piątek, 8 kwietnia 2016

MOJE HOBBY- podejście drugie

                                         
mój klaser
    Kiedy moja matka zrozumiała, że żadna z córek nie będzie wirtuozem fortepianu, odpuściła mojej siostrze, dając jej wolną rękę. Ta skwapliwie z tego skorzystała i zapisała się do Klubu Sportowego „Śląsk”. Stadion znajdował się niedaleko naszego miejsca zamieszkania, siostra uprawiała skok wzwyż, w dal i bieg przez płotki, gdzie najgroźniejszą rywalką była Grażyna Rabsztyn. Mój czas wolny(choć miałam go niewiele, bo nauka zajmowała mi jego większość) trzeba było zagospodarować. Należało przy tym wybrać taką dyscyplinę, która nie wymagałaby wożenia mnie gdziekolwiek. Odpadało więc pływanie czy też łucznictwo, które było moim marzeniem. Młodsza siostra mojej matki, ciotka Wanda, pracowała na poczcie jako urzędniczka. Postanowiono więc, że będę zbierała znaczki, bo do tych ciotka miała łatwy dostęp i mogła bez trudu dbać o powiększanie mojej kolekcji. Na zachętę kupiono mi duży klaser w granatowej plastikowej oprawie, pęsetę do chwytania znaczków, by nie było na nich odcisków palców i lupę powiększająca. Jakiś czas po rozpoczęciu zbieractwa, ojciec zabrał mnie do swojego kolegi z czasów studiów(dziwnym zbiegiem okoliczności, okazał się nim mój ojciec chrzestny, którego do tej pory znałam tylko ze zdjęcia, na którym pozowałam ukryta w beciku). W czasie nudnej wizyty poznałam pana w średnim wieku, który na odchodne podarował mi stary katalog z jakiejś wystawy filatelistycznej i wieczny kalendarz. Ów kalendarz spodobał mi się bardzo i przez wiele lat, nawet po przeprowadzce do Warszawy, był ozdobą mojego biurka.
   
Kiepska była ze mnie filatelistka, bo nie miałam ukierunkowanych zainteresowań, że zbieram tylko określone serie. Dlatego w klaserze znaleźć można  znaczki z kwiatami, sportowcami, wybitnymi ludźmi itd. Jednym słowem „groch z kapustą”. Z perspektywy 50 lat, nie pamiętam jak długo trwało to moje wymuszone hobby. Najpóźniej skończyło się wtedy, gdy zrozumiałam, że chłopcy, to nie tylko szkolni koledzy, ciągnący mnie za mysie ogonki, zwane szumnie warkoczami. Zainteresowanie płcią odmienną , zaowocowało serią rymów częstochowskich, spisywanych w granatowym zeszycie formatu A 4. Ciągoty do rymowania pozostały mi na całe życie, ale poza kilkoma erotykami, darowanymi obiektom moich aktualnych westchnień, nie zachowało się nic z tej pożal się Boże twórczości. Dwa lata temu, próbowałam powrócić do pisania, traktując to jako formę terapeutyczną walki z depresją, ale syn podczas zmiany Windowsa, skasował wszystkie materiały zawarte w moich dokumentach. Dlatego na koniec dzisiejszego postu zamieszczę jeden z moich ulubionych wierszy Salomei Kapuścińskiej, wrocławskiej poetki, za sprawą której literatką nie zostałam. Była pierwszą i jedyną recenzentką moich wierszy, a ponieważ jej opinia była dla mnie, nastolatki druzgocąca, na wiele lat zarzuciłam pisanie. Przypominałam sobie o nim tylko wtedy, gdy na życzenie mojej matki układałam wierszowane życzenia z okazji ślubu, kogoś z rodziny.
                     Jakże rozmawiać z Tobą
                 przez mit sen czy znak
                 kiedy sens niewzruszony płonie w każdej rzeczy
                 i w każdym słowie przestronnie jest tak
                 jak w Róży gdy symbol zapala nie kwiat.

                 I jakim językiem tę Różę Ci dać
                 by nie ugasić lampy przeznaczenia
                 oddechem nieostrożnym-

                       / Salomea Kapuścińska: „Zbroja błękitna” 1973/
ulubiony znaczek

2 komentarze:

  1. No rzeczywiście rodzice postarali się o znalezienie Ci odpowiedniego hobby ;-)))
    Ale faktem jest, że w czasach mojego dzieciństwa mus było mieć hobby. Ja zresztą też miałam fazę na znaczki (tyle, że sama ja sobie wymyśliłam) i miałam podobnie jak Ty, groch z kapustą. Ale były tam dwie całkiem cenne serie. Niestety moja matka wydała komus ten klaser zaraz po tym, jak wyprowadziłam się z domu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj Zante- moja matka kierowała całym moim życiem ale na szczęście rzeczy bez pytania raczej nie oddawała ani nie wyrzucała, dlatego klaser się zachował. Jest dziś miłą chociaż chyba niezbyt wartościową pod względem materialnym pamiątką. Dziękując za odwiedziny, pozdrawiam serdecznie.

      Usuń