Początek
miesiąca
Są
ludzie wierzący w pecha, moja sąsiadka uważa, że dla niej lata
zawierające 7-kę takimi są. Czy uznam, że wrzesień
będzie dla mnie takim szczególnym miesiącem? W pierwszych jego
dniach zaczęłam się źle czuć: bóle mięśni, gardła, katar,
ogólne osłabienie. Ponieważ pójście do lekarza, to w obecnej
chwili dla mnie ogromny wysiłek fizyczny i psychiczny, postanowiłam
walczyć z niedomaganiem sama. Sprawdzony w czasie wcześniejszych
przeziębień syrop, walczył z kaszlem. „Amol” wcierany w bolące
mięśnie i wdychany w postaci inhalacji pomógł na gardło i
obolałe ciało.Do tego gorące mleko z miodem, masłem i czosnkiem. Po tygodniu zaczęłam czuć się lepiej, ale wtedy
na dłoniach pojawiły się pęcherzyki wypełnione płynem i bardzo
swędzące. W ciągu ostatnich dwóch lat takie wykwity pojawiły się
trzeci raz. Przy poprzednich dwóch poradziłam sobie używając
mydła siarkowego i maści. Sadziłam, że tym razem też mi się
uda. Po kilku dniach, gdy pęcherzyki zaczęły przysychać pojawiło
się rozległe zaczerwienienie na lewym przedramieniu. Niestety po
dalszym tygodniu takie samo wystąpiło na udzie. Dopiero jednak
spuchnięcie lewej ręki uświadomiło mi, że bez lekarza się nie
obędzie.
25
września, gdy syn wrócił z pracy zażądałam, by zawiózł mnie
na SOR Szpitala Bielańskiego,który znajduje się najbliżej miejsca
zamieszkania. Pierwszy raz miał mnie zwieźć na wózku po schodach
wiodących od windy do wyjścia z klatki. Sprowadzał mnie tyłem po deskach, które matkom z małymi dziećmi pomagają zjechać. Poszło całkiem sprawnie. Nawet moje wejście do taksówki odbyło
się bez większego stresu. Co prawda wieziono nas do szpitala
okrężną drogą, co wprawiło mojego syna we wściekłość, ale ja
byłam szczęśliwa, że dotarliśmy na miejsce. Jak na złość
okazało się, że lewe małe kółko wózka się blokuje i prowadzenie wózka było bardzo trudne. Po
wypełnieniu wniosku i złożeniu go w rejestracji, urzędująca w
okienku pielęgniarka zaprowadziła nas pod gabinet. Okazało się
jednak, że rozpoczęła się zmiana lekarzy i musimy czekać, aż
nocny personel zacznie przyjmować. Po kolejnych dwóch godzinach,
zniecierpliwiony syn poszedł zapytać kiedy będzie nasza kolej.
Powiedziano mu, że lekarz odmówił przyjęcia, ale o powód
mieliśmy zapytać chirurga. Podjechaliśmy pod gabinet, a lekarz
ledwo spojrzał na spuchniętą i zaczerwienioną dłoń i
zawyrokował:”dermatologia MSW lub Koszykowa". Syn próbował coś
wskórać, by nas nie odsyłano,ale pan doktor odwrócił się na
pięcie i tyle go widziano.
K.J
był wściekły na maksa, a ja czułam się bezradna. Nie wiedziałam
czy 70 zł,które mieliśmy w portfelu wystarczy na taxi do szpitala
i powrót gdyby się okazało, że hospitalizacja jest niepotrzebna.
Zadecydowałam się jechać do domu, bo było późno, ciemno. Gdy podjechaliśmy pod nasz blok (tym razem najkrótszą trasą),wysiadając z taksówki nie trafiłam w wózek i upadłam na
chodnik. Chcąc pomóc synowi w podniesieniu mnie , oparłam się na
bardziej chorej nodze. Udało się posadzić mnie na wózku i
wjechaliśmy do klatki. Transportowanie na górę okazało się
trudniejsze niż zwożenie. Nie powiodło się wciąganie, a wpychanie
przodem zakończyło się w połowie schodów. Zmęczony i
poirytowany syn wykrzykiwał, że nie jest Pudzianem. Ja bałam się,
że za chwilę wylegną na klatkę sąsiadki, przy czym żadna nie
byłaby w stanie pomóc synowi, bo obie
mikrej budowy. Przytrzymując się poręczy, wstałam wierząc, że
pozostałe schody pokonam na nogach. Gdy postawiłam prawą nogę na
stopniu, poczułam przeszywający ból od ścięgna Achillesa aż po
kolano. Syn na siłę podniósł mi lewą nogę i postawił na
wyższym stopniu. Jednak na prawą nogę nie mogłam przenieść
ciężaru ciała, by zrobić kolejny krok. Pomyślałam, że rzucę
się do przodu, uchwycę wózek i w ten sposób syn zawlecze mnie do
windy. Zamiast na wózku, wylądowałam na kolanach co spowodowało
wściekłość mojej latorośli, bo wiedział, że nie ma siły by
mnie znów sadzać. A ja chciałam jak najszybciej uciec,
więc na czworakach dowlokłam się do winy, z której na naszym
pietrze syn wyciągnął mnie za nogi, a do domu trzymając pod pachy. Tak zakończył się ten dzień. Dzięki tym wydarzeniom zrozumiałam niechęć syna do wyprowadzania mnie na spacer. Z drugiej jednak strony zastanawiałam się jak z tym problemem radzą sobie inni, którzy mają w rodzinie osobę na wózku.
Dwa
dni później
Środę
spędziłam na ustalaniu czy do dermatologa trzeba mieć skierowanie
i gdzie znajduje się najbliższy specjalista. Regenerowałam też
nadszarpnięte siły fizyczne. Opuchnięta ręka i zaczerwienienia
okazały się niczym przy bolącym Achillesie. Podejrzewałam, że
przy upadku przy wysiadaniu z taksówki,mogłam skręcić stopę i
stąd ta niespodziewana dolegliwość. Moja siostra uważała, że
powinnam pojechać wieczorem na Koszykową, gdzie odsyłał mnie
lekarz z SOR-u. Nie dał skierowania, więc obawiałam się, że mogę
zostać odesłana z kwitkiem. Zgodziłam się na propozycję syna, by
pojechać do przychodni. Było to o tyle logiczne, że skończyły mi się leki na nadciśnienie, mogłam przy okazji załatwić dodatkową receptę. O szóstej rano w czwartek synowa wystała
numerek do lekarza. Tym razem zwożenie mnie było nieudane. Zaczęłam
lecieć na łeb na szyję, bo syn mnie nie utrzymał. Nie chcąc go
przygnieść sobą i wózkiem, chwyciłam się poręczy. Dobrnęłam
do końca schodów z krwawiącą ręką, bo metalowa poręcz
pozbawiona była plastikowej osłony.
W
przychodni okazało się, że lekarka na którą trafiłam jest
pediatrą. W tym momencie umarła we mnie nadzieja, że będę mogła
się do niej przepisać na stałe jako lekarza pierwszego kontaktu,
bo z dotychczasową nie dogadywałam się od pierwszej chwili.
Sympatyczna pani doktor obejrzała dłonie i inne objęte chorobą części
ciała. Podejrzewając podobnie jak ja, że zaczerwienienia mogą
oznaczać różę, wypisała skierowanie do szpitala zakaźnego na
ulicę Wolską.
Gdy
wyjeżdżałam z domu do przychodni była godzina 14.00 i syn
powiedział żebym nie brała kurtki, bo jest ciepło. Po dojechaniu
do szpitala byłam pewna, że mnie w nim zatrzymają, więc gdy
czekanie na badanie lekarskie się przedłużało, a syn zaczął się
niecierpliwić, odesłałam go do domu.
O godzinie 17.00 wypisano mnie ze szpitala i skierowano do Szpitala Dzieciątka Jezus na konsultację dermatologiczną. Po kilku godzinach czekania stanęło przede mną dwóch sanitariuszy Pogotowia. Jeden wysoki i bardzo chudy, drugi o głowę mniejszy i też nie będący okazem wielkiej krzepy, chociaż był sprytny i wygadany. Gdy okazało się, że sama nie wsiądę do karetki, a nóg też nie podniosę tak wysoko, by znalazły się wewnątrz samochodu, przechylono wózek tak, że głowa znalazła się bardzo nisko, a ja omal nie nakryłam się nogami. Było to działanie tak zaskakujące, że żołądek i serce podskoczyły mi do gardła. Znajdujący się wewnątrz samochodu chłopak chwycił mnie pod pachy, postawił w pion i przechylając bezwładnym ciałem raz w prawo raz w lewo dotransportował na najbliższe siedzenie. Gdy znaleźliśmy się przed szpitalem i otworzyli boczne wejście, zobaczyłam że wózek znów znajduje się w dziwnym pochyleniu. Bałam się,że ten mniejszy sanitariusz nie podniesie mnie, a już na pewno nie utrzyma by posadzić na wózek. Oczami wyobraźni widziałam jak nie mogąc się niczego złapać rękoma i nie potrafiąc zaprzeć się nogami, lecę do tyłu siłą bezwładu, a wózek nieutrzymany przez drugiego młodzieńca ląduje na chodniku. Byłam zesztywniała z przerażenia. Powiedziałam, że na tak ustawiony wózek nie wsiądę. Wtedy chłopak znajdujący się w środku powiedział „to proszę wstać i wysiąść”. Oboje wiedzieliśmy, że żądanie jest absurdalne. On pewnie uważał, że w tych okolicznościach zgodzę się na ich rozwiązanie. Ja tymczasem odparłam „nie ma sprawy”, zdjęłam torebkę przewieszoną przez tors i rzuciłam na podłogę, po czym zsunęłam się z siedzenia. Nie mogłam poranionymi rękami wesprzeć się, by przesunąć ciało jak najbliżej wyjścia. Poprosiłam tego stojącego na ulicy, by postawił wózek na chodniku, a mnie pociągnął za zdrowszą nogę jak najbardziej do siebie. Gdy moje pośladki znajdowały się na krawędzi wyjścia, złapałam się lewą ręką wózka i zaczęłam się zsuwać tak, by stanąć na chodniku jedną nogą. W momencie, gdy to się udało, sanitariusz chwycił mnie w pasie i pomógł usiąść na wózku.Nie zaobserwowałam reakcji sanitariusza stojącego wewnątrz samochodu, bo byłam do niego tyłem. Natomiast wyraz twarzy tego drugiego -bezcenny. Akcja „wstań i wyjdź” została pomyślnie zakończona.
O godzinie 17.00 wypisano mnie ze szpitala i skierowano do Szpitala Dzieciątka Jezus na konsultację dermatologiczną. Po kilku godzinach czekania stanęło przede mną dwóch sanitariuszy Pogotowia. Jeden wysoki i bardzo chudy, drugi o głowę mniejszy i też nie będący okazem wielkiej krzepy, chociaż był sprytny i wygadany. Gdy okazało się, że sama nie wsiądę do karetki, a nóg też nie podniosę tak wysoko, by znalazły się wewnątrz samochodu, przechylono wózek tak, że głowa znalazła się bardzo nisko, a ja omal nie nakryłam się nogami. Było to działanie tak zaskakujące, że żołądek i serce podskoczyły mi do gardła. Znajdujący się wewnątrz samochodu chłopak chwycił mnie pod pachy, postawił w pion i przechylając bezwładnym ciałem raz w prawo raz w lewo dotransportował na najbliższe siedzenie. Gdy znaleźliśmy się przed szpitalem i otworzyli boczne wejście, zobaczyłam że wózek znów znajduje się w dziwnym pochyleniu. Bałam się,że ten mniejszy sanitariusz nie podniesie mnie, a już na pewno nie utrzyma by posadzić na wózek. Oczami wyobraźni widziałam jak nie mogąc się niczego złapać rękoma i nie potrafiąc zaprzeć się nogami, lecę do tyłu siłą bezwładu, a wózek nieutrzymany przez drugiego młodzieńca ląduje na chodniku. Byłam zesztywniała z przerażenia. Powiedziałam, że na tak ustawiony wózek nie wsiądę. Wtedy chłopak znajdujący się w środku powiedział „to proszę wstać i wysiąść”. Oboje wiedzieliśmy, że żądanie jest absurdalne. On pewnie uważał, że w tych okolicznościach zgodzę się na ich rozwiązanie. Ja tymczasem odparłam „nie ma sprawy”, zdjęłam torebkę przewieszoną przez tors i rzuciłam na podłogę, po czym zsunęłam się z siedzenia. Nie mogłam poranionymi rękami wesprzeć się, by przesunąć ciało jak najbliżej wyjścia. Poprosiłam tego stojącego na ulicy, by postawił wózek na chodniku, a mnie pociągnął za zdrowszą nogę jak najbardziej do siebie. Gdy moje pośladki znajdowały się na krawędzi wyjścia, złapałam się lewą ręką wózka i zaczęłam się zsuwać tak, by stanąć na chodniku jedną nogą. W momencie, gdy to się udało, sanitariusz chwycił mnie w pasie i pomógł usiąść na wózku.Nie zaobserwowałam reakcji sanitariusza stojącego wewnątrz samochodu, bo byłam do niego tyłem. Natomiast wyraz twarzy tego drugiego -bezcenny. Akcja „wstań i wyjdź” została pomyślnie zakończona.
Zanim trafiłam do gabinetu
lekarki, pokonać musieliśmy kilka schodów, ale we dwóch dali
sobie radę:jeden wciągał, a drugi podnosząc przód pomagał
pokonać stopnie. Piszę o tym, bo każde spostrzeżenie poczynione w
czasie tych opisywanych dni pozwoliło mi zrozumieć parę
spraw,których nie uświadamiałam sobie wcześniej.
Konsultacja
trwała krótko, ale na szczęście dla mnie lekarka była bystra i
zapytała czy sanitariusze odwiozą mnie do domu. Ponieważ okazało
się,że ich zlecenie było tylko w jedną stronę, to na kolejny
transport musiałam czekać dwie godziny. Były to bardzo trudne
chwile. Zaczynało mi być zimno, nie miałam ze sobą picia ani
jedzenia. Siostra chciała żebym informowała ją o wynikach
poczynań, nalegała że przyjedzie po mnie taksówką. Ja
wiedziałam, że nie pokona w pojedynkę schodów w szpitalu ani u
mnie w klatce. Przykro mi było, gdy wyzłośliwiała się na mojego
syna, że " nie jest taka jak on i sobie poradzi". Postanowiłam, że
jeżeli karetka jest już zamówiona, to będę czekała aż do
skutku. Tym razem stanęło przede mną dwóch blondynów średniego
wzrostu i słusznej postury. Karetka okazała się samochodem
osobowym, ale wsadzenie mnie do niego na wózku też było niemożliwe.
Panowie, z których jeden był małomówny i miał na imię Gerard
okazali się super sympatyczni. Położyli mnie na noszach, a później
wsunęli je ze mną do karetki. Po drodze ten drugi, nieznany z imienia, zabawiał mnie rozmową i nawet trochę żartowaliśmy. Po przyjeździe pod dom, odprowadzili
pod same drzwi. Moja wycieczka po szpitalach dobiegła końca.
Zażywałam
przepisane leki, smarowałam się zaleconą maścią. Opuchlizna
zeszła, dłonie się wygoiły. Co prawda zaczerwienienia zbladły
ale jeszcze nie zniknęły. Co powoduje takie zmiany skórne wyjaśnią
pewnie badania, bo dostałam skierowanie do Poradni alergologicznej.
Na dłuższy czas mam dosyć atrakcji. Siostra i
jej rodzina obraziła się na mnie i na mojego syna. O powodzie takiego
stanu rzeczy opowiem we wpisie „Darowanemu koniowi...”.
Jestem
jeszcze nie w pełni sił, ale wzmacniam się jak mogę i mam
nadzieję, że już niedługo powrócę do czytania ulubionych
blogów. Póki co pozdrawiam.
To jakiś horror!!!Nie da się ukryć, że "wózkowcy" w Polsce są uwięzieni w swych domach, bo poza ględzeniem o neutralizowaniu barier architektonicznych niczego się w tym kierunku nie robi.Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że za Twój stan odpowiadają lekarze pierwszego kontaktu- wiadomo przecież było, że osoba dorosła z DPM powinna być tak prowadzona, by jak najdłużej mogła poruszać się o własnych siłach, bo jak raz klapnie na wózek to już z niego raczej się nie podniesie. Trochę jest też Twojej winy - podejrzewam, że nigdy sama nie ćwiczyłaś choć trochę a niećwiczone mięśnie mają to do siebie, że po prostu zanikają, o czym zapewne sama wiesz.
OdpowiedzUsuńNiestety wszystkie SORy są w Polsce takie same, bo po prostu brak lekarzy i na tych oddziałach najczęściej dyżuruje jeden względnie doświadczony lekarz a reszta to świeżo upieczeni lekarze. A pacjenci, którzy nie przybyli na SOR karetką w ogóle się nie liczą-przyjechali taksówką, to znaczy, że jeszcze kilka godzin wyżyją, nic pilnego.
Powinnaś być pod opieką ortopedy i co pół roku przechodzić rehabilitację ruchową, zblokowane 3 tygodnie ćwiczeń.Dobrze byłoby wziąć od lekarza ortopedy skierowanie do Centrum Kompleksowej Rehabilitacji w Konstancinie- oni zajmują się też osobami z DPM.Ponieważ Twój stan jest dość poważny to zapewne dostałabyś się tam do tego ich szpitala uzdrowiskowego w Konstancinie..A jak się już raz tam załapiesz, to będziesz wtedy miała co pół roku rehabilitację w którymś z oddziałów warszawskich CKR.Naprawdę przykro mi, że przeżywasz ten koszmar.
Życzę Ci, byś jak najszybciej uzyskała konkretną pomoc i przestała tak cierpieć.
Wszystko o czym piszesz to prawda. Kiedy syn poszedł do przychodni z prośbą o wystawienie mi skierowania do ortopedy, to usłyszał, że jak nie mogę przyjść po nie osobiście, to mam wezwać pogotowie,które zawiezie mnie na SOR, a tam albo mi pomogą albo odeślą do innego szpitala. Lekarka pierwszego kontaktu, gdy siedziałam u niej w gabinecie i poprosiłam o skierowanie do neurologa, odparła "to pani wpadnie któregoś dnia". Wystarczyłoby żeby lekarka pierwszego kontaktu skierowała mnie na rehabilitację w naszej przychodni, ale do tego potrzeba dobrej woli, a tej brak. Za życzenia serdecznie dziękuję i pozdrawiam serdecznie.
UsuńTo nie do pomyślenia, myślałam, że takie sytuacje to tylko w programach typu Interwencja...
OdpowiedzUsuńCoraz częściej żałuję, że mieszkasz tak daleko...
Zgodzę sie z Anabell, że pomóc tu może rehabilitacja i Twoje ćwiczenia, a może jeszcze pismo do administracji by zainstalowali podjazd z poręczą. W naszym bloku coś takiego zainstalowano dla osób na wózkach własnie.
Wiem, że najłatwiej doradzać z daleka, ale serce mi pęka gdy czytam takie relacje, a nie mogę bezpośrednio pomóc.
Iwonko, podziwiam Cię, że mimo wszystko zachowujesz pogodę ducha i jeszcze pamiętasz o innych...
Musi byc jakiś sposób, żebyś wyegzekwowała od służby zdrowia należne prawa.
Pozdrawiam ciepło:-)
Mam wrażenie, że Wspólnota Mieszkaniowa uzna, że zamontowane deski, to wystarczające udogodnienie. Obawiam się, że podjazdu nie zamontują, bo stwierdzą, że nie ma na to pieniędzy, tym bardziej że w obecnej chwili przeprowadzają remont klatek schodowych i kładą nowe płytki w miejsce dotychczasowego lastriko. Ty i inni blogowi przyjaciele dają mi motywację do wstawania rano, a to bardzo dużo. Pozdrawiam.
UsuńWspólnoty mogą korzystać z dotacji jeżeli wcześniej wystąpią z dobrze przygotowanym projektem
UsuńWałcz i nie poddawaj się
O siebie również walcz o rehabilitację
Trzymam kciuki
Gdyby udogodnienia były potrzebne członkom rodzin ludzi zasiadających w zarządach wspólnot, to może zainteresowano by się stworzeniem dotowanego projektu. Ponieważ chodzi tylko o mnie, to nikt ze wspólnoty palcem nie ruszy. Za trzymanie kciuków dziękuję, bardzo się takie wsparcie przyda, bo nowe kłopoty już zapukały do moich drzwi. Pozdrawiam serdecznie.
UsuńWspółczuję, chociaż patrząc na naszą szpitalną rzeczywistość to chyba nic już nie jest w stanie mnie zaskoczyć. Pozdrawiam serdecznie
OdpowiedzUsuńDziękuję za odwiedziny i komentarz. Zapraszam częściej i pozdrawiam serdecznie.
UsuńPo przeczytaniu Twojego wpisu zatkało mnie dosłownie... Nie wiem co napisać, aż trudno uwierzyć, że borykasz się z tak wielkimi przeciwnościami w wydawało by się prostej sprawie jak pójście do lekarza... Mało wiem o niepełnosprawności i nie za dużo o pomocy i działaniach ze strony służby zdrowia, ale czytając miałam wrażenie, że to jakaś akcja ze strasznego filmu...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Iwonko serdecznie.
Ja rzeczywiście czasami czuję się jakbym grała w jakimś dreszczowcu. Problemy mi się piętrzą, a ja jestem zbyt mało przebojowa, by sobie z nimi poradzić.Przesyłam ukłony.
UsuńDroga Iwonko, nie mogłam uwierzyć, czytając Twój wpis. To niesamowite, że ludzi tak się traktuje w XXI wieku w szpitalu, na SOR. Czy nikt wcześniej nie mógł wpaść na pomysł, żeby transportować cie na noszach? Jak ci sanitariusz mieli serce, by chorą kobietę na wózku spychać do wózka z karetki. To sytuacja nie do uwierzenia i mam ochotę powiadomić o tym reporterów Uwagi TVN.
OdpowiedzUsuńKochana, tyle razy proponowałam, byś dała znać, gdy potrzebujesz pomocy. Nie możesz być taką Zosią-samosią kosztem siebie i swojego zdrowia. Pamiętaj, ze jestem
Sanitariusze mnie nie spychali. Oni ustawili tylko wózek pod takim kątem, że to ja miałam obawy czy razem z nim nie runę na chodnik. Przykre jest to, że w karetkach nie ma podnośników, by przemieszczać chorych w sposób nie wzbudzający ich obaw. O Twojej propozycji pomocy pamiętam i serdecznie za to dziękuję. Uściski.
UsuńO matko, ale Cię przeciągnęły te choroby i te wizyty lekarskie. Nawet nie próbuję sobie wyobrazić, co przeżyłaś. Bardzo współczuję i dodam, że i tak jesteś dzielna. Akcja wstań i zejdź - bezcenna.
OdpowiedzUsuńAle naprawdę potrzebujesz pomocy, może są pomocnicy socjalni, którzy mogliby w takich sytuacjach pomóc Tobie i synowi. Te pochylnie w blokach często są bardzo strome i sama się ostatnio zastanawiałam, czy zdecydowałabym się sama po takiej zjechać będąc na wózku. Mam nadzieję, że z kołem wózka wszystko w porządku.
Trzymam kciuki za leczenie!
Wózek niestety do wymiany, ale z kupnem muszę poczekać. Co do leczenia, to muszę poczekać na wizytę w Poradni alergologicznej. Dziękuję za komentarz i przesyłam serdeczne pozdrowienia.
UsuńTo był prawdziwy horror i oburzającym jest, że akcja dotyczy stolicy roziniętego kraju europejskiego w XXI wieku.
OdpowiedzUsuńNumerek do lekarza pierwszego kontaktu zdobyty o świcie? Niewiarygodne! Aż boję się zapytać czy realizowane są wizyty domowe co w Twoim przypadku powinno być oczywistością. A może zmiana lekarza pierwszego kontaktu, zmiana przychodni coś pomoże?
Wizyty domowe są realizowane, ale gdy o takową dla mnie poprosił syn, to usłyszał, że jest wyrodnym dzieckiem, bo mu się nie chce matki przywieźć do przychodni.Poza tym pani doktor oświadczyła, żę fakt zgłoszenia wizyty domowej nie oznacza, że ona na nią przyjdzie. Czasami żałuje, że nie nosimy ze sobą dyktafonu i nie nagrywamy tych wszystkich absurdalnych odpowiedzi jakie słyszymy.Niestety dokonałam dwa lata temu zmiany przychodni i "trafiłam z deszczu pod rynnę". Boję się próbować dalej. Pozdrawiam serdecznie uroczą krakowiankę.
UsuńCóż jeszcze mam dodać? Nie chce się wierzyć, ale jednak. Ja też kiedyś czekałam w szpitalu na karetkę, która miała mnie odwieźć. Trwało to niemożliwie długo.
OdpowiedzUsuńŻyczę Tobie zatem spokojnego październikowego dnia, w którym odnajdziesz piękno, radość…..
W ten jesienny dzień zakop się w kolorowych liściach lub zatańcz wraz z nimi na wietrze.
Praktycznie zakopywanie i tańczenie byłoby raczej trudne do realizacji. Rozumiem jednak, że to metafora,która ma mnie wznieść ponad kłopoty życia codziennego. Pozdrawiam serdecznie.
UsuńWitaj
UsuńDziękuję, że znowu napisałaś do mnie. Oczywiście, że to była metafora.
Dni stają się jednak coraz krótsze, chłodniejsze. Także i ja spowolniałam. Nie siedzę jednak w domu. Na to przyjdzie jeszcze czas w chłodne, szare dni. Zbieram siły na nadchodzącą zimę. Spaceruję, pracuję w ogrodzie i na balkonie.
Trochę mi tylko szkoda, że mój jesienny koszyk powoli pustoszeje. Śliwki już się skończyły, winogrona powoli też. Gruszki jeszcze są, ale i one niedługo znikną. Na szczęście pozostaną niezawodne jabłka i orzechy. Może zrobiłabym jakiś pyszny, szybki deser? Może masz na niego pomysł? Proszę tylko bez glutenu….
Pozdrawiam końcówką października
Witaj
UsuńPowoli listopadowe nastroje snują się dookoła przypominając o przemijaniu. A wiejący wiatr przywiewa wspomnienia z dawnych lat.
Mam więc nadzieję, że znajdziesz chwilkę czasu, aby rozgrzać się przy dobrej, gorącej herbacie, a przy okazji napiszesz choć parę ciepłych słów na moich zielonych stronkach. Brakuje mi Twoich wizyt
Pozdrawiam nostalgicznymi nastrojami
Wybacz, że jestem taka opieszała w odpowiadaniu na komentarze i lekko zaniedbuję czytane blogi. Niestety zaledwie dwa tygodnie miałam spokój od choroby, owrzodzenie rąk powróciło i sprawia, że mam trudności nie tylko z pisaniem ale i z koncentracją przy czytaniu. Niestety nie jestem zwolenniczką listopadowych nastrojów ,bo działają na mnie przygnębiająco. Zawsze z przyjemnością bywam u Ciebie i obiecuję, że wkrótce wpadnę,gdyż zielony kolor dobrze na mnie działa. Uściski.
UsuńWitaj
UsuńDawno nie zaglądałam do Ciebie. Jak widzę także zrobiłaś sobie przerwę w pisaniu, ale rozumiem to.
Ale dziękuję, że czasem o mnie pamiętasz i za pomocą ciepłych słów odganiasz smuteczki snujące się dookoła.
Z całego serca życzę Tobie wiele wytrwałości, siły na codzienne szare dni, które niedługo nadejdą.
Może niektóre z nich rozbłysną kolorami tęczy.
Pozdrawiam snującymi się nostalgiami
Wczoraj byłam na Twoim blogu ale miałam problem z zamieszczeniem komentarza. Dni mogą być szare, bo i pora stosowna, ważne żeby ludzie życzliwi byli dookoła i kolorowe myśli w głowie. Uściski.
UsuńIwonko,Iwonko! Trzeba lekarza wołać do domu! Korzystaj z pomocy lekarskiej całodobowej /nie pogotowie/ Zawsze trzeba dzwonić albo po 18 tej /bo przed każą iść do rodzinnego/ albo w weekendy.trochę się czeka na przyjazd , ale we własnym łóżku , a nie w poczekalniach.
OdpowiedzUsuńKiedy zaczynał mi sę pierwszy półpasiec nie wiedzialam, że to właśnie ta choroba chociaż ból był niesamowity,przyjechala lekarka w niedzielę, rozpoznala, zapisała leki, nawet porozmawiała chwilę.
Potem jeszcze dwukrotnie korzystałam z takiej pomocy, raz zapalenie oskrzeli i raz wizyta kontrolna po skończonym antybiotyku.Spis Poradni Całodobowych jest w internecie.
Nauczyla mnie moja choroba również prosić o pomoc.To było trudne ,bo nie chcialam nikogo obarczać swoimi sprawami ,ale nie niemożliwe.Na sterootypowe pytanie'jak się czujesz' odpowiadałam ..'no właśnie dobrze,że pytasz ,bo potrzebuję twojej pomocy aby:
wykupić leki
ugotować obiad
ukiśić barszczyk
iść do wypożyczalni
pojechać ze mną na chemię i potem odwieżć do domu
pojechać ze mną na badania kontrolne
i różne temu podobne.
Nikt mi nie odmówił, a czasami nawet sprawiało im to radość, że tacy dobrzy są.
Iwonko, powtórzę to co moje poprzedniczki REHABILITACJA.
Ja doskonale rozumiem, że wolisz się zaszyć w domu i leczyć maściami i herbatkami ,to też potrzebne ,ale lekarz jest nieodzowny.
Znajdż poraądną rodzinną i niech ona Cię prowadzi!A rodzinni też przecież mają wizyty domowe.
Serdecznie Cię przytulam i proszę zadbaj o siebie!
Nie wiedziałam, że całodobowa pomoc obejmuje wizyty domowe. Gdy ja się dowiadywałam, gdzie mogę skorzystać z pomocy lekarskiej po 18, to odsyłano mnie do przychodni i nie wspomniano o możliwości przyjazdu lekarza do domu. Dbam o siebie na ile to możliwe.Nie pamiętam czy na maila, ty masz odpisać mnie czy ja Tobie. Cieszę się jednak, że jesteś w dobrej kondycji, bo i zamieszczasz notki u siebie i bywasz u innych. Uściski.
UsuńTwoja kolej na maila, ale to przecież nic pilnego.Niepokoiłam się,że milczysz, ale jak się pojawił ten wpis to uciezyłam się i zmartwilam.
UsuńTak, całodobowa jeżdzi do domu , jakby coś kręcili,że do przychodni to powiedz,że poruszasz się na wóżku.Buziaki
LiiViio! jesteś wielka.
UsuńNauczyla mnie moja choroba również prosić o pomoc.To było trudne ,bo nie chcialam nikogo obarczać swoimi sprawami ,ale nie niemożliwe.Na sterootypowe pytanie'jak się czujesz' odpowiadałam ..'no właśnie dobrze,że pytasz ,bo potrzebuję twojej pomocy aby:
wykupić leki
ugotować obiad
ukiśić barszczyk
iść do wypożyczalni
pojechać ze mną na chemię i potem odwieżć do domu
pojechać ze mną na badania kontrolne
i różne temu podobne.
Nikt mi nie odmówił, a czasami nawet sprawiało im to radość, że tacy dobrzy są.
Ilez prostsze byłoby opiekowanie się chorymi gdyby słuchało się prostych i jasnych próśb.
Może obrazona Rodzina przejęłaby tylko część obowiązków rozdzielonych na możliwości. Wtedy nie było by wygadywania i komentarzy i obrażania. Może oni potrafiliby zorganizować wyjazdy w sposób przystępny do Twoich Iwono możliwości. Odiciązyli by Syna, bo trudno mu to cierpliwie pokonywać, a dodatkowo tylko go wyśmiewają. Kłótnie to trudny temat.
Droga Alis-zawsze wyznawałam zasadę, że wszystko zależy od chęci. Jeżeli rodzina nie chce się porozumieć by mi pomoc, a siebie nie obciążać nadmiernie, to ja nikogo niestety nie zmuszę. Dziękuję za odwiedziny i komentarz.
UsuńLivio- póki co mam kiepski czas na korespondencję. Obiecuję jednak, że jeszcze w tym roku kalendarzowym się odezwę. Całusy.
UsuńMasakra jakaś... :( Nasza służba zdrowia już mnie chyba niczym nie zdziwi. Sporo z nimi przeszliśmy i wiemy jak to potrafi wyglądać :(
OdpowiedzUsuńCieszę się Aniu, że dałaś znać o sobie. Mam nadzieję, że u Was wszystko dobrze. Pozdrawiam serdecznie.
UsuńKochana! To tak jak bym czytała SF... Chociaż tez "tragikomedię"... Nie mam słów. Dociera do mnie w jak innym (normalnym?) świecie żyję...
OdpowiedzUsuńPo śmierci Reni, gdy mówię coś o totalnej samotności w obcym kraju i o tęsknocie - słyszę pytanie, czy chcę wrócic do kraju... Więc nie. Sorry, nie wyobrażam sobie, że dzwonię do lekarza i nie uzyskuję WŁAŚCIWEJ pomocy..., że do windy trzeba wejść po schodach, (moja mamusia też tak miała i w pewnym momencie przestała samodzielnie wychodzić z domu), a karetka nie ma opuszczanego na wózek schodka/podestui.t.p. i i.t.d. A przedewszystkim stosunek do pacjenta. Człowiek potrzebuje pomocy, a traktowany jest jak upierdliwy petent. Zgroza.
Przytulam Cię serdecznie Iwonko, choć tylko wirtualnie...
P.S. Zainspirowałas mnie na zrobienie nowego wpisu..
Bardzo mi miło,że jestem w stanie jeszcze kogoś zainspirować.Dziś dowiedziałam się, że skierowanie do Poradni Alergologicznej zostało niewłaściwie wystawione i mam wrócić do szpitala, by uzyskać prawidłowe. Odechciało mi się dalszego leczenia, tym bardziej, że termin miałabym na marzec 2019 roku. Ściskam Cię serdecznie.
UsuńBardzo Ci współczuję tego horroru. W mojej przychodni i naszym szpitalu nie ma problemu z podjazdami dla wózków i karetek, bo wszędzie są.
OdpowiedzUsuńW moim bloku są wejścia z dwóch stron, jedno od windy po schodach, drugie prosto do windy. Czyli parter i suterena.
Zawsze zjeżdżam na parter i schodzę po schodach, ale wjeżdżam od strony sutereny.
To, co się dzieje w służbie zdrowia,to się nazywa "dobra zmiana". Morawiecki obiecał windy w każdym budynku. I jakoś nikt nie widział tych wind.
Życzę zdrowia.
Za życzenia zdrowia dziękuję i podobnymi się rewanżuję. W mojej klatce trwa remont, więc nie wychodzę by nie przeszkadzać. W przychodniach i szpitalach przeważnie podjazdy są, ale w budynku czasami trzeba jakieś schody pokonać. Tak było w szpitalu na Koszykowej. Pozdrawiam.
UsuńPech to wymówka. Nie wierzę w pecha ani inne zabobony.
OdpowiedzUsuńTe historie o służbie zdrowia mnie załamują po prostu... Jak ze znajomym pojechałam do szpitala, bo go ucho rozbolało tak, że myśleć nawet nie mógł, to dopiero... nie pamiętam za którym razem i którym szpitalem go przyjęto.
Masakra dosłownie... Przykro mi, że musiałaś to przerabiać.
Nie na darmo się mówi, że trzeba mieć końskie zdrowie, by móc się leczyć. Po ostatnich przeżyciach przestałam oglądać seriale medyczne. Dziękuję za odwiedziny i pozdrawiam.
UsuńIwonko dużo zdrówka! Jesteś dzielną kobietą!
OdpowiedzUsuńI kto to mówi? Pozdrawiam Cię serdecznie.
UsuńOkropnie to wszystko smutne i przykre. Wyobrażam sobie ile Cię to nerwów kosztowało.
OdpowiedzUsuńPodziwiam Twoje opanowanie.
Życzę zdrowia Iwonko.
Mam nadzieję, że Ty podleczyłaś się w sanatorium i Tobie "szlachetne zdrowie" dopisuje. Mój system nerwowy od urodzenia jest uszkodzony dlatego trudno mówić o opanowaniu w stresujących sytuacjach, ale nie mam wyjścia. Przesyłam moc uścisków.
UsuńTak mi przykro Iwono, że przez tę chorobę musiałaś przejść przez te wszystkie przykre i upokarzające sytuacje. Jednocześnie jestem pod wrażeniem Twojego spokoju i pokory z jakimi to wszystko przyjęłaś. Mnie trafiłby szlag. Moje przedmówczynie wystukały już wiele mądrych słów i rad. Nic mądrzejszego nie wymyślę. Ale pamiętaj, że to służba zdrowia (nawet taka pożal się Boże jak nasza) jest dla Ciebie, a nie Ty dla niej. Pomoc Ci się po prostu należy i odważnie jej żądaj! Bądź świadoma swoich praw i pewna siebie. Pewnym głosem mów czego potrzebujesz. Nie bój się! Na własnej skórze przekonałam się, że postawa szarej myszki to droga donikąd. Dbaj o siebie Iwonko, idź na rehabilitację, zweryfikuj sposób odżywiania się i jeśli będzie trzeba, zmień go. Powiedzenie , że zdrowie bierze się z brzucha to nie tylko puste słowa:) Życzę Ci siły, pogody ducha i zdrówka oczywiście:)
OdpowiedzUsuńp.s. Dziękuję za tę cenną uwagę:) Gapa ze mnie. Już dodałam słowniczek. Pozdrawiam!
Dawno wyrosłam z roli szarej myszki. Wychodzę jednak z założenia, że jeżeli opłacam podatki i świadczenia zdrowotne, to powinnam je dostawać, a nie się o nie upominać. Porady żywieniowe wezmę pod rozwagę. Dziękuję za komentarz i pozdrawiam.
UsuńPisałam już, przy okazji choroby rodziców, że fakt, iż lekarze specjaliści nie mają wizyt domowych, to skandal. To znaczy mają, ale prywatnie i tylko niektórzy. Wizyta zdrowego lekarza w porównaniu z Twoimi "wyprawami", to byłby pryszcz. I to odsyłanie od Annasza do Kajfasza...Szkoda słów. Lekarze nawzajem sobie utrudniają pracę i robią tłum. I nikogo nic nie obchodzi - nie jego broszka. Żeby się leczyć, trzeba być zdrowym i silnym, czego z serca Ci życzę.
OdpowiedzUsuńDziękuję za życzenia zdrowia i siły. Póki co walczę z nawrotem owrzodzenia rąk.Bolesne to i ograniczające możliwości zasiadania przy laptopie. Pozdrawiam serdecznie.
UsuńJa wiem, że wszyscy jesteśmy ludźmi, możemy mieć gorszy dzień, czy coś, ale pierwsza para Panów z transportu, a w szczególności ten od wstań i pójdź...chyba bym mu najpierw tą torebką przywaliła, a dopiero później rzuciła ją na podłogę i zrobiła to co zrobiłaś :)
OdpowiedzUsuńWitam na blogu. Nie jestem zwolenniczką tłumaczenia ludziom, że głupio mówią lub czynią. Torebka miękka, bo robiona przeze mnie na szydełku i szkoda mi jej było, by wbijać za jej pomocą komuś rozum do głowy. Dziękuję za komentarz i wizytę. Zapraszam częściej i pozdrawiam.
UsuńJak na szydełku, to faktycznie szkoda ;) pracy Twojej, bo wpić i tak by pewnie nie zdołała ;)
UsuńBywają ludzie, którym w żaden sposób pewnych rzeczy się nie wytłumaczy. Pozdrawiam.
UsuńSporo mieliśmy już do czynienia z naszą służbą zdrowia, począwszy od przeżyć związanych z moim tatą, kiedy nam transport sanitarny przywiózł go ze szpitala, bez uprzedzenia napompowanego kroplówkami, po to by za dwa dni zmarł ( byle nie w szpitalu), po " sercowe przejścia" mojego męża. Dlatego myślałam, że już mnie nie zdziwi nic- a jednak. Przesyłam mnóstwo dobrych myśli i życzenia, aby październik i kolejne miesiące były dla Ciebie bardziej życzliwe.
OdpowiedzUsuńDzisiaj mnie mój syn próbował zarejestrować(bez powodzenia) w Poradni Alergologicznej i stojąc w kolejce usłyszał, że jakiemuś pacjentowi wyznaczono wizytę u kardiologa na 2020 rok. To wszystko jest chore u podstaw. Ściskam Cię serdecznie.
UsuńPowiem ci, że Polska nie jest wyjątkiem. Wbrew obiegowym opinią w Niemczech ze służbą zdrowia i opieką jest znacznie gorzej, może nie z siostrami, co raczej sami lekarze są przykrzy dla osób starszych i niepełnosprawnych.
OdpowiedzUsuńZ całą pewnością nie jest to pocieszające, ale miejmy nadzieję, że zmiany pójdą ku lepszemu. Wracaj szybko do zdrowia...
Pozdrawiam gorąco
Podejście do wykonywanego zawodu uzależnione jest bardziej od motywów, z powodu których się go wykonuje niż od położenia geograficznego. Dziękuję za odwiedziny i pozdrawiam serdecznie.
Usuńsporo trudności przed Tobą, życzę zdrówka i cierpliwości w zmaganiu z codziennością.
OdpowiedzUsuńpozdrawiam serdecznie Ala
Pogoda nam się zmienia, zapowiadają zimno i deszcz ze śniegiem, dlatego życzę ciepła, uśmiechu i pogody ducha, dziękując za wizytę. Ukłony.
UsuńNie wstydź się prosić i wymagać. Trzeba Spółdzielnię tak długo zasypywać pismami aż zrobi podjazd, bo zrobi, ale ważny czas. Ludzie bez wyobraźni budują bariery, co dla niepełnosprawnych jest nie do pokonania, a inni znowu bez serca i braku empatii czynią to życie koszmarem
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Jeżeli czegoś mogę sobie życzyć, to tego by mnie nie zabrakło wyobraźni i empatii. Przesyłam ukłony.
UsuńTo nie wrzesień fatalny. To nasza służba zdrowia jest fatalna!
OdpowiedzUsuńJak zawsze u Ciebie zwięźle i w dziesiątkę. Pozdrawiam.
UsuńOd lat jestem za tym by każdy miał w domu karabin maszynowy i szczególnie przy wizytach w urzędach czy szpitalach, przychodniach, powinno sie go miec przy sobie bo nie widzę innej mozliwości by coś się poprawiło bez argumentu siły
OdpowiedzUsuńOd argumentu siły wolę argumenty rozumu. Dziękuję za komentarz. Ukłony.
UsuńPsa da się wytresować ale urzędnik czy ktoś inny, z "władzą " to zwierzak innego gatunku i na niego tresura nie pomoże. Silniejszemu ulegnie-słabszego zgnębi.
UsuńNie na darmo się mówi,że pies jest przyjacielem człowieka, a człowiek człowiekowi wilkiem. Dziękuję za komentarz.życzę abyś na swej drodze spotykała tylko życzliwych, a nie silniejszych.
UsuńZdrowiej !! Zdrowiej !! Zdrowiej !!
OdpowiedzUsuńBo siłę wewnętrzną i cierpliwość masz ogromną...;o)
Moja matka powiadała "ile cierpliwości, to tyle mądrości",a ponieważ próżna ze mnie kobietka i mądrą chcę być, to cierpliwości się uczę.Za życzenia zdrowia dziękuję, bardzo się przydadzą. Pozdrawiam serdecznie.
UsuńAleż przeżycia! Jeżeli nawet nie na horror, to przynajmniej na film obnażający stan naszej medycyny i tę dziwną niemoc ludzi, sprzętu i procedur. Zdaje się, że tylko przed wyborami wszystko "daje się załatwić". A tak na marginesie... podróżując po Europie wielokrotnie byłem świadkiem wypadków i stłuczek, i taka rzecz rzuciła mi się w oczy: po takiej stłuczce - dosłownie po zarysowaniu maski -pojawia się pogotowie na sygnale (oczywiście ruch na drodze zamiera). Zaręczam ci, że w takiej Francji czy Niemczech karetka na sygnale podjeżdża do byle otarcia naskórka... nie żebym drwił sobie, ale trudno mi zrozumieć, dlaczego u nas chorych (oczywiście nie zawsze) traktuje się w taki sposób, jakby istnieli po to, aby stwarzać lekarzom, czy też szerzej - służbie zdrowia problem... w końcu to, za przeproszeniem, psi obowiązek tych, którzy wybrali sobie ten ciężki, ale, nie ma co ukrywać, zawód, przy którego wykonywaniu stać na parę misek ryżu.... pozdrawiam z Francji
OdpowiedzUsuńCałe życie starałam się nie wykorzystywać kalectwa w celu korzystania z przywilejów. Mam bardzo silne opory do wzywania pogotowia do swoich chorób, bo zawsze mam wrażenie, że w tym czasie mogliby być potrzebni człowiekowi z zawałem lub wylewem. Mam nadzieję, że Francja jest piękna jesienią. Uściski.
UsuńNie wiem, co napisać. To jakiś horror.
OdpowiedzUsuńTak mi przykro. Mam nadzieję, że czujesz się już lepiej i choć trochę zapomniałaś te przykre wydarzenia.
Pozdrawiam słonecznie :)
Witaj, niestety zdrowie nadal szwankuje. Końcówka roku nie jest przychylna mojej rodzinie i na głowę zwaliły się nowe kłopoty. Siłą rzeczy o wrześniowych perypetiach zapomniałam. Dziękuję za komentarz i pozdrawiam serdecznie.
UsuńMam nadzieję, że powoli wracasz do formy i zdrowia. Sam mam parę wspomnień związanych z służbą zdrowia. Ogólnie mówiąc są one mieszane.
OdpowiedzUsuńJak na razie to jedynie myślę o jakimś kolejnym zajęciu, co z tego będzie, nie wiadomo.
Widać pani Chylińska jest pod mocnym wpływem wytwórni czy jakiejś osoby, która pokazuje jej rzekome trendy. Może kiedyś wróci do grania rodem z O.N.A. Na razie jest coraz słabiej.
Wpisy o Hiszpanii polecam, podobno nawet jak na siebie dość dobrze poradziłem sobie ze słowem pisanym. :) Ale to jak znajdziesz czas i siły na to.
Pozdrawiam!
To akurat racja. Jeśli człowiek w życiu ma jakieś problemy, to oglądanie informacji (lub czytanie) może spowodować jedynie spadek samopoczucia.
UsuńSprawa u Babci mogła zostać rozwiązana tylko w jeden sposób, bo inne spowodowałyby tylko dodatkowe kłopoty. A tak sprawa jest już z głowy.
Moim zdaniem pech musi w końcu odpuścić.
W te listopadowe dni jeszcze media dodają pewnego rodzaju zmartwień pokazując kto w danym roku odszedł z tego świata.
Na razie mam światełko w tunelu. Dziś zadzwoniła pani z jednej firmy i zaprosiła mnie na rozmowę w sprawie stażu. Co z tego będzie to nie mam pojęcia.
Pozdrawiam!
U mnie spadek samopoczucia niestety następuje nawet gdy nie czytam przygnębiających informacji. Potęgują się niekorzystne wydarzenia i zastanawiam się czy by jakiegoś egzorcysty nie wezwać. Trzymam kciuki za powodzenie rozmów. Ukłony.
UsuńHmmm... no to w takim wypadku trudno coś mi zaradzić. Jednak nadal wydaje mi się, że złe sytuacje w końcu muszą mieć koniec.
UsuńWszystko zależy od ludzi, są tacy, co jak czują tylko wolne dni, od razu można powiedzieć głupieją. Ich zachowanie zmienia się w jakiś sposób i prowadzi do różnych niebezpiecznych zdarzeń.
Raczej szybko nie pojadę 1 listopada na cmentarz w Warszawie. Bo te tłumy to coś okropnego.
Pozdrawiam!
Także jestem pełna wiary, że kiedyś i dla mnie zaświeci słońce. Niestety wielu z nas źle interpretuje słowo wolność. Zgodnie z przysłowiem "głupich nie sieją, sami się rodzą", dlatego też tacy się zawsze znajdą. Ukłony.
UsuńMam nadzieję, że niedługo nowy wpis pojawi się u Ciebie.
UsuńWolność to taka kwestia, do której powinno się napisać instrukcję obsługi. Właściwie to chyba dla wszystkich, gdyby była dobra.
Z blogiem jest tak, że jak zamykają jakąś platformę, to najlepiej wcześniej zebrać dane do osób, z którymi chcemy mieć kontakt. Potem ciężko bywa z uzyskaniem takich informacji już.
Niby do osób nie znanych osobiście człowiek nie powinien się łatwo przywiązywać. Ale jak to bywa często, teoria sobie, a praktyka jest inna.
Pozdrawiam!
Bardzo łatwo przywiązuję się do ludzi, zarówno tych w realu jak i w sieci. Może wynika to z faktu, że zawsze byłam spragniona posiadania bardzo dużego grona znajomych i kilku wiernych, oddanych przyjaciół. Przyznam Ci się szczerze, że choć czytam ze zrozumieniem większość tekstów, to z instrukcjami obsługi zawsze miałam kłopot. Przy zakupie nowego sprzętu zawsze proszę(zazwyczaj syna), by mi praktycznie pokazano jak coś działa. Co do wolności, to trzeba mieć ją najpierw w sercu, potem w czynach. Pozdrawiam serdecznie.
UsuńŁo ja cie.... Ale miałaś... Czytając Twoje przeżycia pomyślałam, że powinnaś zadzwonić po pogotowie. Toż łaski Ci nikt nie robi, w końcu chora jesteś a sama nie możesz się swobodnie przemieszczać. Jak widzę te oszołomy które mając niestrawność czy katar z podwyższoną temperaturą wzywają pogotowie to niby dlaczego Ty nie możesz ?
OdpowiedzUsuńMam silne opory przed wzywaniem pogotowia póki ruszam rękami, bo zawsze twierdziłam że w tym samym czasie może pomocy potrzebować człowiek z udarem lub zawałem, któremu pomoc jest bardziej potrzebna. Cieszę się, że do mnie zajrzałaś po dłuższej przerwie i zechciałaś zostawić komentarz. Pozdrawiam.
UsuńIwonko, zaglądałam cały czas - tylko wiesz, że nie bardzo mi się chciało gadać i też wiesz dlaczego
UsuńMiło, ze o mnie pamiętasz. Milczenie też ma swoją wartość, więc jeżeli masz ochotę pomilczeć, to ja poczekam. Buziaki.
UsuńKlik dobry:)
OdpowiedzUsuńWierzyć mi się nie chce, że to się dzieje w XXI wieku w środku Europy. Nie wiem nawet, co napisać. Po prostu mnie zatkało.
Jestem pełna współczucia, ale i podziwu dla Ciebie Iwonko. Jesteś taka dzielna.
Pozdrawiam serdecznie.
Witaj, moja postawa ma więcej wspólnego z instynktem samozachowawczym niż z dzielnością. Dziękuję za życzliwe słowa i odwiedziny na blogu. Pozdrawiam.
UsuńWitaj, Iwono.
OdpowiedzUsuńZrobiło mi się bardzo przykro, gdy czytałam o Twoich przejściach. Bardzo Ci współczuję.
Przerażająca jest bezmyślność i bezduszność niektórych ludzi, szczególnie tych, którzy z racji wykonywanego zawodu powinni nieść pomoc.
Może w Twoim przypadku naprawdę najlepszym rozwiązaniem byłaby całodobowa pomoc. Przecież to Ci się po prostu należy. Nikt nie ma skrupułów, by traktować Cię w podły sposób, więc czemu niby Ty miałabyś kogoś oszczędzać i nie korzystać z należnych Ci praw.
Życzę Ci, żeby dalsze leczenie nie powodowało tylu stresów.
Pozdrawiam:)
Witam Cię na moim blogu,miło że zajrzałaś. Nigdy nie wykorzystywałam swojej choroby,by korzystać z przynależnych mi praw(miejsce w środkach komunikacji miejskiej, zakupy bez kolejki). Mam swoje zasady,których staram się trzymać nawet wtedy, gdy jak to ujęłaś z"ktoś traktuje mnie w podły sposób. Mam nadzieję, że będziesz częstszym gościem. Dziękuję za komentarz i kłaniam się.
UsuńCzyta się jak powieść sensacyjną. Szkoda tylko, że to nie powieść a rzeczywistość. Bardzo mi przykro. Pojęcia nie mialam, że nasza służba zdrowia działa aż tak źle. Serdecznie pozdrawiam
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że w innych regionach kraju pacjentów traktuje się należycie. Choć od czasu do czasu w tv pokazują reportaże o niegodnym postępowaniu wobec chorych. Dziękuję za odwiedziny i zapraszam ponownie. Ukłony.
UsuńNie wiem jak to się stało, ale w pierwszej kolejności dodałam komentarz na poprzednim wpisie...ale już przeczytałam teraz ten i wcisnęło mnie w fotel z wrażenia. Trzy tygodnie temu moja siostra miała bliźniacze przygody i niestety skończyło się złamaniem śródstopia podczas "wyskakiwania" jej z karetki. Też jest niepełnosprawna i nie może stawać na obie nogi (też Warszawa)!
UsuńDroga Joasiu, każdy komentarz zamieszczony w jakimkolwiek miejscu na blogu jest dla mnie cenny. Mam nadzieję, że złamanie zrośnie się, choć siostra będzie odczuwała ból przy każdej zmianie pogody. Oby to "wyskakiwanie" z karetki było jedynym złym doświadczeniem związanym z służbą zdrowia. Z Twoją siostrą łączą mnie-niepełnosprawność i miejsce zamieszkania. Az język mnie świerzbi, by poprosić o kontakt, chociażby tylko telefoniczny. Dziękuję za komentarz i pozdrawiam obie panie.
UsuńNasza służba zdrowia. Przemilczę to.
OdpowiedzUsuńMimo fatalnego września życzę zdrowia! Ono jest na prawdę bardzo ważne.
Witam na blogu, bo jesteś chyba tu pierwszy raz,choć mam nadzieję nie ostatni. Serdecznie zapraszam częściej, a za życzenia zdrowia serdecznie dziękuję. Bardzo się przyda odrobina wzmocnienia dobrym słowem, bo jesienna chandra włazi mi na plecy. Pozdrawiam serdecznie.
UsuńŻeby szpital był tak nieprzystosowany dla osób poruszających się na wózkach to skandal! Jak czytałam Twoją historię to po prostu cierpłam ze złości!! Tyle się dzisiaj mówi o przystosowywaniu podjazdów, wind, toalet, przejść itp. Tymczasem miejsce, które powinno być wzorcowe pod tym względem, wcale takie nie jest. Strasznie mi przykro, wiesz.
OdpowiedzUsuńProtest w sejmie matek ludzi niepełnosprawnych , najdobitniej pokazał, jak rzeczy wyglądają i jaki stosunek do "kalekiej" części społeczeństwa mają zdrowi. Ukłony.
UsuńAle"jazda":(
OdpowiedzUsuńW najczarniejszych snach nikt by tego nie wymyślił.
Pozdrawiam serdecznie i życzę powrotu do zdrowia:)
Witaj Ulu na blogu, cieszę się z wizyty chociaż wolałabym aby temat poruszany był weselszy. Mam jednak nadzieję, że będziesz wpadała do mnie częściej i trafisz na weselsze klimaty. Wczoraj jadłam krokiety(niestety kupione w "Biedronce") i przypomniał mi się Twój post. Jakby za sprawą telepatii znajduję dziś Twój komentarz, za który bardzo dziękuję. Ukłony.
UsuńKochana
OdpowiedzUsuńPrzykro mi, że masz tyle trudności w poruszaniu się.
Nie wiedziałam, że masz tak poważne dolegliwości, przytulam;)
Jak zdążyłam przeczytać na Twoim blogu, Ty też zmagasz się z bólem nadgarstków. Niestety większość ludzi wcześniej czy później dopadną choroby. Dziękuję za komentarz i pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń