Ten
miesiąc od zawsze był moim ukochanym i to nie dlatego, że uważa
się go powszechnie, za ten od miłości. Kojarzy mi się z
konwaliami, których drobne białe dzwoneczki i upojny zapach
wprost uwielbiam. Z niecierpliwością wyczekuję pierwszych
truskawek, bo te mogłabym zjadać w każdej ilości. No i są moje
imieniny, Dzień Matki oraz urodziny mojej rodzicielki. Zazwyczaj
pogoda robi się ładniejsza i choć za mocnym słońcem nie
przepadam, w mieszkaniu robi się duszniej, to jednak wpływa ona
pozytywnie na samopoczucie.
W
tym roku kwiecień zaskakiwał nas deszczami, a nawet śniegiem,
zachmurzonym niebem, a moje stare kości reagowały bólem
stawów tak dużym, że nie byłam w stanie podnieść się z
łóżka. Wyczekiwałam maja z utęsknieniem, także dlatego,
że myszka komputerowa się zbiesiła i kiedy chciałam napisać
chociaż krótki komentarz, to używałam tej w laptopie.
Całkowicie odzwyczaiłam się od posługiwania nią, to
zniechęcało do pisania postów.
Nadeszła
renta, mogłam zakupić nowy sprzęt i wtedy okazało się, że winę
za złe funkcjonowanie ponosi USB. Syn posiedział chwilę, zmienił
jakieś sterowniki i możliwość pisania powróciła. Wtedy
zdrowie zaczęło szwankować tak, iż nie mogę zmobilizować się
do żadnej pracy. Duży wpływ na ten stan rzeczy miały -
nieprzespanie ani jednej nocy od miesiąca i silny ból pleców.
Ponieważ
posłałam syna do przychodni z wnioskiem o przedłużenie leków,
to nakazałam mu by zapytał lekarkę czy z powodu moich trudności w
poruszaniu się, nie mogłaby skierować mnie do szpitala, gdzie
wykonano by więcej badań niż tylko pobranie krwi i przebadanie
moczu. Kiedy wreszcie został przyjęty, to usłyszał że:" pani
doktor wie, iż z poprzedniej przychodni zrezygnowałam, gdyż tam się
na mnie poznali, bo zdaniem lekarki jestem lekomanką. Do
szpitala mnie nie skieruje, bo ból w plecach, to nie nerki,
ponieważ sikam częściej niż raz dziennie i nie odczuwam bólu
w czasie tej czynności. W szpitalu nie leczy się chorób
przewlekłych, a choroba nerek takową jest. To kręgosłup. Pan
jest wyrodnym synem, bo nie chce przywieźć matki do przychodni.
Ona jeździ na wózku, więc sama może do lekarza przyjechać.
Można też poprosić sąsiada, żeby ją przywiózł i wtedy nie będzie dodatkowych kosztów np. na taksówki. Lekarze
chodzą na wizyty domowe, ale ona nie jest jedynym lekarzem w tej
przychodni i to , że jestem do niej przypisana, nie oznacza, że
musi przyjść. Pielęgniarka nie przyjdzie pobrać mi krwi w
domu, bo za daleko mieszkam od przychodni".
Z
leków ,które wypisałam na wniosku, dostałam tylko na
nadciśnienie i na odwodnienie(tego leku od momentu, gdy nogi
nadmiernie nie puchną, nie biorę i o niego nie prosiłam.
Wnioskuję, że pani doktor nie kierowała się wnioskiem tylko
zapisem w karcie choroby, bo ilość przepisanych dawek też się
nie pokrywa). Po dwóch godzinach K.J wyszedł maksymalnie
zirytowany z przychodni, trzymając w ręku recepty i skierowanie na
badanie krwi. Kiedy przyniósł mi wykupione leki i
opowiedział przebieg spotkania z panią doktor, popłakałam się z
bezradności.
Znajomi dziwią się, że nie wzywam lekarza do
domu, ani pogotowia, gdy sama nie jestem w stanie pojechać do
przychodni. Z tego co napisałam powyżej, wezwanie lekarza do domu
jest mało prawdopodobne, a pogotowia nie wzywam(choć ponoć tylko
w ten sposób mogłabym trafić do szpitala), bo w tym samym
czasie ta karetka mogłaby być potrzebna zawałowcowi, ofierze
wypadku, gdzie zagrożone byłoby życie. Koleżanka poradziła mi,
żebym na Żoliborzu poszukała prywatnej przychodni, realizującej
kontrakt z NFZ-em. Tylko dlaczego ja(także będąca pacjentem jak
inni) mam zmieniać lekarza w ramach tej samej przychodni lub wręcz
przechodzić do innej, by móc dostać się na wizytę w dniu gdy źle się czuję, a nie wtedy gdy wypadnie termin
wyznaczony miesiąc wcześniej. Incydent z lekarką tak rozstroił
mnie psychicznie, że jeszcze dziś cała chodzę z nerwów.
Rodzinnie
też nie jest najlepiej, bo syn nadal nie znalazł pracy. Twierdzi,
że składa CV do tych zakładów, które znajduje na
portalach: pracuj.pl, gratka.pl, ale albo nie dostaje odpowiedzi,
albo informują go, że jest 100,250 itp. Dwa dni temu zadzwoniła
moja była sąsiadka,która stwierdziła, że CV są nie
czytane albo wybiera się je losowo. Jej zdaniem, bez znajomości
syn nie znajdzie pracy. Jeżeli miałoby to się okazać prawdą, to
znaczyłoby, że ja go będę wspierała finansowo do końca swoich
dni. Nie ukrywam, że coraz częściej awantury na tym tle
przybierają na sile. Ja przypłacam to kołataniem serca, on
frustracją. Nastały dla mnie ciężkie dni, nie chciało mi się nic robić, poza tępym gapieniem w sufit. Tylko co jakiś czas czytywałam wasze blogi, bo do reszty nie schamieć.Tegoroczny maj nie napawa mnie optymizmem.
* Materiał ilustracyjny z Google.