„Leżę sobie pod gruszą, na
dowolnie wybranym boku” tak swego czasu śpiewała Maryla Rodowicz.
Ja też leżę ale nie pod gruszą tylko na łóżku i boku
wybrać nie mogę.
Około 20 listopada ciśnienie atmosferyczne wynosiło
1018, a to sprawiło, że łeb mi rozsadzało. Dwa dni wcześniej
skończyły mi się leki na nadciśnienie i odwodnienie. Byłam
jednak przekonana, że doczekam 2 grudnia, bo wtedy mam wizytę u
lekarza pierwszego kontaktu. Kiedy syn zmierzył mi ciśnienie i
wskazało 196 na 110, to orzekłam - aparat jest zepsuty, bo to nie
możliwe żeby przy takich wartościach człek jeszcze dychał. Po
czym niewiele myśląc położyłam się z kompresem na całej głowie
i trwałam tak 3 dni. Po tym czasie ból ustąpił, a ja
szwendałam się po domu z mocnym postanowieniem, że w ramach
prezentu gwiazdkowego zafunduję sobie nowy ciśnieniomierz. W tym
celu posłałam syna do apteki, by zorientował się w modelach i
cenach. Farmaceuta polecał naramienny, bo rzekomo dokładniejszy niż
nadgarstkowy. Naramienny mam i sama nie za bardzo umiem się z nim
obchodzić, bo albo mi się zwija albo puszcza rzep i pomiar trzeba
powtarzać. Poza tym może ten aparat, który mam jest jednak
sprawny, więc po co mi drugi. Postawiłam na nadgarstkowy ale go
jeszcze nie kupiłam, bo przecież poczułam się lepiej, to można
poczekać do następnej renty.
Syn mocno zaniepokojony moim
stanem pognał w minioną środę do przychodni i uzyskał receptę na właściwy lek.
Tego dnia, a właściwie o 0.30 w nocy wstając do łazienki
zachwiałam się i padłam na stolik. Mebel będący na kółkach,
wysunął się spode mnie i przywitałam się z podłogą. Była ona
mokra, bo w czasie upadania przewróciłam dzbanek z wodą,
który trzymam na stoliku na wypadek pragnienia. Ściągnęłam
z łóżka prześcieradło i rzuciłam w kałużę, a sama trąc
tyłkiem po panelach przesunęłam się pod okno. Tam wspierając się
na dwóch krzesłach, już po 5 minutach przyjęłam pozycję
pionową. Był to swoisty rekord, bo zazwyczaj zajmuje mi to znacznie
więcej czasu. Opierając się o szafę dotarłam do chodzika, który
zaprowadził mnie do łazienki. Dopiero gdy wróciłam do
łóżka, poczułam ból w prawym udzie. Pod skórą
dało się wyczuć spore stwardnienie. Obecnie jest to siniak o
wymiarach 8x9cm, którego dopieszczam żelem z kasztanowca, by
szybciej zniknął. Leżeć na tym boku nie mogę, na plecach nie
lubię, a na brzuchu nie umiem. Pozostaje mi tylko lewy bok ale wtedy
czuję dziwny ucisk pod piersią. Zawsze kojarzę go z sercem,
choć kiedy coś takiego czułam będąc w szpitalu i poprosiłam
lekarza, o krople nasercowe, to mnie zapytał ”a skąd pani wie, że to
serce”. Odparłam, że większość ludzi w tym miejscu ma serce,
więc mi się tak skojarzyło. Nic nie odpowiedział ale żadnego
leku też nie podał. Od tamtego czasu gdy pod lewą piersią
odczuwam kłucie lub ucisk, nie jestem pewna co to. Dobrze, że
potrafi ono jeszcze bić, bo dzięki temu wiem nie tylko, że je mam
ale także że żyję.
Wszystkim czytającym życzę
miłego dnia.