Początek
miesiąca
Są
ludzie wierzący w pecha, moja sąsiadka uważa, że dla niej lata
zawierające 7-kę takimi są. Czy uznam, że wrzesień
będzie dla mnie takim szczególnym miesiącem? W pierwszych jego
dniach zaczęłam się źle czuć: bóle mięśni, gardła, katar,
ogólne osłabienie. Ponieważ pójście do lekarza, to w obecnej
chwili dla mnie ogromny wysiłek fizyczny i psychiczny, postanowiłam
walczyć z niedomaganiem sama. Sprawdzony w czasie wcześniejszych
przeziębień syrop, walczył z kaszlem. „Amol” wcierany w bolące
mięśnie i wdychany w postaci inhalacji pomógł na gardło i
obolałe ciało.Do tego gorące mleko z miodem, masłem i czosnkiem. Po tygodniu zaczęłam czuć się lepiej, ale wtedy
na dłoniach pojawiły się pęcherzyki wypełnione płynem i bardzo
swędzące. W ciągu ostatnich dwóch lat takie wykwity pojawiły się
trzeci raz. Przy poprzednich dwóch poradziłam sobie używając
mydła siarkowego i maści. Sadziłam, że tym razem też mi się
uda. Po kilku dniach, gdy pęcherzyki zaczęły przysychać pojawiło
się rozległe zaczerwienienie na lewym przedramieniu. Niestety po
dalszym tygodniu takie samo wystąpiło na udzie. Dopiero jednak
spuchnięcie lewej ręki uświadomiło mi, że bez lekarza się nie
obędzie.
25
września, gdy syn wrócił z pracy zażądałam, by zawiózł mnie
na SOR Szpitala Bielańskiego,który znajduje się najbliżej miejsca
zamieszkania. Pierwszy raz miał mnie zwieźć na wózku po schodach
wiodących od windy do wyjścia z klatki. Sprowadzał mnie tyłem po deskach, które matkom z małymi dziećmi pomagają zjechać. Poszło całkiem sprawnie. Nawet moje wejście do taksówki odbyło
się bez większego stresu. Co prawda wieziono nas do szpitala
okrężną drogą, co wprawiło mojego syna we wściekłość, ale ja
byłam szczęśliwa, że dotarliśmy na miejsce. Jak na złość
okazało się, że lewe małe kółko wózka się blokuje i prowadzenie wózka było bardzo trudne. Po
wypełnieniu wniosku i złożeniu go w rejestracji, urzędująca w
okienku pielęgniarka zaprowadziła nas pod gabinet. Okazało się
jednak, że rozpoczęła się zmiana lekarzy i musimy czekać, aż
nocny personel zacznie przyjmować. Po kolejnych dwóch godzinach,
zniecierpliwiony syn poszedł zapytać kiedy będzie nasza kolej.
Powiedziano mu, że lekarz odmówił przyjęcia, ale o powód
mieliśmy zapytać chirurga. Podjechaliśmy pod gabinet, a lekarz
ledwo spojrzał na spuchniętą i zaczerwienioną dłoń i
zawyrokował:”dermatologia MSW lub Koszykowa". Syn próbował coś
wskórać, by nas nie odsyłano,ale pan doktor odwrócił się na
pięcie i tyle go widziano.
K.J
był wściekły na maksa, a ja czułam się bezradna. Nie wiedziałam
czy 70 zł,które mieliśmy w portfelu wystarczy na taxi do szpitala
i powrót gdyby się okazało, że hospitalizacja jest niepotrzebna.
Zadecydowałam się jechać do domu, bo było późno, ciemno. Gdy podjechaliśmy pod nasz blok (tym razem najkrótszą trasą),wysiadając z taksówki nie trafiłam w wózek i upadłam na
chodnik. Chcąc pomóc synowi w podniesieniu mnie , oparłam się na
bardziej chorej nodze. Udało się posadzić mnie na wózku i
wjechaliśmy do klatki. Transportowanie na górę okazało się
trudniejsze niż zwożenie. Nie powiodło się wciąganie, a wpychanie
przodem zakończyło się w połowie schodów. Zmęczony i
poirytowany syn wykrzykiwał, że nie jest Pudzianem. Ja bałam się,
że za chwilę wylegną na klatkę sąsiadki, przy czym żadna nie
byłaby w stanie pomóc synowi, bo obie
mikrej budowy. Przytrzymując się poręczy, wstałam wierząc, że
pozostałe schody pokonam na nogach. Gdy postawiłam prawą nogę na
stopniu, poczułam przeszywający ból od ścięgna Achillesa aż po
kolano. Syn na siłę podniósł mi lewą nogę i postawił na
wyższym stopniu. Jednak na prawą nogę nie mogłam przenieść
ciężaru ciała, by zrobić kolejny krok. Pomyślałam, że rzucę
się do przodu, uchwycę wózek i w ten sposób syn zawlecze mnie do
windy. Zamiast na wózku, wylądowałam na kolanach co spowodowało
wściekłość mojej latorośli, bo wiedział, że nie ma siły by
mnie znów sadzać. A ja chciałam jak najszybciej uciec,
więc na czworakach dowlokłam się do winy, z której na naszym
pietrze syn wyciągnął mnie za nogi, a do domu trzymając pod pachy. Tak zakończył się ten dzień. Dzięki tym wydarzeniom zrozumiałam niechęć syna do wyprowadzania mnie na spacer. Z drugiej jednak strony zastanawiałam się jak z tym problemem radzą sobie inni, którzy mają w rodzinie osobę na wózku.
Dwa
dni później
Środę
spędziłam na ustalaniu czy do dermatologa trzeba mieć skierowanie
i gdzie znajduje się najbliższy specjalista. Regenerowałam też
nadszarpnięte siły fizyczne. Opuchnięta ręka i zaczerwienienia
okazały się niczym przy bolącym Achillesie. Podejrzewałam, że
przy upadku przy wysiadaniu z taksówki,mogłam skręcić stopę i
stąd ta niespodziewana dolegliwość. Moja siostra uważała, że
powinnam pojechać wieczorem na Koszykową, gdzie odsyłał mnie
lekarz z SOR-u. Nie dał skierowania, więc obawiałam się, że mogę
zostać odesłana z kwitkiem. Zgodziłam się na propozycję syna, by
pojechać do przychodni. Było to o tyle logiczne, że skończyły mi się leki na nadciśnienie, mogłam przy okazji załatwić dodatkową receptę. O szóstej rano w czwartek synowa wystała
numerek do lekarza. Tym razem zwożenie mnie było nieudane. Zaczęłam
lecieć na łeb na szyję, bo syn mnie nie utrzymał. Nie chcąc go
przygnieść sobą i wózkiem, chwyciłam się poręczy. Dobrnęłam
do końca schodów z krwawiącą ręką, bo metalowa poręcz
pozbawiona była plastikowej osłony.
W
przychodni okazało się, że lekarka na którą trafiłam jest
pediatrą. W tym momencie umarła we mnie nadzieja, że będę mogła
się do niej przepisać na stałe jako lekarza pierwszego kontaktu,
bo z dotychczasową nie dogadywałam się od pierwszej chwili.
Sympatyczna pani doktor obejrzała dłonie i inne objęte chorobą części
ciała. Podejrzewając podobnie jak ja, że zaczerwienienia mogą
oznaczać różę, wypisała skierowanie do szpitala zakaźnego na
ulicę Wolską.
Gdy
wyjeżdżałam z domu do przychodni była godzina 14.00 i syn
powiedział żebym nie brała kurtki, bo jest ciepło. Po dojechaniu
do szpitala byłam pewna, że mnie w nim zatrzymają, więc gdy
czekanie na badanie lekarskie się przedłużało, a syn zaczął się
niecierpliwić, odesłałam go do domu.
O godzinie 17.00 wypisano mnie ze szpitala i skierowano do Szpitala Dzieciątka Jezus na konsultację dermatologiczną. Po kilku godzinach czekania stanęło przede mną dwóch sanitariuszy Pogotowia. Jeden wysoki i bardzo chudy, drugi o głowę mniejszy i też nie będący okazem wielkiej krzepy, chociaż był sprytny i wygadany. Gdy okazało się, że sama nie wsiądę do karetki, a nóg też nie podniosę tak wysoko, by znalazły się wewnątrz samochodu, przechylono wózek tak, że głowa znalazła się bardzo nisko, a ja omal nie nakryłam się nogami. Było to działanie tak zaskakujące, że żołądek i serce podskoczyły mi do gardła. Znajdujący się wewnątrz samochodu chłopak chwycił mnie pod pachy, postawił w pion i przechylając bezwładnym ciałem raz w prawo raz w lewo dotransportował na najbliższe siedzenie. Gdy znaleźliśmy się przed szpitalem i otworzyli boczne wejście, zobaczyłam że wózek znów znajduje się w dziwnym pochyleniu. Bałam się,że ten mniejszy sanitariusz nie podniesie mnie, a już na pewno nie utrzyma by posadzić na wózek. Oczami wyobraźni widziałam jak nie mogąc się niczego złapać rękoma i nie potrafiąc zaprzeć się nogami, lecę do tyłu siłą bezwładu, a wózek nieutrzymany przez drugiego młodzieńca ląduje na chodniku. Byłam zesztywniała z przerażenia. Powiedziałam, że na tak ustawiony wózek nie wsiądę. Wtedy chłopak znajdujący się w środku powiedział „to proszę wstać i wysiąść”. Oboje wiedzieliśmy, że żądanie jest absurdalne. On pewnie uważał, że w tych okolicznościach zgodzę się na ich rozwiązanie. Ja tymczasem odparłam „nie ma sprawy”, zdjęłam torebkę przewieszoną przez tors i rzuciłam na podłogę, po czym zsunęłam się z siedzenia. Nie mogłam poranionymi rękami wesprzeć się, by przesunąć ciało jak najbliżej wyjścia. Poprosiłam tego stojącego na ulicy, by postawił wózek na chodniku, a mnie pociągnął za zdrowszą nogę jak najbardziej do siebie. Gdy moje pośladki znajdowały się na krawędzi wyjścia, złapałam się lewą ręką wózka i zaczęłam się zsuwać tak, by stanąć na chodniku jedną nogą. W momencie, gdy to się udało, sanitariusz chwycił mnie w pasie i pomógł usiąść na wózku.Nie zaobserwowałam reakcji sanitariusza stojącego wewnątrz samochodu, bo byłam do niego tyłem. Natomiast wyraz twarzy tego drugiego -bezcenny. Akcja „wstań i wyjdź” została pomyślnie zakończona.
O godzinie 17.00 wypisano mnie ze szpitala i skierowano do Szpitala Dzieciątka Jezus na konsultację dermatologiczną. Po kilku godzinach czekania stanęło przede mną dwóch sanitariuszy Pogotowia. Jeden wysoki i bardzo chudy, drugi o głowę mniejszy i też nie będący okazem wielkiej krzepy, chociaż był sprytny i wygadany. Gdy okazało się, że sama nie wsiądę do karetki, a nóg też nie podniosę tak wysoko, by znalazły się wewnątrz samochodu, przechylono wózek tak, że głowa znalazła się bardzo nisko, a ja omal nie nakryłam się nogami. Było to działanie tak zaskakujące, że żołądek i serce podskoczyły mi do gardła. Znajdujący się wewnątrz samochodu chłopak chwycił mnie pod pachy, postawił w pion i przechylając bezwładnym ciałem raz w prawo raz w lewo dotransportował na najbliższe siedzenie. Gdy znaleźliśmy się przed szpitalem i otworzyli boczne wejście, zobaczyłam że wózek znów znajduje się w dziwnym pochyleniu. Bałam się,że ten mniejszy sanitariusz nie podniesie mnie, a już na pewno nie utrzyma by posadzić na wózek. Oczami wyobraźni widziałam jak nie mogąc się niczego złapać rękoma i nie potrafiąc zaprzeć się nogami, lecę do tyłu siłą bezwładu, a wózek nieutrzymany przez drugiego młodzieńca ląduje na chodniku. Byłam zesztywniała z przerażenia. Powiedziałam, że na tak ustawiony wózek nie wsiądę. Wtedy chłopak znajdujący się w środku powiedział „to proszę wstać i wysiąść”. Oboje wiedzieliśmy, że żądanie jest absurdalne. On pewnie uważał, że w tych okolicznościach zgodzę się na ich rozwiązanie. Ja tymczasem odparłam „nie ma sprawy”, zdjęłam torebkę przewieszoną przez tors i rzuciłam na podłogę, po czym zsunęłam się z siedzenia. Nie mogłam poranionymi rękami wesprzeć się, by przesunąć ciało jak najbliżej wyjścia. Poprosiłam tego stojącego na ulicy, by postawił wózek na chodniku, a mnie pociągnął za zdrowszą nogę jak najbardziej do siebie. Gdy moje pośladki znajdowały się na krawędzi wyjścia, złapałam się lewą ręką wózka i zaczęłam się zsuwać tak, by stanąć na chodniku jedną nogą. W momencie, gdy to się udało, sanitariusz chwycił mnie w pasie i pomógł usiąść na wózku.Nie zaobserwowałam reakcji sanitariusza stojącego wewnątrz samochodu, bo byłam do niego tyłem. Natomiast wyraz twarzy tego drugiego -bezcenny. Akcja „wstań i wyjdź” została pomyślnie zakończona.
Zanim trafiłam do gabinetu
lekarki, pokonać musieliśmy kilka schodów, ale we dwóch dali
sobie radę:jeden wciągał, a drugi podnosząc przód pomagał
pokonać stopnie. Piszę o tym, bo każde spostrzeżenie poczynione w
czasie tych opisywanych dni pozwoliło mi zrozumieć parę
spraw,których nie uświadamiałam sobie wcześniej.
Konsultacja
trwała krótko, ale na szczęście dla mnie lekarka była bystra i
zapytała czy sanitariusze odwiozą mnie do domu. Ponieważ okazało
się,że ich zlecenie było tylko w jedną stronę, to na kolejny
transport musiałam czekać dwie godziny. Były to bardzo trudne
chwile. Zaczynało mi być zimno, nie miałam ze sobą picia ani
jedzenia. Siostra chciała żebym informowała ją o wynikach
poczynań, nalegała że przyjedzie po mnie taksówką. Ja
wiedziałam, że nie pokona w pojedynkę schodów w szpitalu ani u
mnie w klatce. Przykro mi było, gdy wyzłośliwiała się na mojego
syna, że " nie jest taka jak on i sobie poradzi". Postanowiłam, że
jeżeli karetka jest już zamówiona, to będę czekała aż do
skutku. Tym razem stanęło przede mną dwóch blondynów średniego
wzrostu i słusznej postury. Karetka okazała się samochodem
osobowym, ale wsadzenie mnie do niego na wózku też było niemożliwe.
Panowie, z których jeden był małomówny i miał na imię Gerard
okazali się super sympatyczni. Położyli mnie na noszach, a później
wsunęli je ze mną do karetki. Po drodze ten drugi, nieznany z imienia, zabawiał mnie rozmową i nawet trochę żartowaliśmy. Po przyjeździe pod dom, odprowadzili
pod same drzwi. Moja wycieczka po szpitalach dobiegła końca.
Zażywałam
przepisane leki, smarowałam się zaleconą maścią. Opuchlizna
zeszła, dłonie się wygoiły. Co prawda zaczerwienienia zbladły
ale jeszcze nie zniknęły. Co powoduje takie zmiany skórne wyjaśnią
pewnie badania, bo dostałam skierowanie do Poradni alergologicznej.
Na dłuższy czas mam dosyć atrakcji. Siostra i
jej rodzina obraziła się na mnie i na mojego syna. O powodzie takiego
stanu rzeczy opowiem we wpisie „Darowanemu koniowi...”.
Jestem
jeszcze nie w pełni sił, ale wzmacniam się jak mogę i mam
nadzieję, że już niedługo powrócę do czytania ulubionych
blogów. Póki co pozdrawiam.