piątek, 29 kwietnia 2016

ŚLĄSKIE POGWARKI

                                              


    Przed pierwszym rokiem studiów, wakacje spędziłam w Ośrodku Rehabilitacyjnym w Lądku Zdroju. Po sanatorium „Na Górce” w Busku Zdroju, gdzie przebywałam do 11 roku życia, było to drugie miejsce, w którym próbowano mnie gimnastykować, masować i okładać parafiną, by moja sprawność ruchowa jeżeli nie uległa poprawie, to przynajmniej się nie pogorszyła. To właśnie w roku 1974 poznałam dwie Górnoślązaczki : Aleksandrę K i Celinę O- studentki drugiego lub trzeciego roku polonistyki. Kiedy okazało się, że będę studiowała bibliotekoznawstwo, kierunek pokrewny filologii polskiej, to otoczyły mnie opieką, zabawiając opowieściami z życia studenckiego. Ja polubiłam je od pierwszej chwili, a z Celiną pisałam przez kilka lat. Jakiś czas temu, szukając wzoru na serwetkę w „Albumie splotów szydełkowych” odnalazłam kopertę z jednym z jej listów  z 27.12.1985 roku.
   Ola była niską szatynką, o najpiękniejszych oczach, w kształcie migdałów. Długością rzęs mogłaby się podzielić z drugą kobietą, a i tak tworzyłby „firanę” przy powiece. Pięknem twarzy Bóg chciał jej zrekompensować niedoskonałość figury. Chodziła o drewnianych kulach, choć aluminiowe tzw. szwedki stawały się coraz popularniejsze. Była zawsze uśmiechnięta, miała wspaniałe poczucie humoru. Mówiła mało ale potrafiła rzucić celną ripostę. Po skończeniu studiów chciała pracować w szkole z dziećmi, niestety powiedziano jej, że nauczyciel powinien odznaczać się nie tylko wiedzą ale i estetycznym wyglądem, a ona takiego nie ma. Ten przejaw dyskryminacji zawodowej bardzo boleśnie przeżyła, a wiem to z listu Celiny. By się realizować, zaczęła pracę w bibliotece w Katowicach gdzie mieszkała.
   Celina miała niewielkie 2 pokojowe mieszkanko w Chorzowie.Opisała mi  je ze szczegółami. Obiecałam, że kiedyś ją tam odwiedzę, ale obietnicy nie spełniłam, chociaż Celinka przyjechała do Warszawy i na pamiątkę spotkania ofiarowała mi maselniczkę.
była podobna do tej tylko z namalowanym ornamentem.
Ona od razu zaczęła pracę w bibliotece, pomna tego co spotkało Olę, nie próbowała zostać pedagogiem. Celinka miała duże skrzywienie kręgosłupa i jedna łopatka była mocno wystająca. Ubraniami, które szyła je mama, korygowała tę wadę postawy, tak że na pierwszy rzut oka nawet nie było widać jej ułomności. Była szczupłą kobietą, średniego wzrostu z burzą jasnych loków na głowie. Szalenie oczytana i inteligentna, emanowała spokojem i rozwagą. Bardzo żałuję, że nasz kontakt się urwał, bo była serdeczną i życzliwą przyjaciółką, jakich człowiek w życiu ma niewiele.
   Kiedy zamieszkaliśmy w drugim naszym wrocławskim mieszkaniu, mieszczącym się w 10 piętrowym wieżowcu, to poznaliśmy rodzinę J, która zajmowała 3 pokojowy lokal na 5 piętrze. Rodzina ta składała się z oficera wojsk lotniczych, pana Piotra, jego żony Niny i dwóch synów :Leszka oraz Wojtka. Moja matka i pani Nina bardzo się ze sobą przyjaźniły i wpadały do siebie na pogaduszki. Ja też byłam częstym gościem u państwa J. Między panami nie było tak silnej zażyłości, może ze względu na różnicę w rangach i respektu jaki w związku z tym czuł mój ojciec wobec lotnika. Chociaż pamiętam, że raz czy dwa byli razem na sylwestra w Klubie Oficerskim. W pewnym momencie swego życia traktowałam panią Ninę lepiej niż własną matkę. Po jednej z awantur z rodzicielką, wybiegłam spłakana z domu i schroniłam się właśnie na 5 piętrze, skarżąc się jak to źle zostałam potraktowana. Nasza rozmowa miała być zachowana w sekrecie, więc kiedy dwa dni później moja matka wielce rozżalona robiła mi wyrzuty, że łażę po ludziach i opowiadam o naszych rodzinnych sprawach, poczułam się oszukana. Zrozumiałam jednak wtedy, że to była przyjaciółka mojej mamy, a nie moja i  więcej zwierzeń nie było. Przed naszą wyprowadzką do Warszawy rodzina J przeniosła się do Katowic ale panie utrzymywały ze sobą kontakt telefoniczny i listowny aż do śmierci mojej mamy. Pamiętam, że w katowickim mieszkaniu gościłam wraz z matką raz. Wtedy mieszkała tam również świekra pani Niny, niewidoma kobieta. Pewnego razu, gdy byłyśmy w domu same, kobieta włożyła mi do ręki złoty pierścionek i kazała bym go wzięła, bo tak miło jej się ze mną rozmawia. Nie ukrywam, że się wtedy przeraziłam, bo zaczęłam podejrzewać, że nie jest ona przy zdrowych zmysłach. Wieczorem, gdy leżałyśmy z matką w łóżku powiedziałam jej o tym incydencie i poprosiłam, by oddając pierścionek pani Ninie, uczuliła ją na takie zachowanie teściowej. Nie byłam świadkiem rozmowy między nimi ale przez następne dwa dni jakie tam jeszcze spędziłyśmy, czułam się dziwnie. Miałam wrażenie, że gospodyni podejrzewała iż zostałam obdarowana nie tylko pierścionkiem, a ten oddałam dla zmyłki. Moja matka odwiedziła państwa J jeszcze tylko raz, gdy przenieśli się oni na wieś, z chwilą przejścia pana Piotra w stan spoczynku. Ja telefonicznie zawiadomiłam panią Ninę o śmierci mamy i to był nasz ostatni kontakt. Nie wiem co się dzieje z nimi, mam nadzieję,że wszyscy mają się dobrze.

   Impulsem do dzisiejszych wspomnień było przeczytanie notek z dwóch miesięcy roku 2012 na blogu Andrzeja Art Klatera (http://klateracje.blogspot.com/). Fantastyczny gawędziarz, którego posty są pełne humoru, dowcipu ale i życiowej mądrości. Z przyjemnością przeczytam wszystko z 3 lat, a gdy skończę, to zajmę się komentarzami. Jest ich pod każdym postem tak duża ilość, że nie byłabym w stanie ogarnąć za jedną wizytą i postu i komentarzy, stąd zdecydowałam się na podział. Tym, którzy chcą się poskręcać ze śmiechu, polecam tego bloga i jego nietuzinkowego autora, jeśli jeszcze go nie znają.

10 komentarzy:

  1. Muszę się przyznać, że tęsknie za korespondencją listowną. Zawsze marzyłam, żeby mieć kogoś z kim można by pisać. Niestety w dobie komputeryzacji pisanie listów to archaizm. A szkoda!
    Jak byłam na praktykach nauczycielskich w dwóch szkołach, to trochę się zmieniło, ale niewiele. Jest schemat nauczycielki i nie można wykraczać poza ten wygląd. Wiadomo, że nauczyciel musi mieć schludny wygląd, ale bez szaleństw. Tylko nielicznych interesuje jakie masz podejście do uczniów i twoje zaangażowanie. Ja bardzo chciałam być nauczycielką polskiego. Jak Ci pisałam w mailu, nie wyszło. Żałuję bardzo, bo oceny z praktyk miałam najwyższe, a i uczniowie mnie polubili. Niestety ktoś miał inny plan.
    Mam nadzieję, że Twoje przyjaciółki odnalazły się w innych pracach równie dobrze, co w nauczycielstwie.
    Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Karolinko,jesteś jeszcze bardzo młoda, więc i studia wieczorowe lub zaocznie możesz zrobić jak córcia podrośnie. Nie zawsze będziesz trafiała na złośliwe, sfrustrowane i zgorzkniałe wykładowczynie. O Oli nie mam wieści od tamtego pierwszego spotkania, a Celinka pisała, że jest z pracy bardzo zadowolona. Chociaż minęło od jej ostatniego listu 36 lat, to może jeszcze pracują albo udzielają korepetycji jako emerytki. Zaraz siadam by odpowiedzieć na Twojego maila. Gdybym miała adres, to raz w miesiącu wysyłałabym Ci wiadomość w zgodzie ze sztuką epistolarną. Buziaki. P.S. synowi bardzo się spodobał pomysł z wiaderkiem na włóczki.

      Usuń
    2. Nie sądzę, abym wróciła na studia, choć nigdy nic nie wiadomo.
      PS. Bardzo się cieszę, że moje pomysły są doceniane ;). Pozdrów go i jego małżonkę :)

      Usuń
    3. Jak powiada przysłowie "nigdy nie mów nigdy". Poza tym nie każdy musi mieć studia. Gdy ja przez lata nie mogłam znaleźć pracy, to mój syn się śmiał i mówił "co z tego, że masz dyplom, kiedy możesz nim sobie tyłek podetrzeć". No i w jakimś sensie ma rację, bo samą satysfakcją, że zrobiłam studia rachunków nie popłacę, żołądka nie napełnię. Pozdrowienia przekazałam, ale on i J. nie są małżeństwem, preferują póki co wolny związek, chociaż to się z pewnością zmieni,z chwilą pojawienia się potomstwa.

      Usuń
  2. Podejmowałaś próby nawiązania kontaktu czy odnalezienia Oli i Celiny?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Do Oli nigdy adresu nie miałam, a czy do Celiny ten z koperty jest aktualny to nie wiem. Czasami "odgrzewane" znajomości mogą nieść ze sobą rozczarowanie dla obu stron, dlatego siedzę cicho.

      Usuń
    2. A to prawda! Czasem lepiej, by ludzie zostali we wspomnieniach. Miłego weekendu.

      Usuń
    3. Tobie też życzę miłej majówki.

      Usuń
  3. Zarumieniłem się, Iwono, chociaż Twoje zdanie o mnie jest niezmiernie dopieszczające!
    Jestem rdzennym hanysem, chorzowianinem, toteż informacja o Twych kontaktach z mymi krajankami także sprawiła mi przyjemność.
    Oprócz twórczości satyrycznej i przekładów param się także rasową poezją liryczną.
    Parę tych utworów mogę Ci podrzucić drogą mailową ( przy pomocy Twojej poczty zwrotnej):
    andrzejskupinski@gmail.com
    uściski

    OdpowiedzUsuń
  4. Miły Andrzeju, moją podstawową wadą w kontaktach z płcią przeciwną było to, że ja lubiłam dopieszczać, a oni ze strachu ,że zostaną zagłaskani na śmierć czmychali jak spłoszone szaraki. Jestem rodowitą Dolnoślazaczką ale lubię wszystkich ludzi, póki nie robią mi krzywdy. Ciebie polubiłam za całokształt. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń