Popołudnie do godziny 16.30 spędziłam
w kuchni: obrałam ziemniaki, wyjęłam rybę do rozmrożenia przed
smażeniem, ugotowałam pierogi, które wedle wcześniejszych
ustaleń miały być odgrzane w mikrofali przed podaniem na stół.
Sporym problemem okazał się wielki gar bigosu, który
zajmował dwa średnie palniki i ograniczał tym samym pole manewru.
We wcześniejszych latach, gdy syn przychodził niby mi sprzątać, a
w większości czasu było to narzekanie jak się narobił u siebie,
to dopilnowywałam żeby przeniósł garnek na biurko do małego
pokoju i kolację można było szykować na 4 palnikach. Tym razem
popróbował bigosu ale go nie wyniósł. Ja od jakiegoś
czasu mam drętwiejącą lewą rękę, więc stojąc w kuchni trzymam
się mebli prawą. Nadgarstki obu dłoni mam tak słabe, że z
wielkim trudem podnoszę pusty talerz czy kubek. Przed godziną 17.00
udałam się do sąsiadki(tej od Pawła), by złożyć życzenia
zanim wyruszą do seniorki rodu na wigilijną wieczerzę. Wróciłam
od nich w wyśmienitym nastroju, bo w prezencie otrzymałam figurę
„Świętej Rodziny”, „kominek” czyli domek ze świeczką w
środku i kwiat doniczkowy, którego nazwy nie znam. Taki kwiat
dostałam od nich już wcześniej w maju na imieniny ale zwiądł,
nad czym ubolewałam, bo bardzo mi się podobał, gdy
oglądałam go u nich na ścianie.
Po wejściu do domu przełożyłam
bigos w pojemniki po kapuście i zamierzałam zabrać się do umycia
garnków, które "odmakały" po nieszczęsnym schabie i pierogach. Okazało się, że nie mogę ruszyć nogami. Nie
byłam w stanie ani ich podnieść by zrobić krok ani nawet
przesunąć ruchem ślizgowym(podobna niemoc dopadła mnie wczoraj,
gdy tylko się obudziłam). Leżałam cały dzień, dlatego dwie
części tryptyku opublikuję jednego dnia. Nie umiem powiedzieć
ile czasu zajęło mi pokonanie 2-3 metrów z kuchni do kanapy
w pokoju. Chwyciłam za telefon i poprosiłam syna, żeby jednak
ruszył z odsieczą, bo ja nie jestem w stanie nic już zrobić,
chyba że nauczę się w ekspresowym tempie latać. Domyślam się co
sądzą o mnie czytający te słowa: baba sama nie wie czego chce.
Kiedy syn przychodzi po listę zakupów ona mu odmawia, gdy
pyta czy ma przyjść pomóc spotyka go to samo. I pewnie macie
rację, ja jednak odbieram to trochę inaczej. Wielokrotnie zdarzało
się, że zawierzałam synowi, gdy mówił, że zrobią zakupy
w weekend, a potem siedziałam z pustą lodówką, bo albo ona
była chora, a on bez niej nie chciał iść albo jego bolały zęby,
głowa lub dusiła astma, a ona nie powiedziała: ”to ja pójdę
sama, bo obiecaliśmy mamie”. To nauczyło mnie, że jak robię zakupy, to kupuję od razu na dłuższy czas, a szczególnie
dotyczy to pieczywa, które chowam w zamrażalniku(wczoraj
prosiłam go o chleb i zapomniał go kupić, kazałam wyjąć
rezerwę). Kiedy zapytał czy ma wcześniej przyjść, to
odmówiłam bo wiedział, że są rzeczy, które
od lat robi on jak np. ubieranie choinki. Ja choć raz nie chciałabym
się dopraszać.Choć raz
chciałabym żeby stwierdził:" przyjdziemy wcześniej, by ci pomóc
w tym z czym nie zdążysz". Może oczekuję niemożliwego.
Syn wpadł do domu punkt 20.00, bo
bił zegar na kościele. Wszedł do kuchni i zaczął się festiwal.”
K... zlew zatkany, bo się żarcie wrzuca”(nigdy tego nie robię)
krzyknął. Podniosłam się z kanapy i szurając nogami ze łzami w
oczach kierowałam się do kuchni. Stanęłam w przedpokoju w chwili,
gdy mój syn zamiast rozpiąć rękaw koszuli, szarpnął nim
rozdzierając aż po pachę. Udrożnił odpływ, a ponieważ ja nie
zareagowałam podniesionym głosem na jego wyczyny, to zaczął
szukać nowego powodu do sprzeczki. Najwyraźniej był w bojowym
nastroju i chciał dać upust swojej frustracji. W tym momencie
żałowałam, że prosiłam o pomoc, zamiast tego mogłam odwołać
wspólną kolację i wieczór spędzić samotnie ale w
spokoju. Wziął do ręki tackę z filetem pstrąga i nawijał:”coś
ty za gówno(w oryginale było bardziej niecenzuralne słowo)
kupiła, pewnie ościste, w jakimś mule i z łuskami”. Skórę
ten filet miał ale nie widziałam łusek, ości były ale tak
drobne, że w gardle by nie stanęły. W ciemnym foliowym opakowaniu
jest inna ryba, tylko nie wiem jak jej dużo - odkrzyknęłam. „Jeden
filet” usłyszałam w odpowiedzi. Jak mu pstrąg nie pasował, to
mógł usmażyć dorsza. Było go mało ale na trzy osoby żeby
spróbować wystarczyłoby. Kiedy "nie nadziałam się na
haczyk" i ryba nie wywołała awantury, to otworzył lodówkę i pyta:
-a surówka do tej ryby jaka?
- Jak to surówka.(pomyślałam
zdziwiona). W Wigilię ludzie do ryby i ziemniaków biorą kapustę z grochem ale ponieważ my nie lubimy, to zawsze jedliśmy kapustę bigosową"oczyszczoną" z kawałków mięsa. Poza tym jak chciał surówki, to mógł wcześniej zadzwonić i zapytać albo przynieść ze sobą taką jaką lubią, a nie teraz się czepiać "jak pijany płotu".
- No ja wiem, że ty same ziemniaki
potrafisz wpierdalać ale my do ryby i ziemniaków surówkę
jemy. Paprykę masz ale to chili, a nie konserwowa(moja wina, biorąc
ją w sklepie z półki nie sprawdziłam, pomyłkę
dostrzegłam dopiero w domu). Masz jeszcze pieczarki marynowane, a
innych grzybków nie. Kiszonej kapusty nie odłożyłaś zanim zrobiłaś bigos?
- Grzybków nie było, kapusty
nie zostawiłam(jak w poprzednich latach zostawiałam, to leżała w
lodówce tak długo, aż wyschła i sczerniała).
Miałam dość. Powiedziałam żeby
wziął psy i z nimi wyszedł. On mi na to, że zabierze je gdy pójdzie po J, a ona
dzwoniła,że będzie gotowa za 5 minut. W czasie gdy go nie było
nakryłam stół obrusem wyjęłam sianko i opłatek w
nadziei, że gdy synowa przyjdzie, to pomoże mu w pracy, dokończy
nakrywanie stołu, może ubierze choinkę(ja nigdy nie stroiłam
choinki, bo wcześniejsze wyższe przewracałam, tłukąc ozdoby, a
poza tym nie umiem ładnie rozmieszczać światełek). Gdy weszli, pierwsze co rzuciło mi się w oczy, to zmiana koloru
włosów z głębokiej czerni na lisi, pomarańczowy czy coś
podobnego. Nie powiedziałam, że ładnie wygląda, bo przypomniało
mi się jak w listopadzie w „Rossmannie” kupiłam farbę dla
siebie i smsem zapytałam ją czy którejś niedzieli nie
przyszłaby z K.J i nie położyłaby mi
na te moje siwe „strąki”. Nie dostałam wtedy odpowiedzi. Gdy
syn był na zwolnieniu jego poprosiłam o to samo(wszak w wieku 17
lat przefarbował się na „Eminema”, dzięki czemu wśród
znajomków ma taką ksywę). Ten dla odmiany obiecał ale jak
to często u niego, w czyn nie wprowadził.
Synowa krążyła pomiędzy
kuchnią i pokojem dopytując się w czym mu pomóc ale braku
choinki nie zauważyła. Jej wzrok padł natomiast na sianko i
opłatek. Sianko położyła na stole(lepiej chyba będzie pod
obrusem, powiedziałam), a opłatek na talerzyku. Na stół
powędrowały napoje(nikt z nas nie lubi kompotu z suszu) i barszcz
z uszkami. Kolacja oficjalnie się rozpoczęła. Wiem, że Wigilia,
to nie czas na trudne rozmowy ale ja J widuję raz do roku na
Boże Narodzenie, a syn wracając z pracy, wyprowadzał psy i rozmów
żadnych prowadzić nie chciał. Powody były zawsze te same: był zmęczony, wkurzony na
współpracowników, więc nie miał siły i ochoty wysłuchiwać
mojego ględzenia. Kiedy kończyliśmy pierwsze danie, zapytałam i
co teraz zamierzacie?(miałam na myśli to, że oboje dostali
wypowiedzenie z powodu redukcji etatów). „Jak masz
pierdolić, to lepiej posłuchajmy kolęd" i zaczął szukać pilota
do telewizora. Nie lubię kolęd powiedziałam, choć we
wcześniejszych latach, to on nie chciał ani ich śpiewać ani
słuchać. Z pewnością słyszeliście o sejmie niemym. Otóż
ja miałam niemą wieczerzę. Przez dłuższy czas cisza panowała kompletna, powiedziałam: miało być inaczej, a jest tak jak zawsze. Ponieważ zapchałam się barszczem, to stwierdziłam, że dalsze dania na razie odpuszczam.
Synowa wyraziła podobną opinię. Wiem, że w Wigilię alkoholu się
nie pije ale tak byłam wytrącona z równowagi, że
poprosiłam o kieliszek wina. Syn uznał to za zgodę, by oni pokrzepili się czymś mocniejszym. Po wysączeniu 2 kieliszków(zazwyczaj tracę świadomość po 700 ml wódki, wypitej z sąsiadką
z okazji moich imienin lub urodzin) poczułam jak nachodzą mnie
mdłości i kręci mi się w głowie. Odsunęłam na środek nakrycie i oparłam głowę na stole żeby nie spaść z krzesła.
Na to odzywa się mój syn: ”oto pierwsza ofiara upojenia
alkoholowego”. Podniosłam głowę i słabym głosem poprosiłam
J, żeby podała mi ciśnieniomierz. Wskazywał 90 na 60. Mój
syn stwierdził, że najniższe może być sto, więc ja już
powinnam być martwa. Dopiero gdy dziewczyna powiedziała:”ale
mama blada”, to się zreflektował, że żarty są nie na
miejscu i dla odmiany zaczął wrzeszczeć:”pogotowie wzywam,
pogotowie wzywam”. Nie miałam siły wstać żeby go zdzielić „z
liścia” ani nawet żeby podnieść głos, a są to jedyne znane
mi sposoby opanowania histerii. Synowa pościeliła mi łóżko i gdy po kolejnym mierzeniu
okazało się, że ciśnienie mam już normalne 124 na 60, to oni zaczęli zbierać się do wyjścia. Zawróciłam ich z przedpokoju, mówiąc: ”kolację
schrzaniłam ale choinkę moglibyście mi ubrać przed wyjściem”.
Zrobiła to J, a mój syn się rozsiadł i tylko ją
krytykował. Bałam się żeby nie spełnił swojej groźby, że
będzie przy mnie siedział, bo nie zniosłabym jego
wisielczego czy jak kto woli czarnego poczucia humoru. Tak zakończył się wigilijny
wieczór. Może zasłabnięcie było wynikiem wina, tak jak
twierdził K.J,a może stresu, zmęczenia, niewyspania lub spadku
cukru. A może wielu czynników, nie wiem. Dwa dni leżałam. Syn w
pierwszy dzień świąt pojawił się około 13. Poprosiłam o
podanie barszczu z resztką uszek. O dziwo obyło się bez komentarza.
Ponownie pojawił się wieczorem po 20-tej i nie zapytał czy zrobić
mi coś do jedzenia lub picia. Czy było mi przykro. Nie, dlatego,
że już się przyzwyczaiłam do faktu, że on dużo mówi jak
to mnie kocha albo jak to się o mnie martwi ale na słowach się
kończy. Brudne naczynia i garnki pozostawione poprzedniego
wieczoru, pozmywałam sama w tych momentach kiedy ciśnienie(mierzone
co kilka godzin) było w normie. Kiedy było 190 na 100 leżałam. W poniedziałek poczułam się na tyle dobrze, że
napisałam część pierwszą moich świątecznych przygód.
Wtorek był dniem przymusowego lenistwa, bo lewa noga odmówiła całkowicie posłuszeństwa. Na wszelki wypadek gdybym
znowu nie mogła zrobić kroku, kazałam naszykować wózek
inwalidzki, by „dojeżdżać” do łazienki, kuchni czy laptopa,
który ma stałe podłączenie do internetu w dawnym pokoju syna.
Jutro Sylwester, a więc do
zobaczenia.(korekta tekstu trwała na tyle długo, że w momencie publikacji jest już ostatni dzień roku).