Kiedy dochodzimy do pewnego wieku,
wszyscy marzymy o założeniu rodziny, o własnym mieszkaniu i kilku
innych rzeczach. Marzyłam i ja, choć dla mojej rodziny pozostawałam
kaleką, która bez ich pomocy nie da sobie w życiu rady. Dla
siebie samej byłam młodą kobietą, pragnącą się zakochać, być
kochaną. Mniej więcej w 18 roku życia lekarze powiedzieli, że na
dziecko nie mam co liczyć, bo go nie donoszę. Wtedy chciałam
spotkać człowieka, który wraz ze mną stworzyłby rodzinny
dom dziecka.
Moje życie intymne nie mogło
się rozwijać tak jak bym chciała, gdy mieszkałam z rodzicami.
Wtedy zazdrościłam siostrze, że nie tylko jest mężatką ale ma
swój własny dom. Co prawda było to mieszkanie po rodzicach
szwagra ale ich własne i rodzice mogli tylko finansować potrzebne
do jego umeblowania sprzęty.
Dzięki życzliwości paru ludzi,
w roku 1982 udało mi się dostać mieszkanie rotacyjne na ul.
Marymonckiej. Znajdowało się ono na dziesiątym piętrze ale była
winda. Co prawda często się psuła i parę razy odbywałam spacerek na piechotę, ale wtedy byłam młoda, czułam się w pełni sprawna i
chodzenie po schodach nie było problemem. Rodzice wiadomość o tym,
że mam mieszkanie przyjęli z wielkim niezadowoleniem.. Mieszkanie
składało się z bardzo dużego pokoju, wnęki kuchennej wydzielonej
z przedpokoju i małej łazienki. Jedną ścianę pokoju zajmowało
duże okno i drzwi balkonowe, za co kochałam to mieszkanie, bo choć
balkonik był taki, że jak stanęły na nim dwie osoby, to już
nawet igły nie można było wcisnąć, to jednak był.
Przeżyłam w tym mieszkaniu wiele szczęśliwych chwil ale nie myślałam wtedy o jego upiększaniu za pomocą
roślin czy jakiś bibelotów nadających temu „kawałkowi
własnej podłogi”mojego osobistego charakteru. Przyczyn takiego
stanu rzeczy było kilka. Po pierwsze pracowałam dużo i wracałam
do domu wieczorem, więc moje mieszkanko spełniało rolę sypialni
bardziej niż centrum życia towarzyskiego czy erotycznego. Po drugie- przez 10 lat pracy nigdy nie zarabiałam dużo, byłam wtedy chyba
najniżej opłacaną bibliotekarką w Warszawie. Nie upominałam się
o podwyżki, bo wówczas wyznawałam dwie, bardzo nieżyciowe(zrozumiałam to jednak po wielu latach) zasady:
„potulne cielę dwie matki ssie”, „jak będziesz ciężko
harowała, to szefowie, to zauważą i docenią”. Może i zauważali
ale z docenianiem było gorzej. Po trzecie- kilkanaście razy
organizowałam kiermasze książkowe, do każdego z nich dokładając
z własnej pensji, gdy końcowe rozliczenia wykazywały manko. W
tamtym czasie nie odczuwałam tak silnej potrzeby posiadania roślin
w domu. Tym bardziej, że poznałam leśnika, zakochałam się i perspektywa zamieszkania pod lasem wydawała się bardzo realna. Życie jednak potoczyło się inaczej, mój luby powiedział "trzymaj się Genia, charakter mi się zmienia" i gdy ja walczyłam w szpitalu o utrzymanie ciąży, on wrócił w rodzinne strony. Chęć posiadania roślin w domu pojawiła się, gdy zamieniłam posiadane mieszkanie,
na kubaturowo takie samo ale znajdujące się w bloku rodziców.
Nie musiałam już dojeżdżać by widywać dziecko w weekendy, tylko
mogłam z nim zamieszkać.
Pomimo że o umeblowaniu ponownie
decydowali rodzice, to ja jednak postanowiłam tym razem zadbać o
rośliny. Duży udział w tej decyzji należał do mojej nowej sąsiadki z
piętra, która miała nie tylko szczęśliwą rękę do
kwiatów ale i ogromną ich ilość. W jej domu kwiaty były w
3 pokojach i na balkonie, a nadwyżkę wystawiła na klatkę
schodową. Są tacy, którzy uważają, że najlepiej się
chowają kwiaty kradzione. Nigdy nie odważyłam się tego sprawdzać,
bo bałam się że jeżeli uszczknę roślinę w niewłaściwy
sposób, sadzonka korzeni nie puści, a właścicielowi
zmarnuję owoc jego starań. Od wspomnianej sąsiadki dostałam
aloes, matka kupiła mi piękną, sporą jukę, a sama nabyłam dwie
paprocie. Niestety wszystkie te kwiatki czy to z powodu złego
doglądania czy innych przyczyn żywot miały krótki.
Pomimo
że nie lubię sztucznych kwiatów(bo po co one jak można mieć
prawdziwe), to kiedyś dostałam od dwóch Ukrainek, którym
udzieliłam gościny, sztuczne goździki. Były u mnie kilka lat.
Teraz zastąpiły je sztuczne żonkile(kupione przy okazji
Wielkanocy, gdy syn zapomniał o nabyciu żywych) i irysy, bo są
w gronie moich ulubionych kwiatów(właściwe poza różami
i chryzantemami, lubię wszystkie pozostałe chociaż oczywiście
jedne bardziej inne mniej).
|
Scindapsus złoty |
Kiedyś byłam u znajomej i
podziwiałam jej bluszcz, który wił się wzdłuż ścian
pokoju i przechodził przez środek. Kiedy jej powiedziałam o swoim
niepowodzeniu ze swoimi roślinami, to ofiarowała mi jedną doniczkę
z takim kwiatkiem, twierdząc, że nie wymaga on szczególnej
dbałości i potrafi rosnąć nawet w kuchni. Bardzo łatwo można uzyskać wiele roślinek, odcinając kawałek pędu z dużą ilością narośli, który wsadzony do wody, ukorzeni się i wtedy wsadzamy do doniczki z ziemią.
Od kilku lat proszę
rodzinę i znajomych by zamiast kwiatów ciętych, ofiarowywali
mi doniczkowe. W ten sposób na dwóch moich parapetach
stoją kwiaty, których oczywiście swoim zwyczajem nazw nie
znam. Podpisy pod zdjęciami, będą „domyślne” na
podstawie grafiki z internetu.
W zeszłym roku na imieniny od siostry
dostałam pięknego kwiatka. Gruby pień, z którego wyrastały
wąskie, długie liście, a na czubku był kwiat w kształcie kłosa
w kolorze biało-czerwonym. Ozdobna też była ceramiczna czerwona
doniczka. Ponieważ ktoś kiedyś powiedział mi, że kwiat powinno
się podlewać na spodeczek, by korzenie czerpały tyle wody ile im
potrzeba, to i tego kwiatka ustawiłam na spodeczku i tam wlewałam
wodę. Po jakimś miesiącu kwiat sczerniał, liście zaczęły
więdnąć, a ja nie znałam przyczyny takiego stanu rzeczy. Dopiero,
gdy zwiądł całkowicie i chciałam sprzątnąć doniczkę okazało
się, że kwiatek był w małej brązowej doniczce, która
została wstawiona w tę czerwoną, a ta nie posiadała otworu,
którym ewentualnie woda mogłaby dotrzeć do rośliny. W ten
oto sposób pozbyłam się najpiękniejszego kwiatka
doniczkowego jakiego udało mi się dostać w prezencie.
Od sąsiadki mieszkającej nade mną
dostałam na urodziny kwiatek(3 listki), który rósł u
niej bujnie stojąc na regale i wzbudzając mój zachwyt.
Jednak ten ofiarowany przez nią zwiądł i został tylko kawałek
łodygi wychodzącej z doniczki. Odcięłam połowę i wsadziłam
wprost do innej doniczki z ziemią, bez wiary, że coś z tego
będzie. Pierwszy kwiatek ma teraz trzy nowe listki, wyrosłe z
obciętej łodygi, a z tego wsadzonego przeze mnie kawałka
wystrzeliło pięć liści(dwa dni temu, przekazałam je synowi na
ich mieszkanie), bo choć synowa miała parapet zastawiony kwiatami,
wśród których były nawet 3 kaktusy, to podobno
rośliny zaczęły jej marnieć. W prezencie gwiazdkowym w ubiegłym roku dostałam ten sam kwiatek tylko już ze znacznie większą ilością liści. Wygląda on tak
|
|
W roku 2014, gdy robiłam zakupy
przed świętami Bożego Narodzenia w Biedronce, widziałam regał z
ziołami i roślinkami. Zamierzam przy okazji kolejnych zakupów
spożywczych, nabyć jakąś roślinkę, by wzbogacić i urozmaicić
dość monotonny mój zbiór roślin. Poza tym na moich dwóch parapetach stoją:
|
Gwiazda betlejemska- zmarnowana przed Wielkanocą. |
|
Chryzalidokarpus |
|
Kalanchoe blossfeldiana |