Lipiec,
to środek czasu urlopowego. Charakteryzuje się rozleniwieniem,
wypoczynkiem i zwiększonymi wydatkami. Wczasy w Polsce, w innych krajach, czy też pod przysłowiową gruszą, kosztują. Nie planowałam wyjazdu, bo „kto nie ma miedzi,ten w domu siedzi” jak powiada moja siostra, a po drugie nie bardzo mam gdzie. Moja fizyczna sprawność jest w zaniku, więc bez opieki i tak o podróżowaniu nie może być mowy. Za to wydatków tyle, że kieszeń ciągle pusta. 13 lipca, spaliła się karta graficzna laptopa i przez
tydzień czułam się nieszczęśliwa, bo ani pisać nie mogłam, ani
czytać blogów. Popełniłam szaleństwo i za pieniądze „ z
życia” syn kupił mi używanego „Toshibę”. Przy pisaniu nie
odbijają się znaki diakrytyczne i jest to bardzo denerwujące. Poza
tym reszta wydaje się w porządku, oczywiście tylko w odniesieniu
do laptopa, bo wszystko inne nie jest już takie piękne. Moja nieumiejętność posługiwania się komputerem dała znać o sobie, bo choć robiłam wszystko tak samo jak na starym sprzęcie, to nie umiałam przenieść zdjęć z aparatu. Syn między fuchami, które łapie gdzie tylko może, zgrał mi co trzeba i mogę wreszcie wkleić nową notkę.
Moja
blogowa znajoma „Azalia” nie daje znaku życia nie tylko na
swoim blogu, ale także prywatnie i to bardzo mnie smuci. Syn miał
obiecaną stałą pracę na początku lipca i nic z tego nie wyszło.
Nie mam więc powodów do radości, chociaż kilka epizodów
sprawiło, że się cieszyłam.
Na dodatek Iwona Kmita przysłała mi 3 książki, żebym rozpraszała swą samotność ciekawą lekturą. Jestem co prawda teraz skupiona na treści bloga pewnego „Zrzędy” ale kiedy nie miałam dostępu do sieci, to tradycyjna książka była wybawieniem. Mój wybór nie okazał się trafiony, ale o tym innym razem.
Kiedy zastanawiam się nad
minionymi miesiącami, to refleksje mam raczej ponure,bo nie był to
dobry czas, a te nadchodzące też entuzjazmu nie wzbudzają,bo
nic nie zapowiada żeby w moim położeniu nastąpiła jakaś
radykalna zmiana na lepsze. Wakacje
upływają mi na "zbijaniu bąków", graniu w kierki z komputerem, na układaniu pasjansów.
Po napisaniu części notki przez
3 dni leżałam, bo ból rąk od łokcia po czubki palców, nie
pozwalał utrzymać ani myszki, książki czy szydełka. Czytałam
nowe wpisy na ulubionych blogach, nawet pod niektórymi zamieszczałam
komentarz, ale wiele pozostawiłam bez śladu swojej obecności, bo
głowa jakaś ciężka i brak umiejętności sklecenia kilku słów.
W Warszawie niedziela jest upalna, dobrze że nie przepadam za słońcem i opalaniem się, bo siedzenie w domu byłoby przykre.
Ostatnio dużo pisałam o innych blogach, ktoś mało mnie znający mógłby pomyśleć, że jest to blog o blogach. Z wielką przyjemnością poznaję nowych "sieciowych" znajomych i czytam ich opowieści. Jednak chcąc przywrócić "osobisty" charakter elektronicznego pamiętnika, postanowiłam, że w kolejnych postach przedstawię Wam moich przyjaciół z dawnych lat. Są to ludzie, którzy mieli wpływ na to kim teraz jestem.
Do zobaczenia już niebawem. Pozdrawiam urlopowiczów, tych którzy wypoczynek mają za sobą oraz tych czekających na niego.