Jak już pisałam we „Wstępniaku”
moim najważniejszym hobby jest życie, ale trzeba je było czymś
wypełniać. Dla moich rodziców najważniejsza była wiedza, a
tę zdobyć można w szkole. Dlatego nauka była na pierwszym
miejscu. Moja matka nauczycielka, miała wielki szacunek dla tego
zawodu, choć sama wykonywała go krótko. Nigdy nie pozwalała
dzieciom skarżyć się na nauczycieli, że np. niesprawiedliwie
ocenili naszą wiedzę lub że są do nas uprzedzeni. Szkołę
podstawową musiałyśmy z siostrą zakończyć z takim świadectwem,
które dawało gwarancję dostania się do liceum bez
egzaminów. Moja siostra oceniana była jako zdolna ale
leniwa. Zarówno nauczyciele jak i rodzice uważali, że stać
ją na znacznie więcej. Szkołę średnią skończyła z przygodami.
Niestety dwukrotna próba dostania się na studia prawnicze
się nie powiodła, za każdym razem przy jednakowych wynikach,
przyjmowano kogoś z punktami za pochodzenie.
Ja szkołę średnią, która
była koszmarem, skończyłam ze słabymi ocenami. Na egzaminie
maturalnym z języka polskiego, na pytanie „co zamierzasz robić po
maturze” odpowiedziałam, że chcę zdawać na Bibliotekoznawstwo,
przyjęto moją odpowiedź z kpiącym uśmieszkiem.
Czasu wolnego w moim życiu miałam
niewiele, a te nieliczne chwile matka próbowała zapełnić na
swój sposób, nie pytając mnie o zdanie, czy chcę
robić daną rzecz. Najpierw wymarzyła sobie, że zapisze mnie do
szkoły muzycznej. Gdy przyszedł czas egzaminów, ja byłam
świeżo po kolejnej operacji( wyglądałam mniej więcej tak jak na zdjęciu). Nauczyciele egzaminujący sądzili, że gips
jest wynikiem wypadku, więc przesłuchiwali mnie cierpliwie.
Zostałam przyjęta do szkoły, kiedy okazało się, że kalectwo
jest trwałe, dyrektor szkoły powiedział wprost, że pianistką z
prawdziwego zdarzenia nie będę i szkoda mnie męczyć w szkole
muzycznej. Matka choć niepocieszona, nie zrezygnowała z mojej
muzycznej „kariery”.Krótko po tym epizodzie,
przeprowadziliśmy się do nowego większego mieszkania, w którym
zawitało czarne pianino. Ja i siostra zostałyśmy zapisane do Klubu
Oficerskiego, gdzie uczęszczałyśmy na lekcje gry na tym instrumencie. W
wyznaczone dni siostra wiozła mnie na bagażniku damskiego roweru, a
ja pomimo podłożonej poduszki, zawsze miałam obolały tyłek. To
skutecznie zniechęcało mnie do tych zajęć ale próby
przekonania rodzicielki, że to nie dla mnie, spełzły na niczym.
Dopiero kiedy siostra złamała rękę w nadgarstku i nie mogła już
grać, moja muzyczna edukacja też dobiegła końca. Nie miał mnie
kto wozić na lekcje. Ulga jaką wtedy odczułam graniczyła z wielkim
szczęściem.
Siostra zamieniła pianino na
zajęcia sportowe w klubie sportowym „Śląsk”, trenując biegi
przez płotki i skok wzwyż. Dla mnie trzeba było znaleźć nowe
hobby i matka postanowiła zrobić ze mnie filatelistkę. O tym jak
to się toczyło i skończyło opowiem następnym razem.