Wczoraj
syn przyniósł ze skrzynki 3 listy z banku i dużą białą
kopertę. Była ona dla mnie zaskoczeniem, choć mogłam się jej
spodziewać. Otóż w ostatnim poście wspomniałam, że mam
kłopot z lekturą, bo brak mi książek do przeczytania.
Są
ludzie, którzy swój zawód wykonują z pasją i
zaangażowaniem i choć o bibliotekarzach nie mówi się, iż
powinni być to ludzie z powołaniem, to czasami tacy się zdarzają. Jest kimś takim bibliotekarka „Jotka”, autorka bloga
„Pani od biblioteki”. Otóż ta niewiarygodna kobieta
wystąpiła z propozycją przysłania mi książek. Próbowałam
przekonać Ją, że pomysł równie cudowny, co mało
praktyczny. Na początek podała mi adres strony www.wolnelektury.pl.
Zajrzałam tam przedwczoraj na chwilę, nie dowiadując się
konkretnie jak mogę za pomocą tej strony przeczytać wybraną
powieść. Widać moja wspaniała koleżanka uznała, że podanie
adresu, to za mało i wysłała mi 2 książki. Nie tylko dla osoby
lubiącej czytać, to bardzo cenne egzemplarze, każda ma bowiem
autograf autorki. Nie jestem pewna czy sama byłabym tak
wspaniałomyślna i przekazała komuś innemu urocze pamiątki,
będące jednocześnie wyrazem sympatii ofiarodawcy dla obdarowanego.
Podobno
poza jaką do zdjęcia przyjmuje fotografowana osoba, dużo o niej
mówi. Są ludzie(psycholodzy, specjaliści od wizerunku),
którzy z mimiki twarzy lub ułożenia rąk potrafią określić
osobowość. Charakterystycznie skrzyżowane ręce autorki mnie samej
podpowiadają, że jest to kobieta pewna siebie, znająca swoją
wartość, przebojowa, trochę może nawet zadufana. W Google
znalazłam dwa zdjęcia: zgadnijcie, które z nich znalazłoby
w moich oczach większe uznanie?
Książka pisana jest w formie pamiętnika. Nie ma numeracji rozdziałów, zastępują ją daty: dzień, miesiąc, którego dotyczy opowieść. Nie umiem powiedzieć czy taka forma książki nawiązywać miała do bloga „Konwenanse”, którego tak jak książki autorką jest Anna Balińska, czy też napisana książka była inspiracją do założenia bloga. Pierwszy blogowy wpis, to marzec 2015, wydanie książki rok 2016. To co było pierwsze kura czy jajo jest w tym przypadku bez znaczenia. Napisałam o tym ponieważ była to pierwsza myśl, jaka mi się nasunęła w momencie rozpoczęcia lektury. Fabuła nie wciągnęła mnie natychmiast, tak że nie byłam w stanie oderwać oczu od tekstu. Wręcz przeciwnie, po przeczytaniu kilku stron odkładałam książkę i spoczywałam na poduszce, w nadziei że nadejdzie sen. Dokończyłam czytanie następnego dnia rano i to bardziej z szacunku dla osoby, która mi ja przysłała niż z ciekawości co będzie dalej i jak historia się zakończy.
Biorąc
pod uwagę bohaterów, to powinnam być tą publikacją
zachwycona, bo mogłabym ją uznać za opowieść o mnie sprzed 40
lat. Alicja spisująca swoje życie od 1 kwietnia(piątek) do 15
września(piątek), nie ma szczęścia do mężczyzn. W jej niby
spokojnym, satysfakcjonującym życiu pojawiają się 3 bardzo bliscy
emocjonalnie faceci. Podobnie było w moim. U niej wiarołomny mąż,
u mnie zdradliwy, fałszywy kochanek, który na dobre podkopał
moją wiarę w to, że miłość istnieje. Każda z nas trafiła na
przystojnego, zawodowo silnie zaangażowanego i w sposobie bycia
uroczego człowieka,który w końcowym rozrachunku okazał się
zaburzonym emocjonalnie, a może nawet chorym psychicznie
człowiekiem. Tyle tylko, że jej Robert znęcał się fizycznie i
doprowadził do tragedii. Mój nigdy nie podniósł na
mnie ręki, ale za to manipulował moim życiem czyniąc z niego
koszmar. No i jest trzeci mężczyzna, u niej ma na imię Mikołaj, a
mój był Ireneuszem, przyjacielem, któremu zwierzałam
się z problemów, przyjmowałam pomoc finansową i czułam się
bezpiecznie, gdy był blisko. Mikołaj spełnił się jako przyjaciel
, a ich uczucie przeszło na wyższy poziom. Ja swojemu po latach,
też przyznałam się, że czuję do niego coś więcej niż
sympatię. Był na tyle przyzwoity, że nie wykorzystał tego by
zaciągnąć mnie do łóżka, tylko uczciwie przyznał, że kocha kogoś innego. Historia Mikołaja i Alicji kończy się
happy endem i namiętnymi pocałunkami. Moje wyznanie sprawiło, że
kochanka nie zyskałam, a przyjaciela utraciłam. Jako nastolatka
bardzo mocno wierzyłam, że przyjaźń między kobietą, a mężczyzną
jest możliwa. W miarę doroślenia,zgadzałam się z tymi,którzy
twierdzili iż wcześniej czy później jedna ze stron zechce
zmienić typ relacji między nimi. Podobnie jak Alicja, o tym że
zostanę matką dowiedziałam się w dwa miesiące po rozstaniu z
ojcem dziecka. Ona podjęła decyzję, by nie informować byłego
męża o tym, że zostanie ojcem. Moje własne pragnienie było
podobne, ale decydującym okazał się głos matki. Rodzicielka
Alicji była ciekawa spraw córki i chętnie by o nich z nią
rozmawiała, choć młodej kobiecie aż takie zainteresowanie nie
było w smak. Moja wyznawała zasadę „albo zrobisz tak jak ja
chcę, albo o niczym nie chcę słyszeć.” Przy takim nastawieniu,
nawet największa potrzeba rozmowy nie miała sensu. Baśka,
przyjaciółka bohaterki była zawsze chętna do pomocy ,
zarówno jako spowiednik, jak i w praktycznym działaniu. Ja
też mam przyjaciółkę, taką którą znam od 40 lat
ale poza ogólnikami, powszechnie znanymi banałami na
pomoc liczyć nie mogę, bo jej „ojej współczuję ci
bardzo” mocniej mnie irytowało niż podsuwało rozwiązanie
problemu.
Jeżeli
spodziewaliście się recenzji książki „Pod pelargoniowym
balkonem”, to chyba nie do końca ją dostaliście. Raczej powieść
ta, stała się płaszczyzną do porównań, dwie kobiety, niby
podobne zdarzenia, a jakże różne zakończenia każdego z
nich.
Mam
jednak kilka uwag, co do strony technicznej pozycji wydanej przez
Wydawnictwo Literackie „Białe Pióro”.
Fantastycznym chwytem marketingowym było dołączenie do książki bajecznie kolorowej zakładki, na odwrocie której zamieszczono „Napisałeś książkę- wydaj ją z nami. www.wydawnictwobiałepioro.pl tel. 794-96-16-61.”.
Człowiek uwielbiający czytać ma wiele zakładek, może nawet każdy egzemplarz swoją. Tym bardziej, że są ludzie, którzy sięgają po kilka tytułów w tym samym czasie. Niestety ja takiej umiejętności nie posiadłam, co więcej, nie potrafię nawet najbardziej zajmującej powieści czytać „ciurkiem”. Muszę robić przerwy i to nie tyle ze względu na zmęczenie oczu, co na potrzebę przemyślenia przeczytanej treści. Dla rzadko sięgających po książki, taka dołączona doń zakładka będzie nie tylko bardzo pomocna ale i może stanowić zachętę do sięgania po kolejne tomy w poszukiwaniu nie tylko ciekawej lektury ale i zakładek. Te ostatnie bowiem mogą stać się przedmiotem zbieractwa, bo zajmują znacznie mniej miejsca niż książka.
Fantastycznym chwytem marketingowym było dołączenie do książki bajecznie kolorowej zakładki, na odwrocie której zamieszczono „Napisałeś książkę- wydaj ją z nami. www.wydawnictwobiałepioro.pl tel. 794-96-16-61.”.
Człowiek uwielbiający czytać ma wiele zakładek, może nawet każdy egzemplarz swoją. Tym bardziej, że są ludzie, którzy sięgają po kilka tytułów w tym samym czasie. Niestety ja takiej umiejętności nie posiadłam, co więcej, nie potrafię nawet najbardziej zajmującej powieści czytać „ciurkiem”. Muszę robić przerwy i to nie tyle ze względu na zmęczenie oczu, co na potrzebę przemyślenia przeczytanej treści. Dla rzadko sięgających po książki, taka dołączona doń zakładka będzie nie tylko bardzo pomocna ale i może stanowić zachętę do sięgania po kolejne tomy w poszukiwaniu nie tylko ciekawej lektury ale i zakładek. Te ostatnie bowiem mogą stać się przedmiotem zbieractwa, bo zajmują znacznie mniej miejsca niż książka.
Bardziej
od fabuły podobały mi się ilustracje Agaty Topolewskiej. Te
wielobarwne cieszą oko i wywołują uśmiech na twarzy, a te
jednokolorowe dają chwile melancholii. Wszystkie wywoływały
natychmiastowe skojarzenia z malarstwem Dagmary Soleckiej, której
przepięknymi obrazami zachwycałam się w innym poście(„Pokój
nad światem czyli zaproszenie do galerii”).
Cenne
w tej książce jest także to, że umiejscawiając jej akcję w
Iławie, autorka pokazuje nam zabytki:ceglany Czerwony Kościół,
Ratusz. Podpowiada gdzie można dobrze zjeść, gdybyśmy zawitali do
tego miasta(Port 110-Hotel restauracja Marina) i jak spędzić
przyjemnie czas, odbywając rejs statkiem „Ilavia” po jeziorze.
Wspaniała promocja rodzinnego miasta i za to należą się autorce
głośne brawa. Co zaś tyczy się książki, to można ją
przeczytać ale na długo w pamięci(przynajmniej mojej) nie zagości
, a tym bardziej na półce, bo tychże mam niewiele, więc
każdy wolny skrawek miejsca czeka na coś naprawdę wyjątkowego.
Chociaż informacja z infoilawa.pl : „Ciepłe przyjęcie przez
czytelników (nie tylko w Iławie i Polsce - „Pelargoniowy
balkon” pojechał też do Szkocji, Niemiec, Francji i Holandii)”
pozostaje w sprzeczności z moim mało entuzjastycznym odbiorem tej
książki. Może to wina pelargonii, które pamiętam z
balkonów w moim rodzinnym domu, ale które nigdy
specjalnego zachwytu nie wywoływały.:-)
Szukając
informacji o autorce trafiłam na stronę
http://www.infoilawa.pl/aktualnosci/,
na której znalazłam takie słowa:”Jeszcze kilka lat temu moim marzeniem było wydanie jednej książki. Z tym że nie jednej powieści. Marzyłam tylko o tym, aby wydać jeden egzemplarz, jedną sztukę, którą mogłabym sama przeczytać, postawić na półce we własnej biblioteczce i nikomu nie pokazywać. Miała być tylko moja. Nie wierzyłam w to, że mogę wydać książkę naprawdę. ”
Marzenie
Anny się spełniło, co więcej złapane we właściwym momencie,
zaowocowało kolejną pozycją „Szczęście od jutra”. O czym
ona opowiada możecie się przekonać czytając recenzję Kasi T-J na wielbicielka-ksiazek.blogspot.com. Z opinią się zapoznałam, ale po
samą książkę raczej nie sięgnę. Nie przepadam za łączeniem
odmian powieści, w tym przypadku obyczajówki z kryminałem.
Druga
z nadesłanych przez „Jotkę” książek, to całkiem inna sprawa
i nowa notka za jakiś czas. Póki co, wszystkim którzy
mieli cierpliwość dobrnąć do końca, życzę słonecznych,
radosnych dni urlopowych.