Pamiętam wiele szczegółów, co do wyglądu naszego
pierwszego mieszkania przy ulicy Świerczewskiego, ogromny pokój,
zimny i nieprzytulny z dużym tapczanem, na którym spali
rodzice. Oprócz tego pokoju była kiszkowata kuchnia ze starym
kredensem, kuchnią węglową, metalowym łóżkiem i
siennikiem. To co mi się w tamtym mieszkaniu podobało, to balkon
ozdobiony dwoma misami, w których mama sadziła kwiaty, żeby
było radośnie jak się patrzyło przez drzwi balkonowe.
|
na zdjęciu widać tylko jedną i to bez kwiatów |
Żyło się
tam trudno, bo mieszkaliśmy na 3 piętrze bez windy. Matka wnosząc
mnie i znosząc za każdym razem, gdy musiałyśmy gdzieś wyjść,
wylewała siódme poty. Gdy już mogłam chodzić, zawsze
zawadzałam czubkami butów o metalowe listwy, które
były na kancie każdego stopnia. Parę razy zawadziłam przy
schodzeniu o ten metal i pikowałam na półpiętro głową w
dół, a siostra biegła za mną, by mnie pozbierać. Niestety
nie pamiętam jakie kwiaty wtedy były w tym mieszkaniu, bo jedyne
zdjęcie, na którym jest wspomniany balkon, było zrobione w
chwili, gdy donice były puste. Podejrzewam, że wtedy z pieniędzmi
było tak słabo, że matka, nie chciała tracić ich na kupowanie
roślin innych niż te balkonowe, bo one były widoczne także z ulicy, a matka była bardzo czuła na to, co powiedzą sąsiedzi. Wtedy najmocniej skupiała się na moim leczeniu, a atmosferę
mieszkania ocieplać miały kilimy na ścianach przywiezione od babci
i dywaniki robione ze sfilcowanych i poprutych swetrów.Po skończeniu przeze mnie
pierwszej klasy szkoły podstawowej, ojciec dostał służbowe, 3
pokojowe mieszkanie przy ul. Grabiszyńskiej. Było ono w jednym z 5
nowo wybudowanych wieżowców. Na szczęście była winda, ale
my mieszkaliśmy na 1 piętrze, więc rzadko z niej korzystaliśmy. W
porównaniu z poprzednim mieszkaniem, to było luksusowe. Duży
kwadratowy przedpokój z którego wejść można było do
każdego pokoju oraz łazienki. Kuchnia była mała i wąska, ale
miała w ścianie łączącej ją z dużym pokojem, okienko do
wydawania posiłków. Nie korzystaliśmy z tego udogodnienia.
Przyjaciółka matki w czasie jednej z wizyt namalowała na
szybie kolorowe kwiaty i wyglądało to trochę jak witraż. Na
krótszej ścianie dużego pokoju znajdowały się dwa okna i
drzwi balkonowe. Balkon był na tyle duży, że matka umieściła na
froncie skrzynki, w których sadziła pelargonie(przynajmniej
tylko je zapamiętałam). Stały tam też dwa wiklinowe fotele, na
których można było sobie usiąść, gdy chciało się
posłuchać odgłosów podwórka. Przy dwóch
oknach, parapet był długi i szybko matka obstawiła go roślinami
doniczkowymi. Jako dziecko i nastolatka, nie
przywiązywałam wagi, do nazw poszczególnych roślin. Dziś,
gdy postanowiłam napisać tego posta, na podstawie grafiki z
internetu, próbowałam połączyć wygląd tamtych kwiatów
z ich nazwami. Dopóki matka nie zapisała się do Towarzystwa
Kaktusiarzy, to na parapecie królowała sansewieria, która
podobała mi się bardzo ze względu na strzeliste ciemnozielone
liście z białymi pręgami. Zawsze rozbawienie wzbudzał jęzor
teściowej, wtedy myślałam, że jest to nazwa wymyślona przez moją
matkę, tak dla żartu. Na podłodze ze względu na wysokość i dużą
donicę stał fikus. Na ścianie „łazienkowej” wisiały dwa
metalowe kwietniki z paprociami, których liście wspaniale
zwisały lub cissusami i stąd pewnie moje upodobanie do paproci i roślin
płażąco-zwisających. W pokoju środkowym, który
przynależał do mojej siostry stała palma. Kiedy parapet w dużym
pokoju zajęły kaktusy, inne kwiaty, przeszły na parapet w tym
drugim pokoju. Ja zajmowałam najmniejszy pokój ale poza
fiołkiem alpejskim, którego matka dostała w prezencie na
Barbórkę i anginki, hodowanej przez nią w przypadku
dolegliwości z gardłem, nie mogę przypomnieć sobie innych
kwiatów, ozdabiających moją „świątynię dumania”.
|
sansewieria |
|
daktylowiec kanaryjski |
|
jęzor teściowej |
|
cissus amazonika |
|
ficus elastica |
Matka bardzo dużo czasu poświęcała kaktusom, bo w dobrym tonie
było pochwalić się na spotkaniach kaktusiarzy, nowym nabytkiem lub
tym, że któraś z roślin zakwitła. Przez 11 lat życia w
tym mieszkaniu, pamiętam, że dwa razy jakieś kaktusy zakwitły.
Chociaż każdy miał etykietkę z nazwą, dziś ich nie pamiętam.
Jedynie kierując się wyglądem mogę powiedzieć, że mogły to
być: agawa, echnokaktus i obowiązkowo aloes, który matka
trzymała także ze względu na jego lecznicze właściwości.
Oczywiście wszystkich kaktusów było znacznie więcej,
przypuszczam, że po jednym egzemplarzu każdego jakie wtedy były
możliwe do zdobycia, znajdowały się na tym parapecie.
|
agawa |
|
aloes |
|
echinokaktus |
Moja matka
jak przystało na osobę pochodzącą ze wsi, nie umiała
funkcjonować bez ziemi. Dlatego nabyła ogródek działkowy,
na który dojeżdżała rowerem, bo był daleko od miejsca
zamieszkania. Z tego miejsca pochodziło wiele warzyw przez nią
uprawianych, a także kwiaty cięte, przywożone do wazonu stojącego
na dużym okrągłym stole w pokoju rodziców. Mnie w pamięci
utkwiły tulipany, żonkile i astry. Nie wiem czy matka miała jakieś
swoje ulubione kwiaty, mam wrażenie, że lubiła wszystkie.
Do warszawskiego mieszkania
sprowadziliśmy się z większością mebli i roślin. We Wrocławiu
została siostra, która nie chciała się przenosić. W
stolicy rodzice otrzymali również 3 pokojowe mieszkanie. Na
balkonie były skrzynki z kwiatami, w każdym pokoju kilka kwiatów
na parapetach. Nie powieszono już kwietników na ścianach, bo
nikomu się nie chciało wiercić dziur, by w wielką betonową płytę
wbijać kołki. Na ogródek działkowy matka się nie zdobyła, ale wspólnota mieszkaniowa, lokatorom którzy byli
chętni, by uprawiać ziemię znajdująca się pod ich balkonem,
pozwalała założyć mini ogródeczek. Wzdłuż całego bloku
ogrodzono ten kawałek ziemi i jedni siali na niej trawę, inni
sadzili kwiaty lub jak nasza sąsiadka zza ściany robili ogródek
skalny, po którym biegały bezpańskie koty, dokarmiane przez
ową panią. Matka jako jedyna miała w swoim ogródeczku
oprócz kwiatów, lichutką wisienkę i dość duże
drzewo morelowe, którego gałęzie sięgały poza ogrodzenie,
dlatego dużo było tych, którzy korzystali z owoców.
W chwili obecnej ogródki zlikwidowano, a szkoda, bo przy bloku
prostopadłym do naszego, mieszkańcy dalej dbają o ten swój
skrawek ziemi pod oknami, i aż miło tamtędy przechodzić, bo
różnorodność roślin i wielobarwność kwiatów nie
tylko upiększa otoczenie ale i cieszy wzrok.
Uwielbiam te Twoje opowieści sprzed lat. Naprawdę to duża przyjemność. Tak je fajnie snujesz, że robi sie przykro, gdy przewijając ekran, natrafiam na koniec. Mogłabym dłużej.
OdpowiedzUsuńDroga Zante- pocieszycielko TY moja, zawsze wiesz co napisać by podnieść mnie na duchu. Ostatnio nie najlepiej się czuję, a ponieważ posty z cyklu Ze starego kalendarza, nie znalazły uznania czytelników, to postanowiłam pozostając w świecie roślin, napisać o nich w odniesieniu do mojej rodziny.Dziękując za komentarz, przesyłam pozdrowienia.
UsuńSolidnie napisane. Pozdrawiam i liczę na więcej ciekawych artykułów.
OdpowiedzUsuńWitam na blogu, choć zaskoczył mnie komentarz pod tak dawnym postem. Bardzo chciałabym spełnić Twoje oczekiwania. Jeżeli pokusisz się o przejrzenie nowszych postów, może znajdziesz wśród nich,coś ciekawego dla siebie. Dziękuję za komentarz i życzę wszystkiego najlepszego na Wielkanoc. Ukłony.
Usuń