawałek podłogi

                            
   Kiedy dochodzimy do pewnego wieku, wszyscy marzymy o założeniu rodziny, o własnym mieszkaniu i kilku innych rzeczach. Marzyłam i ja, choć dla mojej rodziny pozostawałam kaleką, która bez ich pomocy nie da sobie w życiu rady. Dla siebie samej byłam młodą kobietą, pragnącą się zakochać, być kochaną. Mniej więcej w 18 roku życia lekarze powiedzieli, że na dziecko nie mam co liczyć, bo go nie donoszę. Wtedy chciałam spotkać człowieka, który wraz ze mną stworzyłby rodzinny dom dziecka.
     Moje życie intymne nie mogło się rozwijać tak jak bym chciała, gdy mieszkałam z rodzicami. Wtedy zazdrościłam siostrze, że nie tylko jest mężatką ale ma swój własny dom. Co prawda było to mieszkanie po rodzicach szwagra ale ich własne i rodzice mogli tylko finansować potrzebne do jego umeblowania sprzęty.
   Dzięki życzliwości paru ludzi, w roku 1982 udało mi się dostać mieszkanie rotacyjne na ul. Marymonckiej. Znajdowało się ono na dziesiątym piętrze ale była winda. Co prawda często się psuła i parę razy odbywałam spacerek na piechotę, ale wtedy byłam młoda, czułam się w pełni sprawna i chodzenie po schodach nie było problemem. Rodzice wiadomość o tym, że mam mieszkanie przyjęli z wielkim niezadowoleniem.. Mieszkanie składało się z bardzo dużego pokoju, wnęki kuchennej wydzielonej z przedpokoju i małej łazienki. Jedną ścianę pokoju zajmowało duże okno i drzwi balkonowe, za co kochałam to mieszkanie, bo choć balkonik był taki, że jak stanęły na nim dwie osoby, to już nawet igły nie można było wcisnąć, to jednak był.
   Przeżyłam w tym mieszkaniu wiele szczęśliwych chwil ale nie myślałam wtedy o jego upiększaniu za pomocą roślin czy jakiś bibelotów nadających temu „kawałkowi własnej podłogi”mojego osobistego charakteru. Przyczyn takiego stanu rzeczy było kilka. Po pierwsze pracowałam dużo i wracałam do domu wieczorem, więc moje mieszkanko spełniało rolę sypialni bardziej niż centrum życia towarzyskiego czy erotycznego. Po drugie- przez 10 lat pracy nigdy nie zarabiałam dużo, byłam wtedy chyba najniżej opłacaną bibliotekarką w Warszawie. Nie upominałam się o podwyżki, bo wówczas wyznawałam dwie, bardzo nieżyciowe(zrozumiałam to jednak po wielu latach) zasady: „potulne cielę dwie matki ssie”, „jak będziesz ciężko harowała, to szefowie, to zauważą i docenią”. Może i zauważali ale z docenianiem było gorzej. Po trzecie- kilkanaście razy organizowałam kiermasze książkowe, do każdego z nich dokładając z własnej pensji, gdy końcowe rozliczenia wykazywały manko. W tamtym czasie nie odczuwałam tak silnej potrzeby posiadania roślin w domu. Tym bardziej, że poznałam leśnika, zakochałam się i perspektywa zamieszkania pod lasem wydawała się bardzo realna. Życie jednak potoczyło się inaczej, mój luby powiedział "trzymaj się Genia, charakter mi się zmienia" i gdy ja walczyłam w szpitalu o utrzymanie ciąży, on wrócił w rodzinne strony. Chęć posiadania roślin w domu pojawiła się,  gdy zamieniłam posiadane mieszkanie, na kubaturowo takie samo ale znajdujące się w bloku rodziców. Nie musiałam już dojeżdżać by widywać dziecko w weekendy, tylko mogłam z nim zamieszkać.
   Pomimo że o umeblowaniu ponownie decydowali rodzice, to ja jednak postanowiłam tym razem zadbać o rośliny. Duży udział w tej decyzji należał do  mojej nowej sąsiadki z piętra, która miała nie tylko szczęśliwą rękę do kwiatów ale i ogromną ich ilość. W jej domu kwiaty były w 3 pokojach i na balkonie, a nadwyżkę wystawiła na klatkę schodową. Są tacy, którzy uważają, że najlepiej się chowają kwiaty kradzione. Nigdy nie odważyłam się tego sprawdzać, bo bałam się że jeżeli uszczknę roślinę w niewłaściwy sposób, sadzonka korzeni nie puści, a właścicielowi zmarnuję owoc jego starań. Od wspomnianej sąsiadki dostałam aloes, matka kupiła mi piękną, sporą jukę, a sama nabyłam dwie paprocie. Niestety wszystkie te kwiatki czy to z powodu złego doglądania czy innych przyczyn żywot miały krótki. 
    Pomimo że nie lubię sztucznych kwiatów(bo po co one jak można mieć prawdziwe), to kiedyś dostałam od dwóch Ukrainek, którym udzieliłam gościny, sztuczne goździki. Były u mnie kilka lat. Teraz zastąpiły je sztuczne żonkile(kupione przy okazji Wielkanocy, gdy syn zapomniał o nabyciu żywych) i irysy, bo są w gronie moich ulubionych kwiatów(właściwe poza różami i chryzantemami, lubię wszystkie pozostałe chociaż oczywiście jedne bardziej inne mniej).

Scindapsus złoty
    Kiedyś byłam u znajomej i podziwiałam jej bluszcz, który wił się wzdłuż ścian pokoju i przechodził przez środek. Kiedy jej powiedziałam o swoim niepowodzeniu ze swoimi roślinami, to ofiarowała mi jedną doniczkę z takim kwiatkiem, twierdząc, że nie wymaga on szczególnej dbałości i potrafi rosnąć nawet w kuchni.  Bardzo łatwo można uzyskać wiele roślinek, odcinając kawałek pędu z dużą ilością narośli, który wsadzony do wody, ukorzeni się i wtedy wsadzamy do doniczki z ziemią. 
    Od kilku lat proszę rodzinę i znajomych by zamiast kwiatów ciętych, ofiarowywali mi doniczkowe. W ten sposób na dwóch moich parapetach stoją kwiaty, których oczywiście swoim zwyczajem nazw nie znam. Podpisy pod zdjęciami, będą „domyślne” na podstawie grafiki z internetu. 
   W zeszłym roku na imieniny od siostry dostałam pięknego kwiatka. Gruby pień, z którego wyrastały wąskie, długie liście, a na czubku był kwiat w kształcie kłosa w kolorze biało-czerwonym. Ozdobna też była ceramiczna czerwona doniczka. Ponieważ ktoś kiedyś powiedział mi, że kwiat powinno się podlewać na spodeczek, by korzenie czerpały tyle wody ile im potrzeba, to i tego kwiatka ustawiłam na spodeczku i tam wlewałam wodę. Po jakimś miesiącu kwiat sczerniał, liście zaczęły więdnąć, a ja nie znałam przyczyny takiego stanu rzeczy. Dopiero, gdy zwiądł całkowicie i chciałam sprzątnąć doniczkę okazało się, że kwiatek był w małej brązowej doniczce, która została wstawiona w tę czerwoną, a ta nie posiadała otworu, którym ewentualnie woda mogłaby dotrzeć do rośliny. W ten oto sposób pozbyłam się najpiękniejszego kwiatka doniczkowego jakiego udało mi się dostać w prezencie.
    Od sąsiadki mieszkającej nade mną dostałam na urodziny kwiatek(3 listki), który rósł u niej bujnie stojąc na regale i wzbudzając mój zachwyt. Jednak ten ofiarowany przez nią zwiądł i został tylko kawałek łodygi wychodzącej z doniczki. Odcięłam połowę i wsadziłam wprost do innej doniczki z ziemią, bez wiary, że coś z tego będzie. Pierwszy kwiatek ma teraz trzy nowe listki, wyrosłe z obciętej łodygi, a z tego wsadzonego przeze mnie kawałka wystrzeliło pięć liści(dwa dni temu, przekazałam je synowi na ich mieszkanie), bo choć synowa miała parapet zastawiony kwiatami, wśród których były nawet 3 kaktusy, to podobno rośliny zaczęły jej marnieć.  W prezencie gwiazdkowym w ubiegłym roku dostałam ten sam kwiatek tylko już ze znacznie większą ilością liści. Wygląda on tak











    W roku 2014, gdy robiłam zakupy przed świętami Bożego Narodzenia w Biedronce, widziałam regał z ziołami i roślinkami. Zamierzam przy okazji kolejnych zakupów spożywczych, nabyć jakąś roślinkę, by wzbogacić i urozmaicić dość monotonny mój zbiór roślin. Poza tym na moich dwóch parapetach stoją:
Gwiazda betlejemska- zmarnowana przed Wielkanocą.
Chryzalidokarpus
Kalanchoe blossfeldiana                                

6 komentarzy:

  1. Iwonko, tak pięknie,prosto i szczerze piszesz o swoim życiu, o kwiatach,że czytam to jak ciekawą powieść. Masz wspaniały styl pisania. Pisz kochana,pisz, bo ja codziennie do Ciebie zaglądam złakniona dobrych tekstów. Pozdrawiam i dziękuję za troskę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj Azalio- ja dziś rano też czytałam Twojego posta i bardzo się zmartwiłam, że sytuacja finansowana jest taka zła, a ja nie mogę pomóc. Koniecznie zagraj w totka, przez pozostałe dni tego tygodnia, będę trzymała kciuki za wygraną. Jak może zauważyłaś moja lista blogów wzbogaciła się o kilka adresów, zaczerpniętych od Ciebie. Cały wczorajszy dzień spędziłam na czytaniu całej Twojej listy i wybraniu tych dla mnie najciekawszych.Moje posty tak się mają do powieści jak kwiat do kożucha, ale dziękuję za tak wysoką ocenę. Pozdrawiam.

      Usuń
  2. Nie wiem jak to się dzieje, ale jedne osoby mają tzw rękę do kwiatów, mają bujną kolekcję, a innym (jak mnie!!) marnieją. I to w każdym z domów, w którym mieszkałam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może ziemia nie taka, może podlewanie niewłaściwe. Ja nie mam zielonego pojęcia, o hodowaniu roślin. Kiedy zaczęłam przepisywać kalendarz, dziwiłam się, że tyle czynników ma wpływ na dobre samopoczucie kwiatów. Gdy poszukuję ilustracji do poszczególnych postów, co rusz natrafiam na blogi poświęcone domowym roślinom i nawet zrozumiałam dlaczego w przypadku tych moich rad jest tak mało czytających(o komentarzach nie wspomnę).Być może wśród rad spisanych przeze mnie z czasem znalazłabyś odpowiedź dlaczego Twoje rośliny więdną, ale obawiam się że zanim ja zakończę pisanie postów na ten temat, to i rośliny mogą zakończyć swój żywot. Moja matka powiadała, że cała mądrość w książkach, a dziś można powiedzieć, że w internecie. Póki co puszczaj im muzykę, działa na rośliny bardziej kojąco niż na niektórych ludzi. Pozdrawiam

      Usuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  4. Witam na blogu. Przyznaję, że rzadko się zdarza by ktoś czytał tak dawno napisany tekst. Większość internautów sięga po najnowsze notki. Cieszę się, że notka przypadła do gustu i dziękuję za wysoką jej ocenę. Zapraszam na blog częściej. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń