zaczerpnięte z Google |
Na
Jej blog http://liiviia2.blogspot.com/
trafiłam przypadkiem, akurat w momencie, gdy zamieściła notkę
„Sami swoi...polska szopa”. Napisałam pod nią
komentarz:Ryzykowne jest wypowiadanie się na jakiś temat tylko na podstawie tego, co się przeczytało. Takie podejście jest dopuszczalne w stosunku do tematów naukowych, a raczej popularno- naukowych, bo te mają opracowania sporządzone przez fachowców i możemy z tekst wyciągnąć fragmenty, którymi argumentować będziemy swoje za lub przeciw. Jeżeli chodzi o sztukę, to należałoby się zapoznać z interpretacją danego reżysera, by móc porównać z oryginałem(dramatem Wyspiańskiego)i dopiero wtedy wypunktowywać słabość wystawienia. Twoja opinia przypomina mi trochę powiedzenie "nie lubię zupy szczawiowej", a na pytanie dlaczego, udzielenie odpowiedzi "bo nie i już". Po absolwentce polonistyki oczekiwałabym czegoś więcej.
Autorka
odpowiedziała:”
Nie
lubię wulgaryzmów i publicznej obsceny , a jeszcze bardziej nie
lubię ulicznej zadymy w imię sztuki.I Wyspiański nie ma z tym nic
wspólnego.
Ostatnie zdanie Twego komentarza jest cokolwiek nie na miejscu .”
Ostatnie zdanie Twego komentarza jest cokolwiek nie na miejscu .”
Zareagowałam
słowami:Jeżeli
poczułaś się obrażona stwierdzeniem, że "spodziewałabym
się czegoś więcej", to w czym widzisz niestosowność mojego
komentarza? Ja też nie lubię wulgarności, zadym ulicznych w imię
czegokolwiek. Tak jak stwierdziłam powyżej, aby porównywać dwie
rzeczy ze sobą trzeba mieć silne argumenty przeciwko przedmiotowi
krytyki i równie mocne dla obrony dzieła porównywanego. Po prostu
u Ciebie tego mi zabrakło, a przecież przygotowanie masz mocniejsze
od innych. Pozostaję mimo wszystko pełna życzliwości, co mam
nadzieję, będzie mi dane udowodnić w innych komentarzach. Dziękuję
za odwiedziny u mnie na blogu, mam nadzieję że nie są ostatnimi
.Mój komentarz był wyrazem niedosytu odczuwanego po przeczytaniu tekstu autorki, a nie próbą Jej ośmieszenia.
Tak
zaczęła się moja znajomość z Liviią. Kilka postów później
zaproponowałam kontakt e-mailowy. W pierwszym liście przyznałam
się, że nie jestem znawczynią muzyki poważnej, a gry na
skrzypcach nie lubię. Nowa znajoma postanowiła przekonać
mnie, że uprzedzenie do skrzypiec jest spowodowane
nieznajomością właściwych utworów. Wraz z listami przesyłała
mi wybrane przez siebie „kawałki” wykonywane przez wybitnych
wirtuozów tego instrumentu: David Garret „Babushka”, Nigel
Kennedy „ Jovano Jovanke”, Vanesa Mea „Romeo&Juliet”,
Vittorio Monti „Csardas”, Andre Rieu „My way”, Lara Fabian
„Je T'aime”. Czy wy znacie te utwory? Jeżeli nie to
posłuchajcie, naprawdę warto!(Nie włączam do tekstu klipów, bo i tak nie chcą się otwierać na blogu).
W prosty sposób uświadomiła mi jak bardzo się myliłam do tego
rodzaju muzyki. Po odpisaniu na jej ostatni list, postanowiłam
posłuchać kilku utworów w wykonaniu Andre Rieu. Okazało się, że
są wśród nich moje ulubione, a znane z radia, gdy słuchałam
jeszcze „Lata z radiem” lub wcześniej „Koncertu życzeń”
nadawanego kiedyś w niedzielne popołudnia. Bez wychodzenia do
filharmonii miałam ucztę muzyczną i poprawiłam sobie nastrój. W
tym samym momencie postanowiłam napisać o Krakowiance, która na
swoim blogu pisze w przeważającej mierze o wydarzeniach
kulturalnych, a robi to w sposób ciekawy, zrozumiały także dla
laików.
Blog w obecnym miejscu założyła 23 VIII 2015 roku, a wcześniejszy
prowadziła na Interii(nie podała jego nazwy, więc nie mogę Was do
niego odesłać). W jednej z pierwszych notek napisała:"Ten
piękny utwór muzyczny dedykuję tym wszystkim ,którzy kochają
skrzypce.I tym ,którzy są dopiero na początku drogi do tej
miłości.I wszystkim moim czytelnikom ,za to ,że czytają,że
komentują ,ze rozumieją.
” Dedykacją okazał się utwór „My way” spopularyzowany przez
Franka Sinatrę, a tu przedstawiony w wykonaniu wspomnianego już
Andre Rieu.
Lubi
łacińskie maksymy, tak jak ja. Oto dwie z nich: „ Homo
totiens moritur,quotiens amittit suos -człowiek umiera tyle razy,
ile razy traci swoich bliskich”, „Nihil
citius arescit quam lacrime. Nic nie wysycha szybciej od łez.”.
Jest
osobą wykształconą, ukończyła dwa fakultety i choć wiedzę
zdobytą na studiach wykorzystuje przy prowadzeniu bloga, to się nią
nie popisuje. Wręcz przeciwnie jest nad wyraz
skromna. Duży wpływ na Jej obecną postawę ma poważna choroba, do
której się przyznała na blogu w roku 2016. O sobie poza tym pisze
niewiele( notki: „Sankt Petersburg”, „Przyjaciele”,
„Skrzypce”). Natomiast rozpiętość tematyczna postów mówi
wystarczająco dużo, aby dostrzec w Niej bardzo wrażliwą osobę,
kochającą muzykę, teatr, film i malarstwo. Trzyma rękę na pulsie
odnośnie wydarzeń społecznych(rozpoczęcie roku akademickiego) i
kulturalnych odbywających się w Krakowie. Kocha to miasto i
wszystko, co się w nim dzieje jest Jej bliskie.
Przodkowie
przyjechali do Polski ze Lwowa i Ona bardzo mocno czuje się związana
z tym miastem. Znając trudną sytuację Polaków mieszkających na
Kresach, udziela się w organizacji „która
pomaga polskim rodzinom na Ukrainie ,Białorusi ,Mołdawii ,częściowo
Litwie ,Estonii i Łotwie. Częściowo ,bo państwa unijne nie są
biedne.
”
Uwielbiam
ludzi ambitnych i z pasją, autorka bloga jest taką kobietą-piękną
z wyglądu(mam Jej zdjęcie) i wewnętrznie. Pisze o muzyce , od
opery(„Straszny dwór”) poprzez muzykę klasyczną( F. Chopin,
J.Strauss, D.Szostakowicz) do popularnej (Edyta Geppert, Maciej
Maleńczuk, Grzegorz Turnau). Nie obce są Jej wydarzenia
historyczne, na temat których zabiera głos, dając własną
ocenę(Powstanie Warszawskie, recenzja filmu o „Roju”).
Dzięki
Niej poznałam dwa nowe blogi i ich autorów :
http://mozaikarzeczywistosci.blogspot.com/,
http://ja-amasja.blogspot.com/.
Do nich zaglądam raz w tygodniu. Moje grono internetowych znajomych
poszerza się, a ja wzbogacam się o nowe doznania, czuję się
szczęśliwsza, bo moja samotność nie wydaje się tak duża.
Mam
nadzieję, że Liwia nie weźmie mi za złe, że uchyliłam rąbka
tajemnicy o Niej, a Wy zaglądniecie na bloga by poznać(lub
przypomnieć sobie) Kraków i jego mieszkańców, widzianych Jej
oczami.