Prawie
cały lipiec bumelowałam, bo najpierw pogoda była deszczowa i w
kościach łamało, a potem upały sprawiły, że czułam się jak
ryba bez wody. W nielicznych dniach, gdy szare komórki pracowały
czytałam najpierw książki Jadwigi Śmigiery(„Stokrotki”), a
potem nadeszła od znajomej lektura zatytułowana „Życie jest
fajne”. Jest to zapis rozmowy znanej dziennikarki Małgorzaty
Szcześniak z jeszcze sławniejszą psycholog Katarzyną Miller.
Czy
warto „Życie...” przeczytać? Jak powiada przysłowie „punkt
widzenia, zależy od punktu siedzenia”. Ja siedziałam najwyraźniej
bardzo nisko, bo tak właśnie oceniam tę książkę .Ocenę swoją
powinnam poprzeć stosownymi argumentami. Bardzo dobrym rozwiązaniem,
byłoby zacytowanie konkretnych wypowiedzi zawartych na 222 stronach,
czegoś co niby jest poradnikiem, książką popularną z akcentami
naukowymi, do których należy zaliczyć psychologię egzystencjalną
i bardzo ciekawy zestaw lektur polecanych do przeczytania. Niestety
z obawy o naruszenie praw autorskich musiałam z cytatów
zrezygnować, uznając że ich zamieszczenie będzie „kopiowaniem,
rozpowszechnianiem... i tym wszystkim o czym napisano na tylnej
wklejce książki. Tak naprawdę zgadzam się z dwoma stwierdzeniami
w pozycji tej zawartymi: o tym , że człowieka nie można zmienić,
a jedynie nasz stosunek do niego oraz o męskich obietnicach, które
gdy są gruszkami na wierzbie, to wiadomo, że spełnione nie będą.
Reszta treści wywoływała u mnie zwątpienie, sprzeciw, że
śmiechem włącznie. Te najbardziej kontrowersyjne „złote myśli”
można znaleźć na stronach: o miłości- 94, 196, ;o zazdrości i
zdradzie-195,198,200; o kryzysie 44, 106; o dzieciach 125, 181, 191;o
małżeństwie-195; o kochance( anegdota-moim zdaniem świetna)-23; o
kochanku 122,193; o facetach-197. Cóż jednak ja tam mogę wiedzieć
o pisaniu książek, wykształcenia dziennikarskiego ani
polonistycznego nie mam. Psychologii czy filozofii też nie
kończyłam, dorobku pisarskiego brak. Dlatego też, tych którzy
chcieliby poznać fachową, krótką ale bardzo rzetelną recenzję
„Życie jest fajne”, odsyłam na blog Iwony Kmity.http://iwonakmita.pl/
Ja
do dzisiejszej notki postanowiłam wykorzystać tytuł jednej z
wcześniejszych książek Katarzyny M, które zostały sprytnie
przemycone przez Nią w treści tej najnowszej publikacji. Mam na
myśli „Kup kochance męża kwiaty”, tytuł chwytliwy przyznaję
i być może argumenty w książce zawarte uzasadniałyby taką
desperację, niestety książki nie czytałam. Gdyby jednak mnie terapeuta zaproponował coś takiego, wiałabym od niego, gdzie pieprz rośnie.
Nie chcę mówić o samej książce, bo trudno się wypowiadać o czymś czego się nie zna. Chcę Wam dziś opowiedzieć historię, która mi się przypomniała dokładnie w chwili odczytania samego tytułu.
Nie chcę mówić o samej książce, bo trudno się wypowiadać o czymś czego się nie zna. Chcę Wam dziś opowiedzieć historię, która mi się przypomniała dokładnie w chwili odczytania samego tytułu.
Gdy
moja matka miała około 45 lat, pojechała do sanatorium. Ponieważ
zawsze była osobą otwartą na ludzi i szybko zjednywała ich sobie,
to i tym razem poznała bardzo ciekawą osobę. Jak wynikało z słów
matki, kobieta była od niej starsza o jakieś 15-2o lat. Szczupła,
niewysoka, zadbana pani, o żywym spojrzeniu, pięknie mówiąca,
szalenie inteligentna. Jeżeli moja matka, która była krytyczna
wobec ludzi i nie łatwo było jej zaimponować, zapamiętała tę
kuracjuszkę i jej wyznanie, to znaczy że była pod ogromnym
wrażeniem i mówiącej i słów, które usłyszała.
Swoją opowieść nowa znajoma
matki zaczęła w chwili, gdy miała 20- kilka lat, była
utalentowaną absolwentką ASP. Poznała młodego, przystojnego i
ambitnego prawnika. Pokochali się i pobrali. On pochodził ze wsi i
był jedynakiem, dlatego też nawet gdy robił karierę, w czasie
urlopu jeździł pomagać rodzicom w gospodarce. Dwa lata po ślubie
zabrał tam swoją młodziutką, piękną żonę. Pewnego dnia
trzeba było przenieś siano w belach z wozu do stodoły. Właściciel
gospodarstwa podawał siano stojącej na drabinie młodej mężatce,
a ta przekazywała je do góry mężowi. W chwili nieuwagi spadła z
drabiny, doznając otwartego złamania nogi. Pomimo kilku operacji,
wieloletniej rehabilitacji, nie wróciła do pełnej sprawności.
Chodziła kulejąc i podpierała się gustowną laseczką. Życie
jednak toczyło się dalej. On założył własną kancelarię, która
doskonale prosperowała, ona prowadziłam dom i urządzała wspaniałe
przyjęcia, dla wybranych klientów męża i jego kolegów z
palestry. Dzieci nie mieli, wśród znajomych uchodzili za bardzo
się kochające, zgodne i szczęśliwe małżeństwo. Chyba tak było,
bo przeżyli ze sobą 20 lat.
Pewnego dnia mecenas zmarł nagle
na zawał. Kobieta zamknęła się w domu, a o tym, że żyje
świadczyły tylko jej spacery każdego dnia na cmentarz. Wielu
podziwiało, że utykającej kobiecie, chce się codziennie
odwiedzać grób męża. Niedługo po śmierci prawnika, wdowa
dostała list z obcej kancelarii prawnej, w którym proszono, by
konkretnego dnia, o określonej godzinie stawiła się celem
omówienia spraw spadkowych. Zdziwiło to niewiastę, gdyż była
przekonana, że mąż nie sporządził testamentu i ona jest jedyną
spadkobierczynią.
Trochę z ciekawości, a trochę z
obowiązku stawiła się na spotkanie. Po wejściu do pokoju
zobaczyła trzy osoby, których nie znała. Mężczyzna poprosił aby
usiadła, tak też uczyniła kobieta i towarzyszący jej
kilkunastoletni chłopiec. Po odczytaniu ostatniej woli zmarłego
okazało się, że chłopiec jest jego prawnie uznanym synem i
dziedziczy połowę majątku. Pomimo zaskoczenia jakiego doznała
wdowa, zaczęła się przyglądać nastolatkowi. Nie miała
wątpliwości, że to nie pomyłka, gdyż chłopiec był bardzo
podobny do ojca. Kobieta zapragnęła jak najszybciej opuścić
pomieszczenie, bo dotarła do niej okrutna prawda. Ukochany mąż
prowadził podwójne życie i przez większą część ich małżeństwa
okrutnie ją okłamywał. Próbując pogodzić się z zaistniałą
sytuacją, zadawała sobie pytania, na które nikt nie mógł jej
odpowiedzieć. Sprawca jej cierpienia nie żył, a o tej drugiej
kobiecie nie wiedziała nic. Nie bolała jej zdrada, bo wiadomo, że
takie sytuacje zdarzają się częściej niż powinny. Nie miała
także pretensji, że jej mąż pragnął potomka. Była wściekła i
rozgoryczona, że tyle lat wysłuchiwała kłamstw o miłości i o
tym, jak bardzo jest kochana. Uważała się za uczciwą osobę, więc
gdyby mąż chciał odejść, by zapewnić dziecku rodzinę, dałaby
mu rozwód bez warunków i przeszkód. Jej jedyny mężczyzna,
którego w życiu miała i którego wielbiła, okazał się
wyrachowanym egoistą. Przez krótki czas zadawała sobie pytanie,
czy mężczyzna był z nią, bo odpowiadało mu wygodne życie na
wysokim poziomie, które zapewniała swoją codzienną pracą, czy
też kierował się litością, bo czuł się w pewnym stopniu winny
jej kalectwa. Przestała chodzić na cmentarz, mówiąc do siebie w
złości „niech teraz tamta przynosi ci kwiaty i zapala znicze”.
Sprzedała mieszkanie i wyniosła się z miasta. Pomimo, że była
jeszcze młoda, bo nie miała 50 lat, nie ułożyła sobie życia z
innym mężczyzną. Ta część spadku, jaka przypadła jej w
udziale, zapewniała jej wygodę i dostatek( na str 23 książki
„Życie...” cudowna moim zdaniem anegdotka o Wilczyńskich.).
Wspomniałam o niej, bo jest tak trochę a'propos tego co powyżej
jak i tego co poniżej.
Moja
matka opowiedziała mi tę historię wiele lat później, chociaż
nie umiem powiedzieć dlaczego. Może dlatego, że miłość w tamtym
czasie traktowałam idealistycznie. Dziś tamto rozumienie przeze
mnie miłości, bardzo się zmieniło, nie na tyle jednak, żebym
mogła zgodzić się z opinią jaką na stronach najnowszej książki
wygłasza współautorka „Życie jest fajne”.
Na
koniec należy wam się wyjaśnienie, dlaczego jestem przeciwna
kupowaniu kochance męża kwiatów. Sprawa jest prosta: kwiaty to on
kupował Tobie, gdy kochance wręczał biżuterię. Pieniądze, które
miałabyś wydać na te kwiaty, koniecznie zainwestuj w siebie:
ciuch, kosmetyczka, wycieczka albo co najmniej spa. Te zakupy pomogą
Ci poprawić sobie humor w chwili kiedy się „rypnie” według
Katarzyny M, czyli gdy zdrada wyjdzie na jaw. To ,że są różne
rodzaje zdrad nie znaczy, że mamy postępować zgodnie z sugestią
autorki „przeżyć i przetrwać”. Jak autorka taką postawę
argumentuje znajdziecie w książce. Do mnie Jej zdanie nie trafia,
bo stawia mnie w pozycji wyrachowanej, wygodnickiej lub co gorsza
tchórzliwej „kobitki”(określenie użyte przez autorkę). A co
ciekawe (o ile pamiętam) nie ma w treści określeń chłoptaś w
odniesieniu do facetów. Jeżeli ilość słowa fajne, użytego przez
autorki, ma być wyznacznikiem, że i życie takie jest, to cel
został osiągnięty. Znajdziecie w tej książce zdanie, nie wyróżnione wytłuszczonym drukiem, ŻYCIE JEST RÓŻNORODNE,gdyby książka została tak zatytułowana, bardziej odpowiadałaby zawartości. Byłaby też lepiej zrozumiana przy staranniejszym układzie treści, w której od języka wykładowego w rozdziale 1, przechodzimy do potocznego, jowialnego i luzackiego.
W nadziei, że nie podzielicie losu mojej bohaterki i
nie poznacie goryczy zdrady, życzę Wam żebyście to Wy byli FAJNI(weseli, życzliwi, otwarci na ludzi, pewni siebie i celów do
których dążycie), bo wtedy wasze życie też takie będzie.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
UsuńIwonko, cieszę się, że podzielasz moje zdanie, jednak żałuję tak jak i ty, że książka, która mogłaby być naprawdę ciekawa i przydatna, taką się nie okazało. Moim zdaniem głównie dlatego, że nie zadano sobie trudu żeby z autorką i bohaterką porozmawiać, wyjaśnić, doprecyzować, zmienić itd. Jednym słowem zredagować, bo nawet wypowiedzi najlepszego rozmówcy na ogół wymagają "okiełznania" przez osobę trzecią, która na jego słowa patrzy z należytym dystansem. Podobnie jak tobie nie podoba mi się wtrącanie innych tytułów książek rozmówczyni "między wierszami". Jest to jak dla mnie zbyt nachalna promocja samej siebie. Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńJeżeli wziąć pod uwagę fakt, że pytania układała i zadawała dziennikarka, która już nie jeden wywiad ma na koncie, to w tej części materiału wpadki być nie powinno. Jednak były ułożone dość przypadkowo, rzadko wypływające po sobie zgodnie z logiką. Dokładając doświadczenie zawodowe pani psycholog,która sama zadaje pytania ale także musi umieć rozstrzygać różne kwestie, to wypadło to bardzo marnie. A przecież "Zwierciadło" krowie spod ogona też nie wyskoczyło, więc korektorów, redaktorów prowadzących powinno mieć doskonałych. Może to co powiem będzie krzywdzące, ale po skończeniu czytania, odnosiłam wrażenie, że chodziło bardziej o zarobkowa niż merytoryczną stronę przedsięwzięcia. Ukłony.
UsuńZnam i opisywałam podobną historię, co świadczy o tym, że życie bywa ciekawsze od wymyślanych scenariuszy.
OdpowiedzUsuńCo do psychologów / terapeutów. Powiem tylko, że teoria swoje, a życie swoje...
Życie jest najlepszym dramaturgiem, bo stwarza takie sytuacje, że czasami trudno je ogarnąć rozumem. Jest też najlepszym terapeutą, bo kolejne upływające dni i wydarzenia zmuszają nas do wysiłku fizycznego i psychicznego jako najlepszego leku na wszystko. Buziaki.
UsuńNikt nie wymyśli chyba lepszych scenariuszy niż życie. Znam różne historie, które spokojnie można wykorzystać w jakimś filmie.
OdpowiedzUsuńMoże to nie papa, nie znam się na tym, widzę tylko z okna kuchni jak przy śmietniku leżą takie wysokie dość bele z ciemną substancją nawiniętą na nią. Coś była mowa o styropianie do ocieplenia dachu nad tymi lokalami dwoma, jednak czym miałby zostać zabezpieczony to już nie wiem.
Pozdrawiam!
Czy ja wiem odnośnie samego siebie czy jest się czym chwalić? Ot wyglądam jak nowoczesny inteligent (z racji okularów i ogólnego stylu bycia). Dawno dałem na swój blog zdjęcie jak przy rowerze stoję, chyba na Słowacji wtedy byłem.
UsuńPozdrawiam!
To też pewnie miało znaczenie z tym jogurtem, choć tak naprawdę pewnie dodatek musli sprawił, że jadłem i jadłem nie widząc dna.
UsuńOj nie powiedziałbym, czasem zjem coś zdrowszego, a tak to różnie z tym bywa.
Pozdrawiam!
Opracowując Twój blog natknęłam się tylko na zdjęcie młodzieńca siedzącego przy stoliku. Tej fotografii z rowerem nie widziałam. Każdy z nas czasami lubi sobie pofolgować z jedzeniem. To także sprawia, że życie nie jest monotonne. Ukłony.
UsuńMoże jednak kwiaty należą się kochankom za to, że uwalniają właściwą żonę od drania. Bo jeśli zdradza to raczej drań jest i na pewno "nie fajny".
OdpowiedzUsuńZgadzam się z Tobą, tyle tylko, że w książce "Życie..." K. Miller nic nie mówi o uwalnianiu przez kochankę od żony. Wręcz przeciwnie stwierdza, że jeżeli jest facet dla ciebie ważny i boli Cię to co zrobił, to powinnaś go zatrzymać czyli zdradę wybaczyć i nadal z nim być,bo tyle was łączy(urządzony dom, stabilne finanse, odchowane dzieci). Oglądałaś film "Zmowa pierwszych żon"? Jest to jeden z niewielu filmów, który oglądałam dwa razy, bo pokazuje praktycznie jak kobiety zdradzone, powinny potraktować rywalki i eks mężów. Uściski.
UsuńZ innych filmów wiem, że kochanki trzeba walić parasolką! Podobno najlepsza to broń prawowitych żon:))
UsuńA za co? Jeśli kogoś walić po łbie parasolką, to tylko prawowitego małżonka. Kochanka nam przeciez nie przysięgała:-) A co do potraktowania wiarołomnego małżonka to bardzo dobry podręcznik postępowania pokazuje film pt "Diablica" z Meryl Streep jako kochanką i Roseanne Arnold jako żoną.
UsuńDroga Bet- parasolki byłoby mi szkoda. Pozdrawiam.
UsuńWitaj Czarny Pieprzu- filmu, który wymieniasz chyba nie widziałam, chociaż Meryl Streep bardzo lubię oglądać. Jeśli nadarzy się okazja, to z pewnością obejrzę. Życzę, abyś Ty nie miała dylematu-kogo i czym walić po łbie. Pozdrawiam.
UsuńMnie tez upał wykańcza, ale co zrobić, jakoś trzeba to przetrwać...
OdpowiedzUsuńJa bym dała kwiaty kochance, bo jeśli facet takową ma to znaczy, że nie jest mnie wart i należą się jej podziękowania, że go sobie wzięła ;)
Tylko po co powiększać straty. Czy przez ileś lat związku, nie wydałaś wystarczająco? Zamiast ty jej dziękować, że go sobie wzięła, to ona powinna robić to w stosunku do Ciebie, bo jeżeli nie rozrzuca skarpetek po mieszkaniu, podnosi deskę sedesową i umie ugotować coś więcej niż wodę na herbatę, to jest duże prawdopodobieństwo, że ty go tego nauczyłaś i ona już nie musi. Pozdrawiam Ciebie i SŁawka
Usuńżycie pisze chyba najbardziej nieprzewidywalne scenariusze. Wystarczy być dobrym obserwatorem i zapisywać to wszystko
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszę, że zajrzałaś, bo bardzo długo Cię nie było. Jeżeli chce się napisać własną książkę, to zapisywanie ma sens. Niektórym wystarczy dobra pamięć, a jeszcze inni zapamiętują, to co chcą. Ukłony.
UsuńŻycie to najlepszy materiał na książkę, scenariusz...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam nadzieją na deszcz i trochę chłodniejsze dni
Zgadzam się z Tobą. Chłodniejsze dni bardzo by się przydały, bo zmęczona upałem, przesypiam większość dnia i nocy. Pozdrawiam serdecznie.
UsuńŻycie... Sporo mogłabym napisać o moich życiowych doświadczeniach, może kiedyś powstanie z tego książka - kto wie... A książkę " Życie jest fajne". wygrałam w konkursie księgarni Bonito i- zawiodłam się.
OdpowiedzUsuńMoim zdaniem, książka na tym poziomie, mogłaby zostać dobrze oceniona, gdyby była dziełem dwóch nowicjuszek, a nie wytrawnych i obytych pisarsko autorek. Pozdrawiam serdecznie i trzymam kciuki za aukcję z kwiatkiem.
UsuńZ tego co mi wiadomo, cytować wolno, pod warunkiem podpisania wyrywków nazwiskiem autora. Nie wolno umieszczać całej treści ani wielkich fragmentów, które mogłoby rzeczywiście upowszechniać treść, a jest ona przecież odpłatna w postaci książki. Ale jak to się mówi, "strzeżonego Pan Bóg strzeże".
OdpowiedzUsuńPoradniki czytuję bardzo rzadko. Jak dostanę, jak ktoś pożyczy i tylko z ciekawości. Sama nie kupuję ponieważ dla mnie... szczerze mówiąc troszkę to brzmi jak lanie wody. Być może nigdy nie miałam w rękach naprawdę dobrego poradnika, a być może nie jest mi on po prostu potrzebny i nie poszukuję w żadnym z nich odpowiedzi. Podobno gdy czyta się poradnik, bardzo dużo zależy od tylko, czy szuka się w tych historiach samego siebie. Ja nie potrzebuję, więc mój pryzmat poznawania treści też jest troszkę inny.
Podobnych historii jest niestety na pęczki. Często zdarza się tak, że dopiero jakieś nieszczęście wyjawia na światło dziennie podwójne życie partnera czy partnerki. Dla mnie jest to perfidny egoizm i kłamstwo w najgorszej wersji – planowane.
Szczerze mówiąc, pomysł z kwiatami dla kochanki spodobał mi się. Gdybym dowiedziała się, że mąż ma inną, poszłabym do niej i wręczyła kwiaty czy czekoladki. Wszystko byłoby jasne, "wiem o Was!"
Nie jestem typem, który potrafi zaufać po zdradzie drugi raz. Wolę odejść. Niech im się wiedzie, nikomu źle nie życzę. Serce byłoby złamane, ale wiem, że w końcu by się skleiło. Trzeba być silnym.
Mówię jakbym była pewna siebie, ponieważ przed mężem miałam kilku partnerów i niestety byłam zdradzona.
Kobieta jest jak kwiat. Niepodlewana dobrymi uczuciami, więdnie, ale w końcu przychodzi porządny, oczyszczający deszcz, liście się podniosą i pojawia się nowy pąk kwiatu.
Przez wiele lat pisania, opierałam się na cytatach z książek i nie miałam z tego powodu problemów. Przez większość jednak tego czasu posługiwałam się kartką i piórem. Zastosowanie nowych narzędzi przetwarzania, sprawiło, że prawo autorskie mogło ulec obostrzeniu, a ja nie znam go aż tak dobrze. Pierwszy raz zrezygnowałam z cytatów, przez co mój tekst dużo stracił, na "dosadności". Zgodnie jednak z maksymą, że "nieznajomość prawa szkodzi", nie chciałam się nadziać. Każda kobieta, na wieść o zdradzie reaguje inaczej, Ty kupiłabyś kwiaty i zaszczyciłabyś wizytą. Ja wybrałabym coś, co mnie by uszczęśliwiło.Jeszcze inna zrobiłaby awanturę mężowi, a potem tygodniami wypłakiwałaby oczy w sypialni. Obawiam się, że jeżeli to podlewanie nie przyjdzie w porę, to kobieta zwiędnie tak, że ani deszcz, ani najwymyślniejsze zabiegi kosmetyczne nie pomogą. Dziękuję za interesujący, długi i pokazujący zdanie kobiety młodszej ode mnie o pokolenie, komentarz. Pozdrawiam serdecznie.
UsuńAch, życie, relacje... Każda z nas ma jakąś historię. Gdybym miała zdolności literackie... No tak... miałam trzech mężów, więc to już trzy opowiadania (tragikomiczne i SF kryminalne). I ilustrowane! ;-)
OdpowiedzUsuńŻartuję sobie :-)
A wielka szkoda, że to tylko żarty, bo ja książkę z Twoimi ilustracjami zakupiłabym bez względu na treść. Gdyby treść i ilustracje były Twoje, to kupiłabym z tym większym animuszem, także jako prezenty dla przyjaciółek. Buziaki i fajnie, że znów komentujesz.
UsuńPo prostu (tylko nie sądz, że żartuję) można kochać dwie kobiety na raz, w każdej znajdując coś ciekawego, niezwykłego, coś co podnieca i pociąga. A
OdpowiedzUsuńbyć też może, że był to jednorazowy skok w bok z konsekwencjami w postaci ciąży i facet czuł się w obowiązku zabezpieczyć nieślubnemu dziecku przyszłość. Do seksu trzeba dwojga i na mój babski rozum nie idzie się do łóżka z kimś kogo się nie zna lub niewiele się o nim wie.
Na pociechę - kobiety też zdradzają, ale najczęściej
są znacznie dyskretniejsze od panów i mądrzejsze.
Nie mniej, np. w Wielkiej Brytanii 5% żonatych mężczyzn wychowuje dzieci, których ojcem jest inny mężczyzna. Te 5% to podobno wierzchołek góry lodowej. Sprawa wychodzi na jaw wtedy, gdy ze względów zdrowotnych dziecka przeprowadza się testy genetyczne.
Rozpad małżeństwa następuje nie tylko z powodu zdrady małżeńskiej- nie oszukujmy się, małżeństwo to bardzo trudny związek dwóch osób żyjących pod jednym dachem.
Nie lubię gdy mnie książka rozczarowuje zamiast oczarować.
Miłego;)
Ja również słyszałam takie opinie, że mężczyzna może kochać dwie kobiety, lub ona dwóch mężczyzn. Zawsze w życiu uznawałam prawo wyłączności, dlatego gdy zjawiał się mężczyzna, który fascynował mnie bardziej niż obecny, to zrywałam z pierwszym. Nie byłam mężatką, ale mam swoje zdanie na temat małżeństwa. Nie spodobało mi się, że w książce, K. Miller mówi małżeństwo to firma.Dla mnie firma jest przede wszystkim nastawiona na zysk, a małżeństwo jest czymś więcej.
UsuńBardzo się cieszę, że zagościłaś na nowo na moim blogu, bo już zaczęłam się zastanawiać czy aby czymś Cię nie uraziłam. Uściski.
O tak, człowieka nie da się zmienić, zwłaszcza na siłę. Niestety, ludzie bardzo często popełniają ten błąd i tym samym nastawia ich wrogo przeciwko sobie. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńNikt z nas nie chciałby żeby inna osoba go zmieniała, dlatego trudno jest zrozumieć kobiety, którym się wydaje, że im się to uda. Dziękuję za komentarz, wpadnę z wizytą, gdy się ochłodzi i będę wiedziała co czynię, bo w chwili obecnej myślę bardzo wolno.
UsuńCzytałam już kilka recenzji tej książki i żadna nie była porywająca. Chyba więc wydano ją w nadziei, że sprzeda się na nazwisku Katarzyny Miller.
OdpowiedzUsuńLudziom bez dorobku, tak trudno się przebić i wydać wartościową rzecz, a Ci znani bardziej patrzą na finansowy zysk dla siebie niż intelektualny dla czytelnika. Dziękuje za odwiedziny i pozdrawiam.
UsuńUważam, że poradniki są dla niedorozwiniętych. Każdy przypadek jest inny, więc nie wolno powielać pomysłów. Nie byłam w takiej sytuacji, więc nie wiem, jak bym się zachowała, ale jedno jest pewne, nie słuchałabym niczyich rad.
OdpowiedzUsuńSerdecznie pozdrawiam
Z poradników w domu posiadam "Zrób to sam"(i kilka innych dla majsterkowiczów), bo jak syn był mały, to chciałam żeby uczył się posługiwania narzędziami i sam umiał w domu naprawić. I tak się stało. Nie wzięłam jednak pod uwagę, że obok umiejętności potrzebne są chęci. Książki pożółkły, a rady nie wykorzystane pozostały. Obyś przez resztę życia, nie znalazła się w takiej sytuacji, bo być zdradzaną, to nic przyjemnego. Dziękuję za odwiedziny i pozdrawiam.
UsuńByłam na dwóch wykładach Katarzyny Miller i naprawdę wiele fajnych rzeczy usłyszałam.Troszkę zrozumiałam, na inne patrzę inaczej.
OdpowiedzUsuńDostałam też "instrukcję obsługi kobiety" (Katarzyna Miller, Suzan Giżyńska , zwierciadło) i zastanawiam się, czy moje odczucia po przeczytaniu będą podobne/
Książki nie czytałam, może zrobiłabym to gdyby, to była "Instrukcja obsługi mężczyzny", bo pomimo iż znałam ich wielu, nadal nie rozumiem, czego najlepszym dowodem jest mój syn. Wykłady odbiera się nieco inaczej niż książkę, przy której nie ma bezpośredniego odbioru słów wykładowcy przez publiczność. Dziękuje za komentarz i pozdrawiam.
UsuńNie czytałam, i czytać nie będę...;o) Z poradników to bardziej zainteresowały by mnie te pożółkłe "Zrób to sam"...;o)
OdpowiedzUsuńKwiatów "dla kochanki" raczej się po mnie chyba nie spodziewasz...;o)
W twoim przypadku, gdy ma się takiego Męża, o kochankę byłoby trudniej niż o kwiaty. Te bowiem znalazłabyś na swojej działeczce, o której tak fajnie opowiadasz. Pozdrawiam najserdeczniej całą Rodzinkę.
UsuńObiecałam sobie, że temat kochanek omijać będę skrupulatnie, co niniejszym czynię :)
OdpowiedzUsuńDzięki za pamięć :) Lato, Iwonko, wyrywa mnie światu wirtualnemu. Co zrobić? ;)
Buziaki ślę :)
Najważniejsze, że zdrowie dopisuje i możesz w pełni cieszyć się urokami tego lata. Uściski.
UsuńŻycie jest ciekawe. Czy fajne zależy wyłącznie od nas. I to bardziej od tego jak je postrzegamy niż jak je przeżywamy
OdpowiedzUsuńWitaj, dawno Cię nie było. Bardzo ciekawy pogląd o życiu i na życie. Pozdrawiam serdecznie.
UsuńA ja skomentuje po swojemu (nadmieniam, że w całości podzielam Twoje zdanie) - nie kupuję kwiatów ani kochance (kurcze, nie mam jej ��), ani jej mężowi, natomiast chętnie bym je wręczył... od chociażby znajomej blogerce... �� smooth...
OdpowiedzUsuńDrogi Anonimowy-jeżeli nie jest stanu wolnego, to bardzo się chwali brak kochanki i nie o jej męża tu chodzi. Znajomej blogerce kwiaty możesz wręczyć. Zaskoczenie tudzież wdzięczność gwarantowane. Dziękuję za komentarz i odwiedziny. Przy ewentualnych dalszych wizytach prosiłabym o podpisanie się imieniem(nawet wymyślonym), bo jestem uczulona na anonimy. Ukłony.
UsuńSorki ale na z telefonu nie moge sie zalogować na moje konto na googlach-zbyt skomplikowane mam hasło �� a tak w ogóle to jestem z kawiarenki ��
UsuńTak w ogóle witam Cię. Gdyby ostatnie zdanie znalazło się w treści pierwszego komentarza, to nie musiałabym prosić o podpis, bo kawiarenkę znam tylko Twoją. Do miłego zobaczenia.
UsuńNiestety nie znam tych książek, chociaż zaciekawiła mnie pozycja pani psychologo Kasi Miller. Kwiaty to też bym w razie czego kupiła sobie, chociaż kto wie, co by było.
OdpowiedzUsuńLudzie robią sobie takie przykre rzeczy, podczas gdy wystarczy żyć w prawdzie i odejść, kiedy się kogoś nie kocha. Nigdy tego nie rozumiałam, ale może dlatego to nie jest mój sposób na życie.
Bardzo mnie poruszyła opowieść tej kuracjuszki, żony prawnika, która odkryła prawdę dopiero po śmierci męża.
W pewnym sensie pewnie jednak ją kochał, skoro nigdy nie opuścił. Ale i tak byłabym na jej miejscu podobnie wściekła i starała się całą tę historię zapomnieć.
To jednak stracone życie, mimo że znam osoby, które je dopiero rozpoczynają w tym wieku, albo wychodzą za mąż za nowego lub długoletniego partnera.
Niewiele osób potrafi rozejść się w kulturalny sposób.Jeszcze mniej umie iść nadal przez życie wytyczoną ścieżką, pozostając wiernym wyznawanym zasadom. Podziwiam, że Tobie te dwie rzeczy udały się i bardzo mocno Ci kibicuję w dalszym życiu.Ukłony.
UsuńO tak - życie jest różnorodne, to byłby dobry tytuł. I prawdziwy. Czytałam recenzję tej książki na blogu Iwony Kmity, widzę, że Twój odbiór jest też "raczej na nie"...
OdpowiedzUsuńJa nie miałam okazji przeczytać tej książki, więc się nie wypowiem. A historia znajomej Twojej mamy jest bardzo ciekawa, choć smutna... Chyba czasem lepiej żyć w błogiej nieświadomości. A w przypadku tej pani szczęśliwe małżeńskie pożycie okazało się tylko iluzją.
Witam Cię na moim blogu i dziękuję za komentarz. Pozdrawiam całą Igorodzinkę.
UsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuńO psycholożce Pani Miller słyszałam. Ma bardzo swobodne, specyficzne podejście do życia, związku, seksu.
OdpowiedzUsuńMoja blogowa znajoma, której blog Ci polecam http://iwonakmita.pl/podroz-nie-tylko-wakacyjna/, przysłała mi jakiś czas temu kolejną książkę K.Miller, ale jakoś nie mogę się zabrać do czytania, pewnie przez to, że irytuje mnie jej postawa "wszystko wiem najlepiej".
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuń