Najwyższy czas przestać użalać
się nad sobą, i zacząć normalnie funkcjonować jak wielu moich
znajomych z blogowego światka.
Wszystkie sierpniowe noce miałam
bezsenne. Gdy udało mi się między 5 a 7 rano zapaść w drzemkę,
to po przebudzeniu miałam lepszy dzień. Większość jednak była
naznaczona frustracją, złością na cały świat i czepianiem się
o byle co. Skupiało się to na synu, który jako jedyny ma ze
mną codzienny kontakt. Najgorsze nadeszło 5 września, gdy po
podniesieniu się z wersalki nie potrafiłam przesunąć nogi ani o
centymetr. W odstawkę poszedł chodzik, a jego miejsce zajął wózek
inwalidzki. Na nim poruszam się od tego właśnie dnia. Byłam
świadoma, że kiedyś ten czas nadejdzie, nie sądziłam jednak, że
nastąpi to tak szybko. Liczyłam, że mam przed sobą jeszcze 10-15
lat. Popadłam w rozpacz, jakiej nie pamiętam w swoim życiu, nawet
po śmierci rodziców, nie zachowywałam się tak
histerycznie. Pierwszy tydzień leżałam i beczałam. O dziwo mój
syn był dla mnie w tym okresie bardzo wyrozumiały. Robił posiłki
albo przynosił gotowe z domu, nie prowokował i nie było awantur. Co prawda z okazji urodzin swojej dziewczyny i swoich
imienin(obie okazje dzieliły dwa tygodnie) przychodził zamulony a
nawet zawiany, co świadczyło o tym, że ostro balowali, ale
jedynymi złymi skutkami takiego stanu rzeczy były mocno nadwyrężone
finanse. Być może to sprawiedliwość dziejowa, że jak w jednej
sferze jest źle, to w drugiej pokazuje się światełko w tunelu.
Mój syn, sprzedał 3 figurki, czym udowodnił, że może w ten
sposób powiększać swój budżet, ale na pewno nie jest
to sposób na jedyne źródło utrzymania. Następne
tygodnie oswajałam się z myślą, że wózek, to teraz mój
„najlepszy” przyjaciel. Jeżdżenie na nim zmniejszało
cierpienie, bo nie musiałam powłóczyć nogami, co nigdy nie
obywało się bez bólu, ale mam trudności z prowadzeniem go.
Skręcanie jakoś już mi wychodzi, natomiast jazda po prostej,
kończy się buzowaniem kół w miejscu. Poza tym jedno koło
ciągle gubi powietrze, dlatego nie odważyłam się wyruszyć na
dwór. Syn miał opory by się ze mną pokazywać, gdy
poruszałam się za pomocą chodzika, więc obawiam się, że
wiezienie mnie wózkiem, jest poza jego wyobraźnią. Pozostali
członkowie rodziny, choć ich poinformowałam o zmianie sposobu
poruszania się, nie wykazali ochoty odwiedzenia mnie, co sprawiło
mi niemałą przykrość. Widocznie prawdziwe jest powiedzenie, że z
rodziną najlepiej się wychodzi na zdjęciu. Przez ten miesiąc
próbowałam raz w tygodniu czytać blogi ale niewiele z tego
wynikało, bo łapałam się na tym, że treść wpisów do
mnie nie dociera. O pisaniu własnych postów nie było mowy,
bo robiłam błędy nawet dokonując opłat i gdyby mnie syn nie
pilnował w tych momentach, to narobiłabym niezłego bałaganu w
swoich finansach.
Wielokrotnie wspominałam, że nic
mnie tak nie męczy jak bezczynność. Jednak kiedy próbowałam
coś robić, to tak knociłam wszystko, że powiększałam swoją
frustrację i nienawiść do samej siebie. Najbardziej martwił mnie
projekt „zakładka”, którego realizację rozpoczęłam w
czerwcu, a zamierzałam skończyć przed 1 września. O nim więcej
opowiem w poście, gdy całkowicie to
przedsięwzięcie zakończę. Paradoks polega na tym, że myśl o tym
zajęciu trzymała mnie w kupie, żebym się całkowicie nie
pogrążyła, a z drugiej strony, gdy w lepsze dni próbowałam
coś w tym temacie robić, to efekty były opłakane. Na trzy
zrobione zakładki tylko jedna była do przyjęcia, pozostałe
lądowały w śmieciach lub były odkładane do pojemnika z napisem
„na użytek własny”(ich zdjęcia pokażę Wam przy stosownej
notce, mam nadzieję wkrótce).
Wczoraj poczułam się na tyle
dobrze, że zasiadłam do czytania ulubionych blogów. Z
wielką przyjemnością przeczytałam na blogu
http://cobytujeszcze.blogspot.com/
o deja vu. Kto nie zna http://subiektywnekomentarze.blogspot.com/,
to zachęcam do przeczytania jak zawsze u tej autorki bardzo mądrego
i jak wskazuje tytuł „poruszającego” tekstu. Ja złapałam
szczyptę dobrego humoru dzięki przezabawnemu postowi, niezawodnego
„Czarnego Pieprzu”(http://czarnypieprz.blogspot.com/).
Skołatana dusza doznała wyciszenia po przeczytaniu kilku
najnowszych notek Leptira http://leptir-visanna7.blogspot.com/, gdzie mądrość życiowa
autorki, wzbogacona została bardzo głębokimi myślami innych
:”Nigdy nie jest za późno żeby zacząć od nowa, żeby
pójść inna drogą i raz jeszcze spróbować. Nigdy nie
jest za późno, by na stacji złych zdarzeń, złapać pociąg
ostatni i dojechać do marzeń”-słowa Św. Jana Pawła II
zacytowałam bez zgody blogerki, ale zrobiły na mnie tak duże
wrażenie, że postanowiłam je przytoczyć, dla tych, którzy
być może myśli tej nie znali lub nie trafili do tej pory na
wspomnianego bloga.
Wszyscy inni, których
poczytałam w dniu wczorajszym przyczynili się do tego, że
postanowiłam pogodzić się z nieuchronnym i wrócić do
pisania czyli robienia tego, co poza szyciem rzeczy do niczego
niepodobnych, dzierganiem serwetek dalekich od doskonałości, lubię
robić najbardziej.
Dziękuję, że przez ten miesiąc
zamieszczaliście komentarze, będące dowodem tego, że ktoś
jeszcze o mnie pamięta, a może nawet lubi? Miłego października,
który już tuż tuż. Może nie będzie zbyt deszczowy, ponury
i smutnawy.